2010-06-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| bieg prawdziwego smoka (czytano: 628 razy)
Muszę poniekąd odszczekać wpis zatytułowany „ach jak przyjemnie”. Wprawdzie te odczucia biegowe, o których tam pisałem, dalej mają i z całą pewnością będą miały miejsce, to jednak ostatnio miałem przypadki niewysłowionego wręcz przypływu biegowej przyjemności. Pierwszy przypadek był przeze mnie opisany i dotyczył biegania w mojej pięciopalczatkowej wersji „na bosaka”. Dziś po przebiegnięciu po raz pierwszy (wczoraj stchórzyłem) dystansu 10km w tymże ustrojstwie ciągle podtrzymuje swoją opinię na ten temat – czyli …no…eee…kurna! a ściągnijcie se buty, wejdźcie na kawałek trawnika i dajcie spontanicznego dyla przed siebie a odczujecie na własnych ...hmm…stopach dlaczego ostatnio tak świruję. Drugi przypadek należy opowiedzieć dokładniej, zaczynając od niedawnego półmaratonu w Grodzisku. Otóż ta impreza zasygnalizowała mi (nazwałbym to podwójnym plaskaczem obustronnym po moich policzkach), że czas ścigania się i bicia życiówek, przynajmniej aż do września właśnie dla mnie minął, czego w tym trzydziestokilkustopniowym upale raczyłem, tak na samym początku nie zauważyć. Dopiero ustanowienie fantastycznej antyżyciówki było syreną oznajmiającą koniec tejże tercji. Ponieważ planowałem jeszcze szereg startów z możliwością poprawiania swoich osiągnięć, taka informacja troszkę słabo wpłynęła na moje morale. Ale, ALE zmieniłem swoje podejście do tych spraw i uznałem, że jeśli się nie da szybciej to może da się dalej. I tak zapisałem się na dwa odbywające się w odstępie tygodnia maratony poprzedzający bieg ultra w Kaliszu – od zmierzchu do świtu. W każdym bądź razie wczoraj przebiegłem jeden z najPRZYJEMNIEjszych startów w moim życiu. Mianowicie miałem okazję obserwować z bliska mojego serdecznego kolegę, który w zasadzie - trochę powiedziałbym - niechcący i w zasadzie trochę w niekorzystnych warunkach (+27st. C na starcie) poprawił swoją życiówkę prawie o minutę!!! I nie mówimy tu o człowieku, który poprawia wynik z 57 min na 56 a prawdziwym łamaniu granicy 45:00. Biegliśmy w Żmigrodzie 5 rund po 2 km i niemalże po dwóch takich kółkach naszych pogaduszek, żartów, śmiechów i hihów okazało się, że gdyby się troszkę przyłożyć i odrobić kilkanaście sekund to faktycznie zaistnieje szansa by przebiec tę atestowaną trasę ze średnią lekko poniżej 4:30/km. Zgłosiłem mu taką możliwość a kolega Darek podjął rękawicę. I to jak! Każdą kolejną rundę biegliśmy praktycznie coraz mocniej: 9:14, 9:09, 8:55, 8:57 i 8:33 - mimo, iż gdzieś tak od siódmego kilometra zaczęło to wymagać naprawdę ogromnego wysiłku i solidnej walki na trasie. Muszę wspomnieć, że gdybym to ja był takim twardzielem jak Darek to już dawno miałbym z głowy barierę 40 minut na dystansie 10km, no ale ja, tam kiedy on z zaciśniętymi zębami i wyrazem twarzy torturowanego skazanego na śmierć człowieka przyspieszał, ja zazwyczaj składam broń. To był po prostu czad mieć możliwość uczestniczenia w takim wydarzeniu i zazdroszczę Darasowi hartu ducha, woli walki i zajebistych - stąd aż po same morze - pokładów nieustępliwości (czytaj - jaj). Bieganie może być przyjemne.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga dziesiatka (2010-06-14,18:30): Gratki należą się Tobie-za wykazanie się talentami peacemakera, zająca i motywatora w jednym:-) Aż szkoda takich talentów na takie życiówki:-) Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc!
|