Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [0]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Rafałbsm
Pamiętnik internetowy


Rafał Fiedorczuk
Urodzony: 1987-10-09
Miejsce zamieszkania: Białystok
2 / 3


2009-03-10

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
rejs po mazurach (czytano: 896 razy)



Wszystko się zaczęło od pakowania i przygotowań do wyjazdu. Te czynności poszły mi całkiem sprawnie, gdy udało mi się wszystko wepchnąć do torby, moi towarzysze już byli w drodze do mnie. Dlatego szybko pobiegłem zakupić zapasowe baterie do aparatu, gdy wróciłem Leszek i Irek już u mnie byli, chwilę pogadaliśmy i…

…w drogę!

Wyjechaliśmy z Białegostoku trochę po 900 i koło 12 dotarliśmy do pięknie położonych Wygryn. Tam w porcie nad zatoką Wygryńską czekała na nas Dzidzilela piękna bankietowa jednostka klasy VENUS baaaardzo praktyczna i wygodna. Po godzinnym pobycie w Wygrynach, załadowaliśmy rzeczy na łódkę i…

…Ahoj przygodo!

Poszliśmy na motorze gdzieś hen przed siebie. Mijaliśmy setki pięknych jachtów od drewnianych canoe po wielkie morskie żaglowce i ogromne statki pasażerskie. Spaleni i zmęczeni słońcem rozejrzeliśmy się za miejscem na nocleg, wśród licznych malowniczych zatoczek. Przycumowaliśmy w jednej z nich, do jednego z wielu bujnych drzew, zatoka była dość płytka co sprzyjało wygodniejszemu myciu jachtu. Później szybki klar i można było pomyśleć o sobie. Każdy znalazł coś odpowiedniego dla siebie. Ja zaś puściłem się na spacer po otaczającym nas lesie. Teren był bardzo ładny nieco górzysty, wiele kolorowych roślin bardzo mi przypadło do gustu (ha! zostanę Botanikiem). Gdy wróciłem na łajbę już się z ciemniało, słońce krwawo malowało niebo które odbijało się w lustrze wody. Po wybornej kolacji położyłem się do koi tak jak zrobili przede mną Irek i Lechu. Zapadły ciemności a komary urządziły sobie uczę, ich śpiew ogarnął mesę aż w końcu zasnąłem (przyśnił mi się komar). Obudziłem się około 2, komary gdzieś podrzemały, wyszedłem na rufę w celu wiadomo jakim – hałasuję – fajnie grają – pięknie śpiewają, aż miło mieć takich sąsiadów ,,Zegarmistrz Światła’’, ,,Dżem” Ah! Schodzę po koszulę – wracam – kładę się w kokpicie parzę – widzę – tysiące gwiazd jedna na drugiej, nigdy takiego pięknego nieba nie widziałem! Ale ujrzałem coś jeszcze UFO! Nie powiedziałem o tym kolegom, nie chciałem ich straszyć. Wróciłem do koi. Następnego dnia pogoda dopisywała od rana, piękne słońce, lekki wiaterek, chłodził niczym naturalny wachlarz. Po śniadaniu otaklowaliśmy Dzidzilelę i opuściliśmy gościnną zatokę i puściliśmy się dalej przez jez. Bełdany. Co prawda Dzidzilela jest dość masywną Łajbą ale bujała się roztańczona na falach wytwarzanych przez motorówki, i tak opaleni słońcem zawinęliśmy do portu w Mikołajkach w którym roiło się od przeróżnych konstrukcji ale mojemu gustowi najbardziej przypadły te najstarsze. Wioska żeglarska tętniła życiem, mnóstwo żeglarzy od których aż biło przygodą przesmykało się radośnie po porcie, pięknie opalone kobiece ciała rozgrzewały swym widokiem. Mnóstwo sklepików to spożywczych, to z pamiątkami, to wreszcie karczm z których aż się przelewało piwo, stanowiło miejsce spotkań wesołych grupek ludzi. Podsumowując wszystkie atrakcje wioskę żeglarską w Mikołajkach warto odwiedzić. Położyliśmy maszt aby móc przepłynąć pod tutejszymi mostami które stały na drodze do jeziora Tałty jest to niebezpieczny akwen ze względu na panujące tu silne wiatry i głębokie wody lecz dzisiaj przywitały nas bardzo łagodne warunki, lekki wietrzyk nieco chłodził rozgotowany pokład Dzidzileli która po kilku godzinnej wędrówce doniosła nas gdzieś na obrzeża Tałt, zakotwiczyliśmy w rajskiej zatoczce w której spędziliśmy noc. Linia brzegowa rozciągała się w półokrąg a wielkie pnie drzew wystrzeliwują swoje konary niczym naturalny parasol. Piękne piaszczyste dojście do wody bardzo umila nam czas, lecz