Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [48]  PRZYJAC. [172]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
raFAUL!
Pamiętnik internetowy
poalkoholowe bełkotliwe mądrości

Rafał Kowalczyk
Urodzony: 1978-01-26
Miejsce zamieszkania: Wrocław
43 / 217


2010-05-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
dwa słowa o patyku (czytano: 464 razy)



Z ogrrrroooomnym wręcz zdziwieniem i niepokojem zaobserwowałem, zaledwie po dwóch odcinkach zaplanowanego przeze mnie na to lato wieloboju biegowego, pokaźne zmęczenie materiałowe w postaci zakwaszonych i bolących ud. Wielobój ten miał początkowo składać się z kilkunastu cotygodniowych startów na przeróżnych dystansach: od maratonu począwszy (odcinek pierwszy) poprzez półmaratony (np. odcinek drugi i bodajże dziesiąty) aż do startu w sztafecie na 1,5 km. Wesoło i kolorowo być miało, ale to co się po początku stało, wręcz pokazało, że (tu zabrakło mi rymu) tak fajnie to nie będzie. No chyba, że – jak myślicie, co zrobiłby inteligentny człowiek? Bingo. Odpuściłby sobie ze dwa łikendy i trochę odsapnął. Ale nie Rafał. Najprostsze rozwiązania zawsze wzbudzają u niego sporo wątpliwości. Tak więc, wymyśliłem sobie, że jak trochę te nogi rozmasuję to powinno być gites. Tyle, że ja nie znoszę masaży – tzn. nie znoszę jak ktoś mnie po nogach smyra. Nogi są moje i tylko ja się po nich będę smyrał, obojętnie jak bardzo, przy pomocy cudzych rąk, by to nie było przyjemne. I nie myślcie, że to jakiś uraz z dzieciństwa typu masujący (jakoś podejrzanie) wujek albo znajomy wujka. Nie, nie – ja po prostu mam gilgotki albo coś w te stronę. A poza tym tylko ja wiem jak mocno naciskać i gdzie dokładnie boli. Tyle, że automasaż jest generalnie mniej skuteczny a i mniej profesjonalny (czyli rozumiem, że mniej dokładny) przy okazji pewnie też jest. Cóż – z pomocą (jak zwykle jeśli chodzi o głupie pomysły) przyszedł ten cud naszej ery – Internet. Doczytałem się, że jak ktoś się z różnych powodów chce samodzielnie macać po nogach, kiedy mu się tam tylko zachce i do tego w dowolnym wymiarze czasowym potrzebuje The Stick’a – czyli do masażu patyka. Nie zastanawiając się dłużej niż trzy oddechy wciskając Enter nabyłem, półtora dnia później pani listonosz podała mi go przez szparę w drzwiach wejściowych do mojego mieszkania. Po rozszarpaniu opakowania i przejrzenia anglojęzycznej ulotki pokazującej głównie wyrafinowane pozycje dogadzania sobie kijkiem, wziąłem się do roboty. No ale po kolei. The Stick to generalnie taki wałek – zupełnie jak do ciasta na makaron tyle, że z chińskiego plastyku i zamiast jednej dużej – nazwijmy to tulei – ma ich kilka (10). Jest względnie elastyczny. Tak więc z pełnym zapałem zacząłem wałkować się po nogach. No serio, fajnie! Po udach czad, góra – dół, góra – dół nagle bach i ból. Przy dogłębniejszym rozwałkowywaniu czworogłowego boli jak cholera w brzuścu mięśnia, który sprawiał problem na ostatnich kilometrach tego okropnego maratonu na C! Sprawdzam druga nogę – to samo, choć boli trochę mniej. Biegnę do instrukcji obsługi i czytam, że dyskomfort albo ból jest doświadczany, gdy tulejki (wałeczki, cylindry) natrafią na tender knot w mięśniu i że nazywa się taki knot (węzeł) trigger point’em. Posprawdzał ja słowniki, stronki internetowe i nawet popatrzył do tego obrzydliwego youtuba. Wyszło, że trigger point to w tłumaczeniu … trigger point - chyba takie ognisko zapalne, powodowane pokurczonymi, pozrywanymi i generalnie pojakimiśtam (w negatywnym znaczeniu odnośnie włókien mięśniowych) włóknami mięśniowymi a w zasadzie to chyba ich zbitkami. No i że takie, to trzeba wałkować ze dwadzieścia przejazdów więcej niż zwykłe, nie bolące mięśnie. I poświęcać im uwagę nawet kilka razy dziennie. Tak więc wałkuję te triggery ze zdwojoną albo potrojoną uwagą od trzech dni i nadal boli jak cholera, choć wczorajsza Puma z biegiem miasta pokazała, że w bieganiu jako takim to mi nie przeszkadza (do 35 km przynajmniej). Będę masował dalej i się zobaczy. W razie czego jem też więcej wysokobiałkowych produktów (wczoraj jajecznice z 3 jajek dziś będzie łosoś), dostarczając organizmowi budulca, żeby triggera zabudował (zalepił).
O samym Sticku chyba można powiedzieć, że spełnia swoją funkcję. Żona wprawdzie patrzy na mnie z politowaniem jak na zmianę stosuję wałkowanie z Końską maścią, ale ja z nadzieją czekam pierwszych efektów kuracji. Tak czy inaczej, większość z Was pewnie szybciej sięgnie po wałek do ciasta (jestem przekonany o tej samej skuteczności) niż zmierzy się z wydatkiem 120 zł. za model „maraton” i 130 zł. za model „sprinter”, zwłaszcza kiedy na własne oczy będzie miała okazję ocenić jakość wykonania. A i najważniejsze – wbrew wszelkim instrukcjom obsługi, automasażu Stickiem możemy dokonać tylko i wyłącznie w obrębie mięśni dolnych kończyn. Żeby wymasować sobie plecy, trzeba co najmniej trenować Jogę i to w stopniu superzaawansowanym. A jak ktoś już tyle umie to mu Stick nie potrzebny, bo sobie może wymasować plecy o własne pięty. W przeciwnym razie konieczna pomoc drugiej osoby. Czy kupiłbym Sticka jeszcze raz? Z moimi skłonnościami - na 100 %.


Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga







 Ostatnio zalogowani
Leno
11:40
marynarz
11:33
ProjektMaratonEuropaplus
11:25
StaryCop
10:58
Bartuś
10:34
BornToRun
10:12
camillo88kg
10:04
andrzej1022
10:03
stanlej
10:01
chris_cros
09:51
FEMINA
09:39
tomekdz@poczta.fm
09:36
Wojciech
09:24
bobparis
09:00
kazik1948
08:52
Admin
08:48
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |