2010-05-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| VIII Międzynarodowy Bieg Skawiński 15.05.2010 (czytano: 402 razy)
Czwarty raz pod rząd biegałam w Skawinie, daje to okazję do obserwacji jak rozwija się impreza.
Start „wyciągnięto” tym razem z parku na ul. Zamkową a bieg zaczynał się i kończył rundką wokół rynku. Biuro zawodów zlokalizowano bliżej Zamkowej, przy trybunie. Jakiekolwiek nie były praktyczne przesłanki dla takiej organizacji wypadło bardziej reprezentacyjnie. Skawina na wejście zadała szyku.
Tak jak w latach ubiegłych oprócz biegu na 10km wcześniej odbywa się marszobieg na 2km i imprezy dla dzieci, cały sportowy blok. Zawsze śmialiśmy się z nazwy „marszobieg”, bo prawdę mówiąc zwycięzcy tej konkurencji pędzą na złamanie karku. Ale niech będzie. Powtórnie odbyły się podnoszące range imprezy branżowe mistrzostwa Energetyków, na które w mocnej obsadzie drużynowej przyjeżdżają z daleka Dolna Odra i Turów.
Utrzymały się mocne punkty biegu:
- atest wprowadzony w zeszłym roku,
- szybka trasa na wynik
- konkretna praca biura zawodów
- rodzinna atmosfera i zaangażowanie mieszkańców miasta
- za niewielkie dwudziestozłotowe wpisowe można zakosztować ciasteczek z Bahlsena, a wnosząc opłatę z wyprzedzeniem również nieco się przyodziać :)
W tym roku został pobity rekord trasy zarówno dla mężczyzn jak i kobiet, liczba startujących na 10km zdublowała się w stosunku do roku 2007 gdy byłam tu pierwszy raz, a mistrzem Energetyków znowu została drużyna Dolnej Odry. Pogoda udała się wyjątkowo: było umiarkowanie ciepło i nie padało. Na trasie prowadzonej jakieś 7km pośród zieleni jest zawsze trochę duszno od parującej roślinności i dobrze jest napić się wcześniej na te trasę; tym razem było idealnie.
Pierwszy raz biegałam w tym roku w biegu ulicznym. Minęło kilka tygodni, kiedy wolno mi znowu „normalnie” biegać, tymczasem okazało się, że mam kłopot z wyjściem na dystans 10km czy wyżej. Została jakaś zadra w psychice, czy sobie czegoś nie zrobię. Żal mi było odpuścić Skawinę z powodów jak wyżej, a też nie ma na co czekać, trzeba normalnie trenować, więc się zapisałam. W sobotę obudziłam się o szóstej. 10Km? Jak to ubiegnę? Znowu obleciał mnie strach i nie pomagało przypominanie sobie, ze wielokrotność tego dystansu, nie mówiąc o samej dziesiątce, zaliczyłam przecież tyle razy. Stanęłam na starcie, po kilometrze zagadałam do nieznajomego biegacza pokonującego trasę w podobnym tempie, z uszami zatkanymi słuchawkami jak moje i tak odbiegliśmy w rytmie i ramię w ramię jakieś 9km.
Na zakończenie pooglądałam z przyjemnością jak beztrosko i wesoło cieszą się niektórzy uczestnicy z miejsc uzyskanych przed „swoją” publicznością czy tez wylosowanych nagród.
Świetna impreza.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2010-05-17,08:26): Ostatnio doświadczam uczucia lęku, że następny krok "przyniesie" "cholerny" ból, i zapewniam, że nie jest to wcale miłe uczucie:))))) Gratki:))
|