zabudowana rufa* Dzidzileli i sztorm relingi* w koło pokładu trochę z nami figlują ale to ma swój urok, po przewybornym posiłku pora wziąć się do pracy umyliśmy i sklarowaliśmy* pokład. Teraz wygląda przeuroczo, nareszcie można znaleźć chwilę dla siebie. Ja akurat chwyciłem za aparat aby uwiecznić te wspaniałe chwile, krwawe słońce z wdziękiem pozowało do zdjęć aż w końcu nieśmiało zniknęło za horyzontem. Powoli zaczęło się ściemniać, niebo oświetla stos gwiazd na które się przyjemnie patrzy, Leszek zaobserwował nawet satelitę! Przemieszczającą się swobodnie gdzieś w lodowatym wszechświecie. Noc jest stosunkowo ciepła, otoczenie wesołe, gdzieś w oddali słychać wesołe śpiewy sympatycznych żeglarzy, którzy obdarowują otoczenie najukochańszymi szantami*. Wczesnym rankiem wyruszymy w kierunku Rynu, spragnieni dalszych przygód. A więc dobranoc miły czytelniku!. Poranek nadszedł bardzo szybko i niespodziewanie. Ta noc była inna niż poprzednie dzisiaj spałem jak suseł i miałem kłopoty z wstaniem na poranny posiłek. Wpałaszowaliśmy kanapki z indykiem które obficie mnie posiliły, wypili herbatę i w drogę! Odpaliliśmy silnik a na wodzie postawiliśmy żagle. Pogoda na żeglowanie była idealna wiało 1-2 Beauforta* słoneczko obdarowywało przyjemnymi promykami, w koło wiele malowniczych zatoczek które otaczał gęsty las, który momentami się przerzedzał i tworzył piękną panoramę. Do tego bezchmurne niebo z przelatującymi parami flirtujących ze sobą ptaków. Skupiały moją uwagę (Ach! Jak pięknie było by tak niewinnie, tak jak one, gdzie czas nie ma znaczenia!) gdy powróciłem ze świata marzeń, przed dziobem* ukazał się przesmyk łączący przebyte już jezioro Tałty z równie pięknym Ryńskim. Wietrzyk od rufy zalotnie popychał Dzidzilelę na przód. Linia brzegowa z wystrzelającymi białymi jak śnieg koronami drzew zwróciła naszą uwagę. Irek nasunął że to robota kormoranów (A to ptaszyska!) Patrzymy za horyzont na pojawiające się w oddali dwa wysokie kominy. Irek wyjaśnił że zbliżamy się do Rynu. Aż wreszcie dotarliśmy do malowniczego miasteczka, nie jest to duża mieścina ale chętnie odwiedzana przez turystów posiada sporo zabytków w tym najcenniejszy zamek krzyżacki z XIV w. który przebudowany został w XIX w. aktualnie w zamku mieści się ciekawe muzeum regionalne. Ponad to w mieście znajduję się sporo zabytkowych domostw i kamieniczek z XX w. Wiele sklepów na każdą okazję a jeśli chodzi o port to ma jedną wadę, jest tam bardzo zanieczyszczona woda która nie nadaje się do kąpieli, kamienne głazy przy pomoście także mogą zagrozić kadłubowi* jachtu. Lecz do samej kei nie mam zastrzeżeń, zadbany pomost, stanowiska cumownicze* z polerami* rozmieszczone co kilka metrów, miejsce sanitarne, natrysk, a nawet nie mieliśmy problemów z naładowaniem wyczerpanej baterii telefonu komórkowego. Bardzo życzliwi ludzie chętni do pomocy. Port jak najbardziej warty odwiedzenia. Nadszedł czas pożegnać sympatyczny Ryn, teraz Dzidzilela obrała kurs na południe w czym pomaga nam przyjazny wiaterek. Po kilku godzinnej przeprawie wpływamy ponownie na jezioro Tałty. A z racji tego że robiło się szarawo wybraliśmy na nocleg uniwersalną zatoczkę tę samą która nas ugościła dobę wstecz, bardzo nam przypadła do gustu. Umyliśmy Dzidzilelę i sklarowaliśmy, pożywiliśmy się wybornie a Nawet stoczyliśmy bitwę ze uskrzydlonymi mrówkami, które bez skrępowania wybrały za miejsce swojego nowego królestwa pokład Dzidzileli (wcale się im nie dziwię!) Wieczór był chłodniejszy niż zwykle, razem z Leszkiem zaobserwowaliśmy gęstą mgłę unoszącą się nisko nad wodą która przyniosła z sobą nocne ciemności. Ranek nastał szybko, mimo wilczego głodu, szarpnąłem się na poranny spacer. Puściłem się gdzieś w las, w celu odnalezienia Tałtowiska* w kierunku wskazanym przez miejscową Panią napotkaną po drodze po kilku kilometrach marszu zboczyłem do miejscowego gospodarstwa aby zasięgnąć ponownie informacji tym razem kobieta mi tak zamieszała w głowie że wróciłem do Irka i Leszka którzy byli w wyśmienitych nastrojach. Mimo tego że nie ujrzałem Tałtowiska byłem zadowolony z wycieczki która dobrze mi zrobiła. Trochę pojedliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę Mikołajek, przywiewało nam pomyślnie i dosyć szybko posuwaliśmy się na przód. Na pięknie bezchmurnym, słonecznym niebie, jakby przygotowanym na tę okazję. Urządziły nam piękną wystawę przelatujące tuż ponad drzewami stare samoloty, na początku myślałem ze to jakiś nalot ale szybko znalazłem pocieszenie w znakomitych nastrojach moich towarzyszy, a zaraz na horyzoncie pojawiły się wielkie mosty Mikołajskie i zaczęliśmy uważnie wypatrywać zatoki dogodnej do położenia masztu. Olinowanie Dzidzileli jest że tak powiem kultowe, wanty* i sztagi* wpina się na zatrzaski w co trzeba włożyć wiele wysiłku, sam maszt także się kładzie polegając wyłącznie na własnych mięśniach. (ale tę prostotę właśnie lubię najbardziej) Wreszcie dobiliśmy do portu w Mikołajkach gdzie uzupełniliśmy zapasy jedzenia i wody pitnej, trochę odetchnęliśmy, posililiśmy się, postawiliśmy masz, wciągnęliśmy żagle i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wyjście z portu nie było takie proste ponieważ było strasznie tłoczno i wąsko oraz dokuczał niekorzystny wiatr. Także wyjście na szersze wody zajęło nam sporo czasu. Aż wreszcie zniknęły nam jaskrawe czerwone dachy Mikołajskich domów z oczu i wpłynęliśmy na Bełdany gdzie spędziliśmy pierwszy nocleg tej wyprawy. Pomału zaczęło się robić późno dlatego rozejrzeliśmy się za miejscem na nocleg. Linia brzegowa Bełdan zupełnie się różni od pozostałych jezior, ponieważ wszystkie inne są ukształtowane dosyć płasko a Bełdany otacza wysoki stromy porośnięty drzewami klif niczym mur obronny strzegący starożytnych osad! Na drugi dzień wyruszyliśmy dalej… Niebawem minęliśmy zatokę Iznotę a niedługo po niej zatokę Wygryńską w której mieści się port macierzysty* Dzidzeleli skąd też rozpoczęliśmy tę wspaniałą przygodę. Płynąc dalej zaczęliśmy się zbliżać do śluzy* Guzianka świadczyło o tym wiele jachtów z położonymi masztami, bo tylko tak można przepłynąć śluzę. Gdy przybyliśmy w rejon śluzy zacumowaliśmy nieopodal i również położyliśmy maszt. Muszę zaznaczyć że maszt Dzidzileli się kładzie szybko i wygodnie ułatwiają to zatrzaski które wpinają wanty i sztagi do pokładu które wystarczy wypiąć i maszt leci. (śmiech) Przygotowaliśmy jacht i podpłynęliśmy ustawić się w kolejkę do śluzy, sporo czasu minęło za nim zapaliło się zielone światło, zezwalające na wpłynięcie do śluzy. Przekąsiliśmy po świeżutkiej bułeczce (ach! Niebo w ustach). Przeprawa przez śluzę była dla mnie bardzo stresująca (czułem się jak w szkole <śmiech>) wiele jachtów, niemal jeden przy drugim, mnóstwo gapiów robiącym zdjęcia aktorom ciekawego widowiska (hm… może po prostu miałem tremę?) po wyjściu ze śluzy wpłynęliśmy na jezioro Nidzkie które prowadziło nas przez długi wąski korytarz który otaczała bujna zielona ściana lasu… płynęliśmy na przód słuchając warkotu silnika który przekrzykiwały licznie zgromadzone rozśpiewane ptaki, schowane gdzieś w koronach drzew. Aż wreszcie kanał zaczął się pomału przeistaczać w szerokie jezioro, z prawej burty mijamy port Torynia który jest położony pod ładnym miasteczkiem Ruciane Nida. Kotwiczy tu setki wszelakich okrętów, siedząc wpatrzony w notes odwróciłem nieco głowę i ujrzałem piękny drewniany klasyk (cóż za traw!) przepięknie się on prezentował. Posuwaliśmy się dziarskim krokiem na przód aż dotarliśmy do ładnej wysepki gdzie zrobiliśmy krótki postój, nisko przelatujące ptaki po szarym w pełni zachmurzonym niebie, zwiastowały złą pogodę. I po chwili Dzidzilela pluskała się pod orzeźwiającym naturalnym prysznicem. Z racji tego że deszcz przybierał na sile, szybko porzuciliśmy plan postawienia masztu i pójście na żaglach gdzieś… w