2009-11-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Nie mów hop... (czytano: 314 razy)
"Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz..."
Morał, który jest stary, prawie jak świat, a pomimo swego wieku, wciąż ma wiele do powiedzenia w życiu współczesnym... Dzięki nam samym, bo choć starsi i "teoretycznie" mądrzejsi, rzadko uczymy się na błędach, a jeśli nawet czegoś się tam nauczymy, to szybko zapominamy. Zwłaszcza w kwestii pewności siebie...
Dałem się tym razem i ja ponieść na jej skrzydłach... Eeeech... a teraz to sobie mogę pluć w brodę. Normalnie w takich momentach rwie się włosy z głowy, ale mnie to już raczej tylko plucie pozostało :)))
Wystartowałem wczoraj w kolejnych zawodach w okolicach Barcelony. Tym razem był to bieg na 10 km w Sant Vincenc dels Horts. Co prawda, do wyboru miałem jeszcze bieg na identycznym dystansie w samej Barcelonie, więc bliżej i trasa o wiele łatwiejsza... Wyboru "SVH" dokonałem jednak już kilka tygodni wstecz, bo nigdy tam nie byłem, więc warto było zobaczyć jakąś nową mieścinkę. Czasami bywa, że odwiedzam w ten sposób jakąś "dziurę zabitą dechami", ale po raz pierwszy... :)
Wczoraj tak nie było, bo miasteczko sympatycznie położone... gorzej z bieganiem, bo po raz drugi przyszło mi biegać wiele pod górę. w sumie to była prawie ta sama okolica, co w ubiegłym tygodniu, gdy w Castellbisbal przeżywałem potworne katusze na półmaratonie. Teraz dystans połowę krótszy, ale i przez to oczekiwania własne większe... Na początek musiałem rozgonić dziwny ból w dole podkolanowym... zmroziłem go więc sprayem chłodzącym i na start... Pomimo niesprzyjającemu ukształtowaniu terenu, planowałem pobić życióweczkę (44:25). Rachunki były proste... trzymać się tempa 4:25/km, a jak z wykonaniem...?
Pierwszy kilometr to było czyste szaleństwo, bo przebiegłem go w 3:48... Nigdy wcześniej nie spadłem nawet poniżej 4:10, a tu takaaa śruba... :))) Na starcie ustawiłem się za jedną Marokaneczką i jakoś tak wyszło... Po tym odcinku odpuściłem... :) Zszedłem na Ziemię i kontynuowałem już wedle moich możliwości (choć "Ktoś" wierzy, że mam je znacznie większe...) Było ciężko, bo co chwilę podbieg... W sumie to dziwię się, jak została poprowadzona trasa, że wydawało się, jakby nie było żadnych zbiegów, albo było ich stosunkowo niewiele... Pod górę, a potem ewentualnie płasko, ale "dołowania" nie odnotowałem aż tyle, by organizm mógł odpocząć i złapać wiatr w żagle... Dziwne... :) Marokaneczka już dawno odfrunęła ode mnie, więc musiałem znaleźć sobie jakąś nową motywację... bardziej przyziemną... :)
Znalazłem tuż za 4-tym kilometrem... :) Moja motywacja to był ON... :) Spokojnie, to tylko sport... :))) Na początku co chwilę się mijaliśmy, ale na podbiegu troszkę mi odbił... jakieś kilkanaście metrów... Wtedy dostrzegłem to coś, co później skupiało moją uwagę... intensywnie czerwony ozdobnik na jego spodenkach... :))) Wiem, że głupio to brzmi, ale od tego momentu biegłem, wpatrując się w ten punkt, umiejscowiony na jego tyłku... wszak działał na mnie jak czerwona płachta na byka, a bez dwóch zdań, "Bysio" ze mnie jest (90 kg)... :))) Mój "PaceMaker" biegł tak, jak potrzebowałem, więc go pilnowałem... Po kilku następnych podbiegach straciłem go jednak z oczu, więc musiał mi uciec na co najmniej 150 metrów... Pomruczałem pod nosem, że zaraz go dorwę i wyruszałem w pośpiechu na poszukiwania... :)
Jest! Widzę go! Teraz trochę spokojniej, bo do mety jeszcze 3 kilometry... a trzeba siły na końcówkę zachować. Mijam wkrótce "8 km", zerkam na stoper... wciąż biegnę z prawie 20-sekundowym naddatkiem, więc "życióweczka" wisi w powietrzu... :))) Ta świadomość uradowała i podbudowała mnie... już zacząłem rachować ile to zrobić na tych dwóch ostatnich kilometrach, wszak zawsze ostatnie biegam dość szybko, o ile nie najszybciej... No i "podzieliłem skórę na niedźwiedziu"... 9-ty km to tragedia... podbieg i palące słońce prosto w ślepia... i tak... z naddatkiem straciłem swój naddatek - 4:50/km stawiało mnie w trudnej sytuacji. Teraz by choć o sekundę pobić swój "Personal Best" musiałem przebiec ostatni w 4:14...
