W sobotę 11 sierpnia 2001 r. w Kodniu, niedużej miejscowości gminnej nad Bugiem na granicy polsko-białoruskiej, zorganizowano już po raz drugi Bieg Sapiehów na dystansie 15 km, któremu towarzyszył bieg dla dzieci na dystansie 1 km.
Ledwo zdążyłem na start biegu po trzygodzinnej jeździe samochodem z Warszawy, nie załapując się na wykład o historii Kodnia i mszę świętą. Po formalnościach zapisowych, do jakich należało opłacenie 10 zł wpisowego oraz odebranie numeru startowego i okolicznościowej koszulki, biegnąc dotarłem na plac przed bazyliką, gdzie po przebraniu się stanąłem w grupie siedemdziesięciu biegaczy. Widzę wielu znajomych: m.in. Zbyszka Błaszczaka, Tadka Andrzejewskiego, Janka Cebrzyńskiego, Maćka Stańczyka, Jacka Noworytę, Wieśka Rumina, Mirka Bąka i przedstawiciela gospodarzy Janka Kulbaczyńskiego. Wcześniej wystartował już zawodnik o kulach, byli też wózkarze.
Kilka minut po trzynastej ruszyliśmy, pokropieni uprzednio obficie przez księdza święconą wodą. Po okrążeniu pobliskiego skweru opuściliśmy Kodeń i pobiegliśmy w kierunku północno-zachodnim w stronę Kopytowa. Zabudowania ustępują miejsca poletkom kukurydzy i ziemniaków. Te ostatnie pachną intensywnie i przywodzą na myśl wspomnienia z dzieciństwa, kiedy na wsi u dziadków zbieraliśmy imperialistyczną stonkę. Cała trasa poprowadzona była po nawierzchni asfaltowej, różnice wysokości były minimalne. Gęsto rozstawiono punkty z wodą (mniej więcej co 3 km). Doskonałe było też oznakowanie dystansu: poza napisami na asfalcie były też z daleka widoczne słupki na każdym kilometrze. Tak dobrej organizacji trasy nie widziałem od kwietniowej wizyty w Dębnie.
Wokół mnie biegło jakoś niewielu znanych mi biegaczy, była więc okazja do zawarcia kilku nowych znajomości. Poznałem więc Krystynę z Chełma Lubelskiego, Marka z Torunia, Sławka pochodzącego z Kodnia a mieszkającego w Białej Podlaskiej i Zbyszka z Łukowa. Po kilku kilometrach zorientowałem się, że truchtam na czele siedmio-ośmioosobowej grupy, uformowanej w reakcji na niezbyt silny wiatr z przeciwka. Potem trochę się przetasowaliśmy. Pogoda była całkiem sprzyjająca: ciepło, ale nie gorąco, słońce od czasu do czasu świecące zza chmur. Znaczna część trasy była ocieniona, jako że poprowadzono ją głównie przez tereny leśne.
Ostatnie pięć kilometrów słoneczko prażyło mocniej, bo wiatr w plecy nie był już wyczuwalny, a las ustąpił miejsca roli i zabudowaniom. Niespodziewanie okrągłe wypadają mi międzyczasy: na piątym kilometrze 23:00, na zawrotce w Kopytowie 35:55, na dziesiątym 47:00. No i finisz zaraz za zakrętem przy szkole. Kończę bieg z czasem 1:09:02, co chyba jest moim życiowym rekordem w biegu na 15 km. O ponad trzy minuty lepiej niż w maju w Mińsku i dużo szybciej niż w zimie na Chomiczówce.
Na mecie wieszają nam na szyjach duże, efektowne medale. Można też do woli napić się wody i napoju pomarańczowego. Ablucje tylko przy umywalkach z zimną wodą, za to posiłek po biegu w szkolnej stołówce wyjątkowo obfity: rosół, bigos z ziemniakami, ciastka, pieczywo, banany, napoje. Jeśli dodamy do tego koszulkę i medal oraz doskonałą organizację na trasie, to w zestawieniu z dość niskim wpisowym bieg wypada bardzo dobrze. Kłopoty były tylko z uzyskaniem wyników. Do godziny szesnastej były one do wglądu, ale nie udało mi się uzyskać ich egzemplarza, ani bezpośredniego kontaktu z informatyczną obsługą biegu. Zostawiłem więc kilka wizytówek „Maratonów Polskich” (których naprodukowałem sobie trochę kilka dni wcześniej) różnym osobom z organizacji biegu z prośbą o dostarczenie wyników w celu udostępnienia ich biegaczom-internautom. Może przyślą, zobaczymy.
W międzyczasie zwiedzam wnętrze barokowej bazyliki i jej okolicę, poszukując przy okazji towarzyszącej mi w wyprawie rodziny. Kodeń słynie z sanktuarium maryjnego, którego podstawą jest święty obraz o barwnej historii. Pozwolę sobie zacytować informację na ten temat zamieszczoną w regulaminie biegu:
„W XVII w. potomek możnego rodu Mikołaj Sapieha doznał uzdrowienia w trakcie mszy św. odprawianej przez papieża Urbana VIII przed obrazem Matki Boskiej Gregoriańskiej. Ponieważ nie uzyskał zgody papieża na wywiezienie obrazu, wykradł go i zmyliwszy papieskie pogonie przywiózł go do Kodnia 15 września 1631 roku.
Po wielu perypetiach (winowajca przez pewien czas obłożony był ekskomuniką) obraz ten pozostał w bazylice p.w. Świętej Anny wybudowanej w latach 1629-1640. W 1875 roku, kiedy wojsko carskie zajmowało kościół na cerkiew, barokowe wspaniałości ufundowane przez Konstancję Sapieżynę, łącznie z obrazem, zostały wywiezione na Jasną Górę. Wróciły one do Kodnia w roku 1927.”
Obraz Matki Boskiej Kodeńskiej otoczony złotem w centrum ołtarza bazyliki jest imponujący, ma wysokość ok. 2 m i szerokość ok. 1 m. Znacznie więcej niż na zapamiętanej z lat dziecięcych reprodukcji w pokoju mojej nieżyjącej już od kilkunastu lat babci. Za bazyliką znajduje się klasztor o.o. Oblatów z muzeum ornitologicznym. Schodząc dalej w stronę granicznego Bugu, napotkać można interesującą drogę krzyżową z pięknymi drewnianymi niemalowanymi rzeźbami w murowanych stacjach przypominających miniaturowe baszty. Wszystko zbudowane na piwnicach niegdysiejszej siedziby Sapiehów. Z dołu najbardziej efektownie prezentuje się zespół kościelno-klasztorny, a w pobliskiej kaplicy słychać śpiew białoruskiej młodzieży. Nieopodal znajduje się pole biwakowe, pełne namiotów rozstawionych wokół krzyża. Wracam pod bazylikę, gdzie koło samochodu znajduję rodzinę. Jeszcze chwilę spędzamy na boisku szkolnym, gdzie ma miejsce dekoracja i zakończenie imprezy i wyruszamy na objazd rozrzuconej po pobliskich wsiach rodziny mojej mamy.
Właśnie głównie ze względu na to sąsiedztwo zdecydowałem się na tę dość daleką wyprawę.
Uważam, że Bieg Sapiehów to całkiem niezła, choć młoda, impreza biegowa. Atrakcyjna zarówno ze względu na poziom organizacji jak i z powodu pięknego i ciekawego otoczenia. Polecam ją wszystkim w przyszłym roku.
|