głąb jeziora do zaprzyjaźnionego portu PTTK u Andrzeja gdzie jest bardzo spokojnie i przyjemnie ponieważ obowiązuje tam ścisły zakaz pływania na silnikach. Odpoczęliśmy trochę i skierowaliśmy się w drogę powrotną, po drodze zapłynęliśmy do przybrzeżnej wioseczki Nida po rybkę, zakupiliśmy 2 kilogramy leszcza za 10 zł (no! I już z głodu nie umrzemy) a teraz czekamy w kolejce do śluzy, z racji tego że jest dużo jachtów to sobie międzyczasie zjemy coś na gorąco… klopsiki wybornie nas posiliły, z minuty na minutę pod śluzę przypływa coraz więcej jachtów w tym wielkie statki pasażerskie, które mają pierwszeństwo śluzowania przed jednostkami niezarobkowymi. Piękne kobiety zachwycają swoją urodą. obejrzeć można było legendarnego drewnianego Ramblera* którego zaprojektował Amerykański konstruktor Jack Hold. Już lada moment otworzą się potężne wrota śluzy… w której jak poprzednio byłem stremowany czego nie było widać po Leszku i Irku którzy czuli się tam bardzo swojo, ogółem atmosfera była przyjemna. Po wypłynięciu z Guzianki, postawiliśmy maszt i pożeglowaliśmy do zatoki Wygryńskiej w towarzystwie dziesiątek jachtów. Pogoda się nieco poprawiła, przestało padać, chmurki się przerzedzają przez które się przebijają jaskrawe promienie słoneczne. Robi się późno z racji czego wiele jachtów spływa do licznych zatoczek, coś przekąsić, odpocząć, pobawić się przy ognisku… Dzidzilela dziarsko sunie po falach aby minąć ostatni cypel tej wspaniałej wyprawy za którym jest jej domek, z prawej burty mijamy sąsiadujący port Korektywa Piaski, bardzo ładnie się on prezentuje. Wreszcie wpływamy do zatoki Wygryńskiej gdzie jest nasz port. Dotarliśmy! Przycumowaliśmy nasz statek, przygotowaliśmy miejsce do spania, chłopaki opatroszyli rybkę przy czym nasłuchaliśmy się szalonych opowieści motorowodniaków którzy akurat slipowali* swoje maszyny. Każdy z nas znalazł sobie zajęcie, ja pomaszerowałem do sklepu po olej i mąkę do smażenia, Irek przepłukał rybkę a Leszek ją pysznie usmażył. W porcie jest mnóstwo łódek a także sporo ludzi w tym motorowodniaków którzy nie mogą przestać opowiadać o swoich niekiedy śmiesznych przygodach. Skończyliśmy jeść przewyborną rybkę, którą łykaliśmy w całości po tygodniu wcinania konserw. Nadchodził wieczór więc wybrałem się na spacer po Wygrynach, niewielkiej portowej miejscowości, ale bardzo ładnej i bogatej. Wielkie luksusowe wille zwracały na siebie uwagę. Przez całą mieścinę prowadził pięknie utrzymany asfalt a na końcu przeistoczył się w ciemnożółtą drogę gruntową prowadzącą gdzieś hen hen! W głąb gęstego lasu. Wracając do portu zaczął padać deszczyk który zagrzał mnie do upragnionego biegu. Gdy wróciłem do jachtu Irek i Leszek szykowali się do snu co i ja uczyniłem. Ściemniło się zupełnie. Deszcz przybierał na sile, komary jakby zmęczone w ogóle nas nie odwiedziły, lecz dawało się we znaki głośne zachowanie rozbawionych sąsiadów. Mimo wszystko dla mnie spało się przyjemnie, przyśnił mi się trzmiel z którym uciąłem sobie pogawędkę. Jak się przebudziłem Irek i Leszek już wstali. Przeklinali niegrzecznych sąsiadów. <śmiech> Spakowaliśmy rzeczy i wynieśliśmy je do auta a Dzidzilela z ulgą odetchnęła. Leszek upichcił znakomite jedzenie, które nas smacznie posiliło. Teraz umilaliśmy sobie czas spędzając go w ambitnej rozmowie… posprzątaliśmy raz Dzidzilelę, zgodnie z bardzo słusznym przysłowiem żeglarskim ,,Pozostał łódź w tuzin lepszym stanie w jakim ją zastałeś’’ Złożyliśmy żagle, sklarowaliśmy szoty, pozamykaliśmy wszystko i się szykujemy do niechętnego odjazdu… Irek z Leszkiem poszli opłacić postój w porcie a ja biedny pędrak zostałem przypilnować otwartego samochodu, przy czym znalazłem czas na pisanie, które bardzo polubiłem. I szczerze powiem miły czytelniku że żal opuszczać tę piękną krainę bezmiaru jezior i bujnych lasów oraz przyjazną Dzidzilelę która była dla nas: domem, transportem i czymś więcej.