Wierzyłem w to bardzo i próbowałem zrywu... Tuż po minięciu 9-tki "bodłem" swój czerwony punkt... mój "PaceMaker" jeszcze bardziej się wypalił niż ja :) Bubel jakiś... :) Zacząłem walkę z czasem, ale ją zakończyłem po kolejnych 200 metrach... podbieg? Teraz? Gdy ja muszę szybko...?! Przebrnąłem i biegnę dalej... To już chyba żarty, parsknąłem... Okazało się bowiem, że ostatnie 300 metrów przed metą do podbieg (tak dla zaakcentowania całego biegu), więc tym razem z 200-250 metrowego finiszu chyba nici, pomyslałem... Faktycznie nici... z finiszu i z "życiówki"... Ostatni kilometr 4:45, a całość 44:55. Wrrrr!!!
Co prawda 50 ostatnich metrów dałem radę pokonać sprintem "jakotakim", ale to i tak niewiele mogło już zmienić. Nikogo też nie wyprzedziłem, bo na tej trudnej trasie ludkowie bardzo się rozciągnęli i nie miałem akurat nikogo przed sobą na finiszu...
A zatem znów morał "nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz" wziął górę... Co prawda trasa łatwa nie była, co potwierdzały również wyniki tych najlepszych "chartów"... 34:13 w normalnych warunkach rewelacją żadną nie jest..., ale przedwczesna pewność siebie odbiła mi się niesmacznie... :) Na pocieszenie pozostaje fakt, iż w kategorii kobiet, sklasyfikowany byłbym na 4-tym miejscu, gdyż tylko trzy "Rusałki" przybiegły przede mną... :) Eeeech, dla sukcesu to człowiek jest w stanie różne rzeczy zrobić, ale mnie niestety raczej trudno byłoby wystartować w tej kategorii... :) Muszę zatem zadowolić się 152 miejscem na 488 tych, co dobili do mety... Cóż, przełkniemy te "ziarnko pieprzu" i następnym razem może "będziem" mądrzejsi... :) Na pewno bez walki się nie obejdzie, bo obudziłem po tym biegu swoją "sportową złość"... :) Zatem za tydzień spróbujemy sił w Barcelonie, na łatwiejszej trasie... No i "zająca" muszę jakiegoś, bardziej produktywnego, sobie znaleźć... :)
Na koniec, tak z innej beczki... Pewnie "Kogoś" to zainteresuje... W sobotę zakupiłem sobie "rajtuzki"... Natura jest przewrotna... ileż to fochów i grymasów było, gdy jeszcze jako mały "siuśmajtek" buntowałem się przed oblekaniem tej części garderoby... Teraz robię to dobrowolnie :))) To znaczy zrobię, bo na razie tylko przymierzałem. Dopóki będę biegał w Hiszpanii, to chyba nie będę zbytnio potrzebował tych ocieplanych rajtków... to jest inwestycja na przyszłość, bo już wkrótce przyjdzie mi przestawić się na warunki środkowo-wschodnie :))) Gosiu... wyglądam Boooskooo!!! Już czuję jak Ci ciśnienie skacze... :)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora szlaku13 (2009-11-16,08:50): Truskawko... brzmi normalnie... ja się przyzwyczaiłem... :) Gosiulek (2009-11-16,08:52): Artur nie wątpię w Twój boski wygląda nawet w rajtkach ale nie widziałeś mnie...;))) koniecznie dawaj zdjecie:)a o moje ciśnienie sie nie martw przed Mikołajami podwyższone nawet wskazane;) szlaku13 (2009-11-16,08:56): Wiesiu... pracuje nad każdym swoim początkiem (bez względu na dyscyplinę)... :) Uwierz mi, sił mi nie brakowało, ale podbiegi są jak na razie moją "pietą Achillesa"... Po górach pieszo "zamiatam" ile wlezie, ale w bieganiu takich premii jest jeszcze kiepsko. Tutaj przede wszystkim muszę zgubić kilka kilo w przyszłym sezonie :))) szlaku13 (2009-11-16,09:02): Tomku, Gosiu i Truskawko... zmartwię Was chyba, ale raczej fotek nie zamieszczę... Pomyślałem sobie, że wiele mogę zrobić, ale "d..." w internecie nie zamierzam "sprzedawać"... zasady moralne mnie blokują :))) szlaku13 (2009-11-16,09:12): Wierz mi Truskawko, że jednak wole biegać niż jeździć :) Marysieńka (2009-11-16,09:14): Arturze...podobno prawdziwego faceta poznaje się po tym, nie jak zaczyna ale jak..kończy...i bez złośliwości żadnej...nie lepiej byłoby skończyć tak jak zacząłeś??? Co do rajtuzek...zamiast fotki bluzy "trza" było swoją fotkę w owych rajtuzkach..wstawić:)))
Gratuluję wyniku....i zazdroszczę słoneczka:)))) szlaku13 (2009-11-16,09:32): I Ty Maryś przeciwko mnie... :)
Skończyc tak jak zacząłem... Hm... gdybym pod górę wbiegł tempem 3:48/km to dziś nie miałabyś co czytać... chyba w dziale nekrologów... Chcesz mnie zabić!? :))) szlaku13 (2009-11-16,10:02): Ta kwestię przerabialiśmy Truskawko jakis tydzień temu na blogu Wiesia... :))) Gosiulek (2009-11-16,10:07): od razu sprzedajność...wystarczy zdjęcie przecudnych pajzaży górskich z muflonikami a Ty gdzieś przy okazji w rajtkach i sprawa załatwiona;) szlaku13 (2009-11-16,10:09): Co Ty Gosiu... szukasz "jelenia" między muflonami... :))) kudlaty_71 (2009-11-16,10:27): ...gratuluję...hehe...i zazdroszczę słoneczka...i Marokaneczki...nic dziwnego, że tak przehasałeś ten pierwszy kilometr... Gosiulek (2009-11-16,10:28): a to jelenie też po górkach brykają? nie znam sie na stworach a na fotkach były muflony i kozice:))) ale jak bedzie w rajtkach to czemu nie;))) szlaku13 (2009-11-16,10:32): Tak Wojtku... i trzeba było trzymać się pierwszej opcji, bo potem biegłem za męskim tyłkiem i z rekordu wyszły nici... :) Natury nie oszukasz... :P szlaku13 (2009-11-16,10:35): Dzięki Gosiu... dawno nie słyszałem miłych słów z ust kobiety... Sam czasem uważam żem Stworek... byle nie "z Tworek"... :))) Marysieńka (2009-11-16,10:51): E tam zaraz...wykończyć...raczej zmotywować:)))
|