2010-05-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Silesia niezdobyta (czytano: 367 razy)
Seria trwa nadal! I niestety dla mnie jest to czarna seria. Może nawet najczarniejsza w całych biegowych dziejach mojej osoby. Jestem kompletnie załamany, ponieważ nie mogę ustalić przyczyny tak słabej swojej dyspozycji. Ponadto jestem rozchybotany psychicznie do tego stopnia, że drugi raz z rzędu nie zmrużyłem nawet oka przed startem. Ale nie to jest przyczyną porażki w połmaratonie na Silesii. Problemem są ciężkie nogi nie wytrzymujące trenowanych prędkości i nie zaleczone choróbsko utrudniające oddychanie. Cóż, zamiast się wymądrzać na tym blogu muszę porządnie przysiąść i podumać nad tą sprawą i koniecznie jak najszybciej znaleźć rozwiązanie. Jak dzisiejszy dzień pokazał, na siłę wyniku nie zrobię, skoro nie ma z czego. A miesiąc temu było. Pierwszy wniosek nasuwa się sam: albo trenuje źle albo za mało no albo jedno i drugie. Za dużo w moim słowniku nie ma - człowiek wszystko wytrzyma i się przystosuje. Trzeba to rozkminić.
Na szczęście są pozytywne aspekty tej wyprawy: poznani zakręceni (w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu) maratończycy z Trzebnicy – Darek i Jurek, dzięki którym w Katowicach się w ogóle znalazłem oraz fakt, że impreza mi się naprawdę podobała i to nieporównywalnie bardziej niż ta krakowska. Niesamowite jest zaangażowanie Katowiczan przy obsłudze tego maratonu a samo już umieszczenie startu i mety w centrum miasta pod i w Spodku i kompletne zamknięcie ruchu robi kolosalne wrażenie. Kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że Śląsk lubię a co za tym idzie oczywiście też jego mieszkańców. A teraz idę się popłakać.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga raFAUL! (2010-05-04,19:55): No nie ma się co śmiać. W Krakowie, na przykład, nie dali mi dokładki na pasta party (kosztowała 8 zł. a ja wszystek pieniądz na buty wydałem)a porcyjka była wielkością raczej skierowana do przedszkolaka a nie maratończyka. Myślę, że nawet takiego 50 kg by nie zadowoliła. A w Katowicach na pasta nie byłem. Ot i solucja problemu sama się znalazła. amd (2010-05-05,14:36): 1:38 tydzień po Krakowie gdzie nie tylko spłukałeś się na maksa, ale wziąłeś całkiem niezły debet ? :)))) I to jak widać po międzyczasach bardzo ładnie zrobione, z rosnącym tempem ? :)))) Smurf maruda normalnie. raFAUL! (2010-05-05,15:24): Co na to Garmin: 5k - 21:40, 10k - 22:17 (10 w 43:57), 15k - 23:29, 20k - 24:48 (10 w 48:17!!!).Ja maruda? Po 12 km miałem mroczki przed oczyma. amd (2010-05-06,10:05): A to bardzo Ciebie przepraszam, spojrzałem na międzyczasy podane przez orga, z nich wynikało że że druga część była nieco szybsza od pierwszej, a całość raczej równo, bez dużych spadków (23"33" po 5K i 46"49" po 10K po odjęciu 5s różnicy brutto / netto). raFAUL! (2010-05-06,12:16): Bo pierwszy punkt pomiaru był gdzieś pomiędzy 5 i 6 km, drugi na półmetku 10.5 km, trzeci jakoś pomiędzy 15.5 a 16.5. Zazwyczaj wierzę tylko swojemu Garminowi i wynikowi orga na mecie. amd (2010-05-07,08:27): W Krakowie też było podobnie, międzyczasy były (być może nadal są, nie sprawdzałem) fikcyjne, na szczęście wynik na mecie prawidłowy. :)))) raFAUL! (2010-05-07,09:13): Krakowskimi oficjalnymi międzyczasami też byłem mocno zdziwiony, ale ich "10" była za tablicą 10 km, a "20" była dokładnie na półmetku. Poza tym GPS pokazywał mi zupełnie inaczej km (nie tylko mi - dookoła słyszałem sygnały Garminów rozbrzmiewające razem z moim z 50 m przed oficjalnymi znakami). Czasami tablice są "lekko" przesuwane, bo np. nie ma ich do czego (znak drogowy, drzewo) przyczepić. Ci co zawieszają myślą, że 40 m i tak nie robi różnicy na 42 km. I tak mamy jeden km 960 m a inny 1040 m !!! amd (2010-05-10,12:06): Dokładnie (z kilometrami). Pacemakerzy mieli na co zwalać. :))) A te wyniki były przesunięte w czasie o coś koło 2 minut. Pewnie to jakaś zaspana pluskwa milenijna się uaktywniła :))))
|