2010-05-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| dzień odpoczynku (czytano: 324 razy)
Standardowo, człowiek rasy biegającej, w poniedziałek po niedzielnym wyścigu może zrobić kilka czynności o wybitnie wypoczynkowym charakterze. Ma się rozumieć, że wypoczynkowym w sensie treningu, bo przecież z pracy nikt biegacza nie zwolni z powodu weekendowych zmagań w gronie jemu podobnych entuzjastów szybszego przebierania nóżkami w rytmie mocno przyspieszonego oddechu. Tak więc zasadniczo tego dnia trening biegowy darujemy sobie w ogóle, bądź robimy delikatny truchcik regenerujący. A poza tym, raczej się nie wysilamy fizycznie o ile ktoś wyżej sklasyfikowany – tym razem w hierarchii zawodowej – nie zasugeruje czegoś innego.
Pięć dni temu postanowiłem znaleźć w pobliskim parku tysiąca i jednej ścieżki namiastkę 400 metrowej bieżni. Robiąc trening lekki i generalnie poza nabijaniem kilometrów zupełnie bezcelowy, kluczyłem pomiędzy wydeptanymi wśród trawników i drzew alejkami, co jakiś czas zerkając na wskazania gps’a. W pewnym momencie, gdy zatoczyłem kółko o - na pierwszy rzut oka - rozmiarze boiska piłkarskiego, Garmin wskazał 393 m. Przebiegłem tę rundkę jeszcze parę razy i zawsze jej rozmiar według pomiarów satelitarnych wychodził w okolicach 394 m. Udałem się do domu w poczuciu niemalże pełnej satysfakcji spowodowanym tak idealnym odkryciem. W domu przypomniałem sobie jednak, że posiadam rower z bardzo dokładnym licznikiem. Postanowiłem sprawdzić wymiar rundki jeszcze w ten sposób. Wygrzebałem spod folii, którą przez ostatnie dwa lata opatuloną, mam nadzieję, że szczelnie, trzymałem moją ukochaną (zdradzoną przez ostatnie 15 miesięcy dla biegania) „szosę”. Dokonaliśmy pomiarów. Wyszło 394 m – ale nie to jest istotne w tym całym przydługawym wstępie. Rundka jak rundka. Jedna cholera czy ma 300 czy 400 – interwałom wszakże wszystko jedno. Na każdym dystansie, o to możemy być spokojni, mogą nam spokojnie i porządnie skopać tyłas. Istotą poniższej historyjki jest ROWER.
Dziś w kalendarzu widnieje data: wolne od treningu. Ale ponieważ czuję się coraz lepiej, no i zżarłem trochę słodyczy po obiedzie, zaczęło mnie około późnego popołudnia solidnie nosić. Przypomniałem sobie, że niedawno rozpakowałem Meridkę. Tknięty lekkawo pięknymi wspomnieniami postanowiłem tak delikatnie – pierwszy raz po dwóch latach – przejechać się po okolicznych ścieżkach rowerowych. No tak, żeby tylko girkami pomajtać i spalić kilka kilokalorii. Wygrzebałem stare fatałaszki rowerowe, znalazłem czapeczkę, okularki i rękawiczki i już miałem wychodzić, a tu nie ma butów. To znaczy są biegowe, kilka par nawet, a kolarskich ani widu ani słychu. A bez nich ani rusz, no bo przecież mają bloki do Look’ów i w trampkach się pedałować nie da. Pół godziny – tyle czasu zajmuje mi znalezienie we własnym domu butów nie biegowych. No ale w końcu pojechałem. A ponieważ na horyzoncie osiedlówki zobaczyłem jakiegoś kolarza, to tak sobie pomyślałem czy czasem nie byłoby fajnie go dogonić i się z nim kawałek przejechać. I rzeczywiście fajnie było. Gdy niebawem mijałem tablicę z przekreślonym napisem Wrocław czułem, że jest fajnie i mijając dwie kolejne podobne tablice z nazwami okolicznych miejscowości ciągle czułem, że jest fajnie. Tak po 30km przypomniałem sobie jakim to genialnym sportem jest kolarstwo. Ta prędkość, wiatr w uszach, szum opony na asfalcie, widoki za miastem no po prostu horror szoł. Serio. No i mój rower – nawet o pół obrotu nie musiałem niczego regulować. Wszystko cykało tak, jak wtedy gdy go pakowałem tj. w sierpniu 2008! Od jutra chyba zacznę szukać w kalendarzu duathlonów.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga raFAUL! (2010-05-10,21:58): Ten z bidonem to ja. Zdjęcie zrobione w 2001 roku podczas maratonu w mtb w Wałbrzychu. amd (2010-05-11,09:35): Jakbym Marka (MarfackiB) czytał :)))) A kiedy dorzucisz do tego piankę i zajmiesz się triatlonem ??? :)))) raFAUL! (2010-05-11,10:01): Za słabo pływam. Pewnie po 400 m bym się utopił. dziesiatka (2010-05-11,18:16): zdrajca!:-)
|