2010-05-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| recenzenci (czytano: 332 razy)
Niedawno postanowiliśmy wraz z żoną wymienić nasze starte auto na nowe. Ponieważ to właśnie żona jest jedynym użytkownikiem (w sensie prowadzenia) samochodu to ona zdecydowała o jego wyglądzie czyli praktycznie o marce i modelu. A ponieważ ja w domu pełnię funkcję księgowego to ja faktycznie wybrałem z zaproponowanych przez żonę pojazdów ten, nazwijmy to kompromis, pomiędzy ładnym, efektownym wyglądem i ekonomią. Więc, przed naszym ostatnim zakupem, żeby się upewnić czy dobrze wybrałem, czytałem oprócz danych producenta wszelkie możliwe recenzje na temat modelu, który figurował na pozycji numer jeden w naszym rankingu. Jego główną zaletą(według tychże recenzji) miał być malutki silniczek i maciupkie spalanie na poziomie 5 litrów na 100 km w trybie mieszanym. No i co się okazuje po dwóch miesiącach? No co? Że te cholerne recenzje to brednie, bo auto pali 6,5 l/100km a jak się jeździ normalnie to nawet i 8l/100km. Te 5 litrów z danych katalogowych to chyba osiągnął firmowy tester – kierowca z autyzmem.
Istnieją trzy typy recenzentów. Pierwszy to kompletne bałwany, które nawet nie znają definicji słowa „recenzja” i po prostu opisują to co widzą, czyli robią dokładnie tak, jak dzieci w podstawówce na zadanie z języka polskiego po obejrzeniu filmu czy spektaklu. Osoby takie zatrudniane za grosze przez gazety albo portale internetowe w większości przypadków są „studentami” pierwszego lub drugiego semestru prywatnego studium dziennikarstwa, albo innej równie głupiej decyzji życiowej odnośnie własnej edukacji. Zazwyczaj sam fakt posiadania akredytacji na recenzowane później wszelakie wydarzenia jest już wystarczająco nobilitujący, by spędzić na takich okazjach większość swojego życia. Taki człowiek, nie zastanawiając się wiele, po prostu streszcza w recenzji fabułę filmu, książki, spektaklu jakbyśmy faktycznie chcieli ją znać przed naszym wyborem. Na dodatek czasem zdarza się, że zdradzi kluczowy moment, zagadkę czy zaskakujące zakończenie powodując, że zamiast atrakcyjnego wieczoru z kulturą mamy kolejny przy monitorze komputera.
Drugi typ to recenzent z niespełnionymi ambicjami. Można go rozpoznać po tym, że jego teksty czy wypowiedzi są zabarwione wszelkimi możliwymi filozoficznymi mądrościami jakie można znaleźć dzięki googlom. Jego recenzje są pseudodogłębne i pseudoerudycyjne. Osoby takie to zazwyczaj niespełnieni, kiepscy, mało twórczy lub w ogóle niedoszli reżyserzy, aktorzy, muzycy, pisarze i tacy tam. Generalnie, ludzie ci, pastwią się nad wszelkim tworzywem jaki mają w rekach, uważając, że po pierwsze: dobra recenzja to taka, kiedy się spuszcza wszystko z wodą w kiblu; po drugie: i tak oni wiedzą najlepiej. Acha – głównym wątkiem takiej recenzji jest sam recenzent pisząc np. …utwory z tej a tamtej płyty pieściły moje uszy…. W dupie mam, myślę wtedy sobie, twoje uszy. Właściwe pytanie to co ta płyta zrobi z moimi uszami! Właściwa odpowiedź – idź do M-piku lub Niedlaidiotów i przesłuchaj.
Trzeci typ to dobry, fachowy recenzent. Taki ktoś pracuje dla renomowanej, fachowej prasy, telewizji itp. … i pisze recenzje nam zupełnie niepotrzebne. A to dlatego, że one są zazwyczaj sponsorowane, a przez to nieprawdziwe, podkolorowane i nierzetelne. Taki właśnie recenzent wpuścił mnie w kanał z zakupem nowego auta. Dostał samochód do testów, wraz z tym samochodem zaproszenie na wytworną kolację, butelkę świetnej whisky i/lub czek z odpowiednimi wytycznymi co do recenzji w postaci odpowiednich cyferek. Posiedział w tym „testowanym” samochodzie, posłuchał radia, pokręcił klimą spijając whiskacza a później wysmarował wazeliniarski tekst i spisał osiągi wprost z katalogu producenta. To samo tyczy się np. recenzji butów. Co to są za brednie, to nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera. We wczorajszym wpisie mieliśmy próbkę takich właśnie opisów. Zresztą sformułowania: ciasno opina i wygodnie powinny być zakazane. Co komu ciasno opina (jeśli ma stopę szerokości pnia dębu) to innemu będzie aż nadto luźne (gdy ma nóżkę jak płoza od łyżew). A jak ktoś popierdala całe życie w drewnianych chodakach, to mu będzie wygodnie nawet w trampkach i nie zauważy, że z języka wystają dwa kolce, które normalnemu człowiekowi wbijają się do krwi w podbicie stopy. Dobry but to, według testerów Ranersłotra taki, w którym pięta przy każdym kroku zapada się (z pięć cm najlepiej) w mięciutką poduszkę zwaną potocznie amortyzacją.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |