2007-02-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXVII Półmaraton Wiązowski (czytano: 1670 razy)
Początkowo tego półmaratonu w ogóle nie było w planach, lecz dzień wcześniej za namową Ojli, zdecydowaliśmy się pojechać do Wiązownej.
Szczerze mówiąc nie wiedziałem co będę biegł. Najbardziej prawdopodobny był start w biegu na 5km, lecz wciąż żyłem nadzieją, że mimo ograniczeń wiekowych organizatorzy dopuszczą mnie do startu w biegu głównym.
Przyjechaliśmy na miejsce tuż przed godziną 10:30. Idziemy prosto na miejsce zapisów do szkoły, a przed nami startują krasnoludki. Jak dla mnie - niesamowite dzieciaki. W ich oczach było widać niesamowite szczęście płynące z tego morderczego jak na ich wiek wysiłku.
Idę dalej - do biura zapisów umiejscowionego w szkole. Wciąż żyje w niepewności - 5 czy 21? Długo nie musiałem czekać - jest pozwolenie, biegnę ten dłuższy dystans. Nie ukrywając szczęścia wypełniłem formularz zgłoszeniowy i wyciągnąłem rękę po numer 240. Patrzę na zegarek - trochę ponad godzina do startu, więc udaję się na salę w celu przebrania.
Po włożeniu stroju startowego udałem się na rozgrzewkę. Przebiegłem się kawałek, po czym rozpocząłem część rozciągającą w towarzystwie Roberta Celińskiego, słuchając jego ciekawych opowieści biegowych.
Rozciągnięty i rozgrzany na 5 minut przed startem udałem się na miejsce przeznaczenia - początek i koniec ponad 21 kilometrowego wahadła. Ustawiłem się w towarzystwie klubowiczów - reprezentantów KB Lechici Zielonka. Założyłem słuchawki na uszy i włączyłem muzykę czekając na strzał startera. Bałem się, że go nie usłyszę, muzyka grała dość głośno, ale jak się okazało nie było powodu do strachu.
Biegnę, wpadłem w dobry rytm, pierwszy kilometr zgodnie z planem - w okolicach 4:15. Na całej trasie mnóstwo strażaków i policjantów pilnujących porządku, ale również chętnie dopingujących wszystkich zawodników. Biegnę spokojnie próbując nie dać się ponieść emocjom, ludzie biegnący na 5km biegną coraz szybciej, są już na półmetku, a ja dopiero zaczynam.
Wszystko zgodnie z oczekiwaniami, tempo jak najlepiej wyliczone, choć zaniepokoił mnie fakt lekkiego zmęczenia już w okolicach 3 kilometra. No cóż - myślę - jak spadać to z wysoka i nie zważając na zmęczenie biegnę dalej zamierzonym tempem. Pierwszy punkt odżywczy - widzę wyciągnięte ręce zakończone kubkami, ale nie biorę picia, na razie nie odczuwam pragnienia. Biegnę dalej mijając przydrożnych kibiców, mieszkańców mijanych na trasie miasteczek i wsi.
Dobiegam do tabliczki z napisem "5km", spoglądam na zegarek, próbując obliczyć tempo - nic z tego, podczas biegu na granicy możliwości, nie potrafię dobrze liczyć.
Dobiegam do kolejnego punku z napojami. Wciąż nie piję, było za zimno. Myślałem, że podają wodę, gdybym wcześniej wiedział, pewnie skusiłbym się na łyk ciepłej herbaty.
Kontynuuję bieg, dobiegam do Malcanowa. Kawałek dalej chwila na złapanie oddechu - zbieg do Glinianki. Mniej więcej w połowie zbiegu, po przeciwnej stronie ulicy biegnie tuż za radiowozem lider, a późniejszy zwycięzca, reprezentant Ukrainy Vitalij Rybak. Pragnę dodać, że właśnie on wygrał również moją kategorię wiekową. Tuż za nim grupa pościgowa składająca się z wielu wybitnych osobistości, zarówno lokalnych jak i tych z całej Polski.
