Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
53 / 217


2010-05-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
@$^%&^%:#@* - to po chińsku (czytano: 916 razy)

 

Awizo z adnotacją „Chiny”, które odkryłem dziś rano w swojej skrzynce pocztowej, nie pozostawiało złudzeń. W końcu, po ponad dwutygodniowej tułaczce po świecie, przyjechały, przyleciały bądź przypłynęły. Nieważne jak, ważne, że są. Trzeba było mi zmierzyć czas w jakim pokonałem dystans dzielący mój dom i pocztę. Myślę, że Usain poczułby się zawstydzony. Nie muszę też chyba wspominać, że stojąc w kolejce do okienka oznaczonego piktogramem paczuszki, dostałem takich wypieków, jak kilkulatek przed choinką, pod którą leży sterta prezentów. Jakieś 10 minut później (wydawało mi się, że stałem jakieś 2 miesiące) rozszarpywałem opakowanie z pieczęcią urzędu celnego z napisem – dopuszczone. A w środku – nabieram oddechu, chwila napięcia (jakiś Chinol mógł się pomylić i wysłać mi np. sztuczne ognie albo drewniane chodaki) – SĄ !!! Pięciopalczatki Vibram FiveFingers. Daję więc dyla do domu i czytam instrukcję …na początku założyć i pochodzić ze 2 minuty po miękkiej powierzchni. Walić to. Przebieram się w spodenki i koszulkę biegową i zaczynam ubierać Vibramy. Tja. Za pierwszym razem naprawdę ciężko trafić danym palcem do odpowiedniej kieszonki (mój najmniejszy za wszelką cenę chciał wleźć do sąsiada, zupełnie tak samo jak ten największy), ale generalnie jest to do ogarnięcia. Jakie mam wrażenia? Trudno klasyfikować to w kategoriach wygodne czy nie. To w zasadzie syntetyczna skarpetka z cienką, twardą i - to absurdalne - ale w miarę elastyczną (zbudowaną z setek poruszających się w zależności od wygięcia podeszwy) kawałeczków, gumową podeszwą zawijającą się na palce. Pasuje. Jest strasznie, ale to strasznie lekkie i przewiewne, no i jak się stoi to wrażenie jest … hmm porównywalne ze staniem na bosaka, czego akurat się spodziewałem. Zabieram do rąk swoje Mizuno wave Rider 13 i wychodzę na planowany trening. W zeszłym tygodniu odwiedziłem stronkę bosonogich biegaczy (barefoot runners). Dają tam sensowne rady odnośnie przyzwyczajania się do biegania na bosaka, proponując na początek pierwszy pięciominutowy lekki bieg najlepiej, jeśli się jest mieszczuchem, z użyciem właśnie Vibramów. Wychodzę przed dom. Dużo czytałem na temat tego, że na początku czuć każdą nierówność, kamyczek czy szczelinę w podłożu i że nieprzyzwyczajona skóra stopy bardzo cierpi. Potem, że po pierwszych próbach bolą stopy i odzywają się zakwasami inne, nieużywane dotąd mięśnie. Idę przez chodnik. Jest fajnie. Depczę ostrożnie po płytach chodnikowych (nierównych i dziurawych), klockach betonowych i gruboziarnistym asfalcie. Podeszwa izoluje bardzo dobrze zarówno od ostrych krawędzi jak i termicznie. Czuję dokładnie po czym chodzę, ale nie robi mi to najmniejszej krzywdy. Tak myślałem, dopóki nie stanąłem na większym (rozmiar zakrętki od plastykowej butelki) kamieniu. Wtedy faktycznie ciśnie się na usta nazwa jednego z najstarszych zawodów świata. No nic to, trzeba patrzeć i omijać. Dla testów przechodzę po żwirze i szkle – nic, żadnych kłopotów. Stojąc z butami do biegania w rękach, wzbudzam spore zainteresowanie wśród kierowców nadjeżdżających samochodów. Ok. Dosyć uprzejmości – czas na bieg. Najpierw powoli jak żółw ociężale ruszyła maszyna po szynach ospale… ruszyła i po kilkunastu krokach zasuwa. Zasuwa zdroworozsądkowo 5:00/km ale za to po asfalcie! No może po asfalcie nie jest najprzyjemniej, ale nic nie boli, a biegnie się lekko, lekkuchno i … szybko. Ostry zakręt, trochę po zniszczonym betonie, zapiaszczonym i pełnym wyrw asfalcie i dalej w park. No i tu się zaczęło. Bieganie po naturalnej nawierzchni w Vibramach jest (nie mogę znaleźć lepszych słów) totalnie zajebiste. Nie mogę nazwać tego uczucia wspaniałym, świetnym, bo to za grzeczne a w tym biegu jest coś rokendrolowego czy czadowego. Krok się sam skraca, ciało przyjmuje bardziej dynamiczną i zwartą sylwetkę (taką jakby czujną) ale samo odbicie nieobciążonymi niczym stóp jest po prostu nie do opisania. Czuje się jak …no chyba najbliżej będzie (śmiejcie się, śmiejcie) sarenka. Coś się budzi w człowieku pierwotnego, instynktownego i ciach, ciach – sus w lewo i w prawo – ciach, ciach – po korzeniach, szutrze, błotnistych koleinach – wszystko idzie ze śródstopia, a odbicie jest bardzo silne – ciach, ciach – trawa, błotko – przez góry, przez tunel, przez pola, przez las gładko tak, lekko tak lekko toczy się w dal - zresztą chyba już rozumiecie. Wszystko dokładnie czuć pod stopą, ale nie ma strachu, że coś nas ugodzi jak przy gołej nodze. A przyczepność – wyobraźcie sobie, że nie łapiecie przyczepności płaską podeszwą tylko każdym palcem z osobna i każdą częścią śródstopia wypełniającym samym sobą nierówność. Schodzę do 4:30/km – ze strony aparatu ruchowego i nerwowego (w sensie bólu) nie napotykam przeszkód. No i miało być 5 minut – a wyszło prawie 16. Ponieważ w sobotę biegnę dychę na czas, to żeby nie przesadzić na pierwszy raz, zatrzymuję się i zmieniam Vibramy na klasyczne Mizuno typu cushion. No i teraz dowiaduję się w końcu, co oznacza to magiczne słowo amortyzacja. Stopy przy dalszym biegu zapadają się w mięciutkie poduszeczki. Są delikatnie i dokładnie otoczone przez przyjemne ale toporne ustrojstwa mające na celu podnieść komfort naszego biegania. Nie podoba mi się to uczucie. Wydaje mi się to teraz czymś w rodzaju mistyfikacji. To znaczy jest wygodnie, ale nie czuję, że … biegnę. Mam na stopach trumny – wewnątrz mięciutko atłasowo, ale na zewnątrz zwarta i sztywna (w porównaniu z Vibramem) podeszwa ograniczająca ruch poszczególnych części stopy i nie dostarcza frajdy. Czuję się jakby mi mama zabrała lizaka. Dokańczam trening, ale na ostatni kilometr wracam jeszcze do FiveFingers. Dobiegam do domu próbując różnych sposobów odbić i różnicowania długości kroków. Po zdjęciu nie mam żadnego nawet najmniejszego zadrapania. Dopiero teraz, gdy to piszę, wieczorem odczuwam lekkie zmęczenie, no ale właśnie sam nie wiem czego, na pewno nie mięśni i ścięgien - czyli raczej kości stopy. To chyba podobne do kobiecego dyskomfortu związanego z chodzeniem na wysokich obcasach przez cały wieczór. Jak na 4km biegu to dla mnie nic, po maratonie boli wszystko. Spodziewałem się jakiejś masakry (czytając internetowe porady i opinie), ale okazuje się, że to tylko amerykańska skłonność do przesady i nad-ostrożność. Jeśli miałbym opisać Pięciopalczatki jednym zdaniem to musiałoby brzmieć: Dla biegacza to niesamowite wrażenia, których nie da się porównać z niczym innym. A jednym słowem: Warto. Nieeeeee - wróć – ZAJEBISTE!!!

Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga


raFAUL! (2010-05-26,19:24): Oczywiście czytając tę relację należy mieć na uwadze fakt, że testując Vibramy byłem naładowany adrenaliną w stopniu zbliżonym do tego jaki się ma przed startem w pierwszym maratonie.
dziesiatka (2010-05-26,21:51): kuszące...
amd (2010-05-27,12:54): Coś ostatnio temat "biegania na boso" stał się - może nie modny, ale powszechny :))))) Ja chyba nie chcę biegać po swoim lesie w tej chińszczyźnie :) Ciekawe, czy Ci to pomoże w wejściu na wyższy stopień biegowego wtajemniczenia :)))
raFAUL! (2010-05-27,17:54): Na wyższy poziom raczej nie, choć ponoć znacząco wzmacnia dolne mięśnie nóg, a co za tym idzie podnosi siłę. Ale najważniejsze jest to, że bieganie boso zapobiega kontuzjom, poprzez wzmocnienie i wyrównanie elementów "mechanicznych" stopy oraz pośrednio innych stawów. Buty chronią, a boso rozwija, aby się samo naturalnie chroniło. Wszystko to jednak: ponoć. No ale frajda jest realna.







 Ostatnio zalogowani
marczy
13:09
biegacz54
13:03
lukasz_luk
12:45
StaryCop
12:42
waldekstepien@wp.pl
12:38
42.195
12:26
Grzegorz Kita
12:26
ProjektMaratonEuropaplus
12:22
p.1
12:21
mazurekwrc
12:21
mct
12:10
1223
12:05
malkon99
11:59
akaen
11:27
jaro kociewie
11:18
Arasvolvo
11:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |