2010-01-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jesienny Tułacz 2009 - część III (czytano: 516 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.jesienny.almanak.pl/pliki/JT09_wzorcowka_30.jpg
No tak, oto i poniżej baaaardzo spóźniona i pisana już bez postartowych emocji III i ostatnia część Jesiennego Tułacza. A trzeba było napisać od razu!!!
Kertel – dzięki za mobilizację....
Tak więc na trasie, często podejmowaliśmy ryzykowne decyzje... I chyba to nadawało smaczku naszemu tułaniu, bo przecież gdyby chodzić cały czas drogami, nie byłoby tych przewspaniałych emocji.
Przede wszystkim korciło nas, aby maksymalnie skracać sobie trasę. Jako biegacze, rywalizację mamy chyba we krwi, więc tak naprawdę, mimo że zarzekaliśmy się, że naszym celem jest ukończenie Tułacza, to w głowach włączył nam się jakiś taki ścigacz ;) A mi zwłaszcza....zwłaszcza na początku (jakoś do PK6, bo potem było już wszystko jedno...).
Do PK6 poszło nam dość dobrze. Chodziliśmy, a często również podbiegiwaliśmy a to drogami, a to ścieżkami, a to znów na przełaj. Slaszu i Ziemek byli skoncentrowani i nawigowali że ho ho ho! I tak, na ten przykład szukaliśmy chyba PK3 (ale mogę się mylić....zatarło się w pamięci, może PK4)....niby miał być na zboczu...oczywiście obeszliśmy zbocze, całą górę w jedną stronę, w drugą, w poprzek i na wskroś...i nic. A tam bagno, ciemno, gałęzie, stwory i potwory nocne... I nagle znalazł się PK, ku mej radości wielkiej ;) ---- okolice punktu na zdjęciu (za dnia...).
Innym razem podjęliśmy ryzykowną decyzję....idziemy na przełaj, skracamy nieźle trasę i nadrabiamy sporo czasu....No ale żeby nie było zbyt pięknie, na 99% na naszej drodze będzie rzeka....tzn. rzeczka – Bolszewka. No przecież Bolszewka, to taki mały strumyk...mówi Sławek, znam ją. Ok., to idziemy....idziemy łąką, w dali jakieś światełka – jakieś domostwo. A jak to przy gospodarstwie – burki. Całe stado ujadających wściekle burków. Niektóre na łańcuchach, większość luzem. Ja odważna, znawczyni psów - w końcu mam modelowego psa stróżującego, prawda? - mówię, że musimy odważnie przejść obok nich...przecież nie będziemy nadrabiać kilometrów okrążając domostwo! No i przeszliśmy....udawałam odważną, ale miałam duszę na ramieniu...burki machały ogonami i ujadały, jak opętane...udało się....
Dalej pole....grzęzawisko, błoto, zapadaliśmy się po kostki...śmierdziało obornikiem... Brniemy dalej....za polem las, próbujemy biec, ale jest zbyt gęsty i bez przerwy potykamy się o jakieś gałęzie. Ale czy idziemy w dobrą stronę? Chyba tak...jak natkniemy się na rzeczkę będzie ok...i w końcu jest ;) Bolszewka. Zimna i ze stromymi brzegami.... już prawie zdejmuję buty, ale Panowie rycersko oferują przeniesienie „na barana”. Super, nie moczę nóżek ;) ale oddaję swój zapasowy polarek, aby mogli wytrzeć nogi z wody i błota... Jemy czekoladę i brniemy dalej, przez przyrzeczne bagienka... W końcu docieramy na punkt (jak się później okazało, nadłożyliśmy sporo drogi, ale zabawa była przednia!!!).
Potem, kiedy już przedarliśmy się przez kolejny zagajnik, akcja z szukaniem mostka na Bolszewce, która niespodziewanie zrobiła się szersza, głębsza i jakby bardziej wartka...jak może wyglądać mostek wszyscy wiedzą, tak? Szukamy, szukamy...łazimy wzdłuż Bolszewki, cofamy się, kombinujemy...No znalazł się, ale dlaczego nikt nie uprzedził, że mostkiem będzie robił chudy, obślizgły i niezbyt stabilny konar?!?!?! Ehhhh, woleliśmy jednak zaryzykować przejście po nim, niż przeprawę wodną....udało się, znów plus dla nas.
Do kolejnego punktu docieramy bez problemu, chłopaki nawigują na medal. Kolejny też ok. – chwilowo podczepiamy się pod kolesia, który chyba idzie dobrze, więc trafiamy bezbłędnie...
Później, w pobliżu jakiegoś gospodarstwa spotykamy pijanych kolesi, którzy wymachują jakąś pałą i krzyczą, że nas.....pozabijają – łagodnie mówiąc. I jeszcze coś, że łazimy po nocy jak idioci (znów łagodnie mówiąc) i budzimy im rodziców (i znów łagodnie mówiąc).
Na szczęście Ziemek zna sztuki walki, a na całe szczęście w praktyce.... W sumie dobrze, że udało się jakoś z tego wybrnąć i wskoczyć w ciemność lasu...nie poszli za nami.