Koniec zbiegu, zakręcam w lewo i trzymając planowane tempo dobiegam do napisu "półmetek". Spoglądam na zegarek - biegnę za wolno na złamanie półtorej godziny, ale życiówka jest jak najbardziej w moim zasięgu. Wyciągam rękę po herbatę, biorę łyk ciepłego napoju i czuję się znowu świeży kondycyjnie - gorzej z moimi mięśniami, ale i tak muszę wrócić do Wiązownej, więc skoro jestem już nieco zmęczony, to chcę dobiec jak najszybciej.
Mijam znajomych biegnących w moją stronę, dobiegam do wspomnianego już wcześniej podbiegu. Zbiegało się tak przyjemnie, a podbieg dłużył się straszliwie.
Biegnę dalej, dogadania mnie znajomy i namawia do przyspieszenia. Trzymam się, choć sił coraz mniej. Dobiegamy do 15 kilometra, pytam się - Są szanse na godzinę trzydzieści? - otrzymuję odpowiedź: jeśli przyspieszymy, to na pewno.
Życiówka będzie na pewno. To już wiedziałem. Ale czy uda się złamać magiczną barierę półtorej godziny? Czy moje dwuletnie marzenie się spełni? Nie mogłem teraz odpuścić. Cel był w zasięgu ręki. Dobiegłem do znaku "5km", przy którym na początku byłem jeszcze całkiem wypoczęty. Spoglądam na zegarek - godzina trzydzieści upłynie za 21 minut. Trzeba nieźle przyspieszyć. Tempo coraz większe a sił coraz mniej. Na szczęście meta też była coraz bliżej. Każdy metr, każda minuta, dłużyły się nieubłaganie. Już nie wiedziałem, czy utrzymam to tempo, a przecież muszę je jeszcze zwiększyć, w przeciwnym wypadku marzenie wciąż pozostanie tylko marzeniem. Zza pleców słyszę znajomy głos, ten sam, który trzyma mnie na duchu od piętnastego kilometra - przyspiesz trochę, szansa na półtorej godziny jest coraz większa! To było dla mnie jak zastrzyk energii. Natychmiast przyspieszyłem. Byłem niesamowicie zmęczony. Biegnąc przez pola wypatrywałem tylko tabliczki z napisem 20km.
W końcu się doczekałem. Do mety już tylko 1097 metrów, ale czasu też niewiele, bo cztery i pół minuty. Czas na decydujący finisz. Wydłużam długość kroku jak tylko potrafię, chociaż mięśnie odmawiają już posłuszeństwa. Mijam napis na asfalcie "750m", cel coraz bliżej, już widzę metę. Biegnę dalej i szybciej, do mety pozostało już 500 metrów, a czasu już naprawdę mało, niewiele ponad półtorej minuty do upływu godziny trzydzieści od strzału startera, wpadam na metę, patrzę na zegar - 1:29:45. Mam łzy w oczach, nie wiedząc do końca czy są to łzy szczęścia, czy też płynące z tego morderczego wysiłku.
Dobiegłem, cel osiągnięty. Jest to jeden ze szczęśliwszych dni w moim życiu. Dostaję medal, losuję los, jak się okazało później wygrany, podchodzę do barierki i nareszcie staję i łapię powietrze do płuc. Podchodzę do znajomego dziękuję mu za towarzystwo podczas biegu, bo wiem, że bez niego nie rozliczyłbym tej wymarzonej półtorej godziny.
Wchodzę do środka, odbieram gratulacje od znajomych, po czym udaję się po nagrodę (bardzo ładny kalendarz), a następnie idę coś zjeść. Jedzenie było wyśmienite, z resztą myślę, że po takim wysiłku wszystko smakuje świetnie.
Poprawiłem swój rekord życiowy o ponad dwie i pół minuty, a godzinę trzydzieści miałem złamać dopiero za miesiąc. Nie rozpocząłem jeszcze żadnych specjalnych treningów, a tu taka miła niespodzianka w nieplanowanych zawodach.
Na koniec chciałem podziękować wszystkim współtowarzyszom biegu, oraz pogratulować organizatorom wspaniałej imprezy, jaką okazał się XXVII Półmaraton Wiązowski.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |