2010-05-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| być jak pejsmejker (czytano: 438 razy)
Ostatnio tj. w ubiegłą niedzielę próbowałem być pacemakerem. To było ciekawe doświadczenie, którego wynik był, delikatnie rzecz biorąc, od początku do przewidzenia. Okazało się, że jestem beznadziejnym zającem, co precyzyjniej tu nazywamy: samolubnym i kłamliwym sukinkotem. No ale po kolei. Z powodu sobotniego, przedłużonego świętowania, w niedzielny poranek kręciło mi się w głowie i strasznie mnie - nazwijmy to - suszyło, oddech miałem przyspieszony i puls też jakoś tak nienaturalnie podwyższony. Ogólnie nie czułem się najlepiej no i tak generalnie wcale nie chciało mi się biegać. A gdy organizator opóźnił start o 45 min to w ogóle mi się odechciało, postanowiłem się nie ścigać i pobiec spokojnie, na jakiś względnie przyzwoity wynik, choć w normalnych warunkach dużo gorszy od tego przeze mnie spodziewanego. Usłyszał te moje biadolenia kolega, któremu 1:15 na 10 mil (czyli ten mój ustalony, na względnie przyzwoity, czas) robił porządną i pożądaną życiówkę. Postanowił, upewniając się uprzednio, czy aby na pewno będę trzymał równe tempo w okolicach 4:40/km, się przyłączyć a ja zaoferowałem się mu „na zająca”. No i pobiegliśmy: 4:30 (no wiadomo troszkę na starcie poniosło), 4:36, 4:36, 4:37, 4:37, 4:37. Te pierwsze kilometry, tak do prowadzenia, to nawet nie były takie złe i choć te 3 czy 4 sekundy różnicy na kilometrze w jedną czy drugą stronę mi nie robiły żadnej różnicy, to niestety koledze zdecydowanie dużą (tego nie mogłem akurat wiedzieć). Zwłaszcza te w tę stronę. No ale mimo iż się starałem, okazało się, że to naprawdę trudno tak wycyrklować idealnie. A zakładam, że im dłuższy dystans, tym większe spustoszenia robią takie drobne odchyłki (tak, tak – myślę o pacemakerach na maratonach) od zakładanego i trenowanego tempa. Potem zaczęliśmy dochodzić do zawodników, którzy przeholowali ze startem i wraz z pokonywanym dystansem słabli, a w międzyczasie dołączył do nas inny kolega, którego zapewnienia, że walimy na 1:15 wprawiły w określone oczekiwania odnośnie swojego wyniku, poprzedzone zadowoleniem z udziału w naszym małym peletoniku. No i w lasku zrobiło się ciasno i błotniście. Wyprzedzaliśmy gęsiego omijając drzewa, ludzi i kałuże. Co jakiś czas się oglądałem i pilnowałem współtowarzyszy „ucieczki”. Aż tu nagle mijam linię pierwszej pętli i okazuje się, że ich nie ma. Mierzę czas następnego kilometra i ze zdumieniem odkrywam, że grzeję 4:15/km, choć byłem pewien, że trzymam tempo! Jakoś tak szkoda mi się było zatrzymać, bo wyjątkowo dobrze mi się zaczynało biec i … pobiegłem dalej sam, zostawiając ich na pastwę reszty dystansu. Po 13 km przyszła kara w postaci rewolucji żołądkowych. Coś mnie przycisnęło (po raz pierwszy w życiu podczas biegania) i musiałem jeszcze przyspieszyć, żeby jak najszybciej dotrzeć do toalety. Ostatecznie nadrobiłem 5 minut od zakładanego czasu – taki ze mnie pacemaker. Trochę się podgrzałem, powyprzedzałem i tyle go koledzy widzieli. Na całe szczęście mój pierwotny towarzysz tego biegu zrobił 1:14 z hakiem, ale nie sądzę by była to jakkolwiek moja zasługa. Chciałem jeszcze tylko dodać, że bycie pacemakerem to cholernie trudna fucha. Jak kiedy będę się do jakiegoś podłączał, to po pierwsze: upewnię się, czy ma powyżej 40 lat i około 20 lat biegania w nogach; po drugie: sprawdzę czy na pewno nie ma gdzieś ukrytego GPS’a lub innego ustrojstwa do mierzenia tempa. Najlepsi są doświadczeni biegacze, którzy rozpoznają tempo biegu z dokładnością do sekund na kilometr po… no sam nie wiem jak – prędkości zmieniającego się wokoło obrazka, dźwięku podeszwy uderzającej o asfalt? Wiem, że robią to precyzyjnie i dobrze i nie zostawiają grupy, bo im się zachce nagle biegać szybciej.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga dziesiatka (2010-05-21,21:15): przypominam że przepisy zabraniają prowadzić w stanie w jaki się wprowadziliśmy w sobote. Także prowadzic na określony wynik:-) raFAUL! (2010-05-21,21:35): ćśśśś!!! co złego to nie ja...zazwyczaj GiganT (2010-05-31,17:27): Noooo, w końcu zostałem przyjacielem Ravy i mogę w niewybrednych słowach komentować jego dokonania. :)
Wielkie gratulejszyn za bieg! Widać, że alkohol Ci służy! ;) Ale może napiszesz coś o biegu w Nadolicach? raFAUL! (2010-05-31,18:24): Tak, tak. Przybiegłeś HEN przede mną - aż 1 sekundę!!! Jesteś po prostu wielki. GiganT (2010-06-01,06:49): Eeeee, przecież już ci mówiłem, że tylko sobie truchtałem. raFAUL! (2010-06-01,09:14): Tak, wiem - biegłeś treningowo, bo szykowałeś się do Akademickich Mistrzostw Polski, gdzie zdeklasowałeś całą konkurencję. GiganT (2010-06-01,13:47): No właśnie na AMP też sobie truchtałem i o dziwo nawet nie byłem ostatni. Ten start był jednak raczej z musu, niż w celu pokazania światu jak jestem dobry. Zapraszam za nieco ponad tydzień do Żmigrodu na atestowaną dychę. Może mi po pejsmejkerujesz? raFAUL! (2010-06-01,14:34): Prawdopodobnie będę w Żmigrodzie i bardzo chętnie Ci poprowadzę bieg - może nawet od startu do mety, zupełnie jak w Sobótce czy Trzebnicy.
|