Czasu mamy coraz mniej.....po kilku godzinach wiemy już, że nie damy rady zaliczyć wszystkich punktów, po prostu nie starczy nam na to czasu. Utwierdza nas w tym kolejny punkt, do którego jest daleko, a trasa ciężka. Cały czas pada, błoto jest wszędzie.... Wspinamy się na jakieś pagórki, wpadamy w trzęsawiska, jeszcze chwila a zacznę aplikować sobie maseczki błotne... Kolejny punkt jest na skraju pola i lasu, na jakiejś dziwnej skarpie...dookoła bagno.... Aby się do niego dostać, trzeba zaangażować nogi oraz...ręce. Po co mamy się błocić wszyscy w trójkę? Wyznaczamy Ziemka....hihi. Udało się.
Kolejny punkt w wąwozie....ale po co iść drogą, po płaskim, jak można przetoczyć się przez jakąś stroną górę!!! Przetaczamy się....tutaj dopada nas, a przynajmniej mnie, zmęczenie....Trochę się rozciągam, jem bułkę, chwilę odpoczywamy....i w drogę. Na szczęście wąwóz prowadzi w dół, więc choć przez chwilę jest z górki...
Kolejny punkt jest na starym cmentarzu.... Ja mam pomału dość....wszystko zaczyna mnie boleć, dosłownie każdy kawałeczek ciała.... Wysyłam chłopaków na cmentarz, a sama znów rozciągam gnaty, popijam ziiiimną wodę i chwilę odpoczywam....pada coraz mocniej....chłopaki wynurzają się z cmentarzyska, kolejny PK9 zaliczony ;)
Tutaj podejmujemy decyzję.....czasowo nie damy rady dotrzeć na PK10 i PK11, więc biegniemy szosą do mety... to jakieś 6-7km od miejsca, gdzie się znajdujemy. Docieramy do szosy i rura... tzn. trucht hehe. A jak na złość, cały czas jest pod górkę.... Pada już całkiem konkretnie, a teraz już każda minuta dodaje nam 1 punkt karny. Te kilka km było naprawdę ciężkie.... czułam się mniej więcej tak, jak od 35km w trakcie pierwszego maratonu.
Kilometry dłużą się okropnie, ale w końcu docieramy do Szemudu, do szkoły w której jest biuro. Zaznaczamy ostatni PK12 i przeszczęśliwi meldujemy się na mecie o godz. 02:37. Ja padam wykończona na schody, ale gębusia mi się śmieje. Radość – nie do opisania ;)
I co się okazuje.....zajęliśmy 19 miejsce na 77 zespołów !!!!!!
Finalnie uzyskaliśmy –236 pkt karnych:
- 180 pkt za niepotwierdzenie PK10 i PK11
- 25pkt za potwierdzenie PS do PK2 (25m między punktami)
- 31pkt za spóźnienie.
Zrobiliśmy ok. 40km.
Osobiście....już przebieram nóżkami na Wiosennego Tułacza (początek kwietnia).
Taka impreza to piękne przeżycie, świetna zabawa i super wspomnienia....
Sławki, Ziemku – dziękuję za wspólne tułanie ;))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora mamusiajakubaijasia (2010-01-12,14:44): Agusia, czuję się oszukana :( Proszę napisać w wersji nieocenzurowanej CO mówili kolesie :))))) AgaR. (2010-01-12,14:45): bo my jesteśmy Wałęsiaki, szlajaki leśnie.... AgaR. (2010-01-12,14:47): Gaba, ja jestem damą, a damie to nie wypada....chyba..; :)) Gosiulek (2010-01-12,14:53): super sprawa zwłaszcza jak się ma taki zespół:))) mnie to zaraz jakieś bagno by wciągnęło i skończyła bym jako Wodnik Szuwarek a nie na mecie;))) mamusiajakubaijasia (2010-01-12,14:53): Oczywiście, że damie nie wypada. Ale...czasem się wymsknie ;-) Marysieńka (2010-01-12,15:05): "....korciło nas, aby maksymalnie skracać sobie trasę..." Czy mogę zapytać, kto pierwszy "rzucił" pomysł ze skracaniem?? Nie mów, że...:)) AgaR. (2010-01-12,15:06): A nad ranem chłopaki sprzątający trasę wyciągnęli by z bagna i załadowali na jeepa. Ale spójrz na to inaczej - kilka godzin w błotnej masce...toż to mineralny koktajl dla skóry!!! I to za darmo!!! A w SPA to pewnie z 300zł byś zapłaciła... AgaR. (2010-01-12,15:10): Marysiu - wszyscy byliśmy jednogłośni w tej kwestii....o to chodzi, żeby jak najprędzej dotrzeć do mety zaliczając poprawnie wszystkie PK w odpowiedniej kolejności :D Gosiulek (2010-01-12,15:12): :))) tak sobie właśnie to wytłumaczyłąm z tym że wolałabym wersję Tułacz Letni z ciepłymi nocami no i żebym sie w tych nocnych taplaniach nie została sama bo umieram wtedy od razu:))) tchórz ze mnie że lepiej nie mówic;) Kedar Letre (2010-01-13,10:01): No to żeście się w błotku "utułali", gwarę lokalną poznali, nowych znajomych.....Chyba w tym roku kopniemy się z Krysią na jakąś imprezkę. w grudniu o mały włos Krysia nie wylądowałaby na...MASAKRZE - 50 lub 100km.( prawda ,że brzmi groźniej niż "Tułacz"), ale w ostatniej chwili odpuściła sobie jacdzi (2010-01-14,10:38): Nigdy nie przypuszczalem ze tulanie sie moze byc tak ekscytujace.
|