Do zobaczenia za rok!

Wyjechaliśmy z Wygryn około 1100. Po drodze zatankowaliśmy, a w Ełku zajechaliśmy do miejscowego gospodarstwa rybnego, zakupić rybkę która bardzo nam posmakowała. Zamiast przez malownicze centrum pojechaliśmy objazdem, nałożyliśmy sporo drogi ale udało się wyjechać na ślimaku, niedaleko którego winie się jedno z tym ślicznych Ełckich jeziorek. W Białymstoku byliśmy trochę po 14. Wjeżdżając do miasta od razu poczuliśmy smród zanieczyszczonego powietrza spalinami samochodowymi. Moi koledzy odwieźli mnie do domu, gdzie się rozstaliśmy.

Więc i ja się z Tobą pożegnam wytrwały czytelniku!

*Rufa - Tylna część jachtu.

*Sztorm reling - Olinowanie w koło pokładu, zwiększające bezpieczeństwo.

*Klar - Ogólny porządek na jachcie np. zwijanie liny.

*Szanta - pieśń o tematyce żeglarskiej.

*Skala Beauforta - Określa siłę wiatru. Np. 8 w skali beauforta.

*Dziób - Przednia część jachtu.

*Kadłub - Naga konstrukcja jachtu

*Cumowanie - Postój np. w porcie

*Poler - Kawał żelastwa na pomoście, służącego do przywiązywania doń statku

*Tałtowisko - Chodzi o jezioro.

*Wanty i sztagi - stalowe liny, podtrzymujące maszt

*Port macierzysty - Miejsce stałego postoju jachtu. Tak jak dla nas dom rodzinny.

*Śluza - Budowla na drodze umożliwiająca wpływanie z niższego poziomu wody na wyższy i odwrotnie.

*Rambler - Typ jachtu.

*Slipowanie - Wodowanie lub wyciąganie łódki.

*Szot - Lina służąca do operowania żaglem.




Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
VaderSWDN
19:55
Rehabilitant
19:38
Lektor443
19:36
Szafar69
19:15
Wojciech
18:45
scianka
18:41
Patriszja11
18:40
Jarosław Szajewski
18:16
KKFM
18:07
BonifacyPsikuta
18:02
entony52
17:57
BOP55
17:51
rav78
17:27
GRZEŚ9
17:09
dziadekm
17:04
platat
17:03
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |