W ub. roku wspólnie z kilkoma kolegami walczyliśmy o certyfikat „Złotego Biegu” dla Maratonu Białegostokiego. Dzisiaj mogę zapewnić, że postawiliśmy na dobrego konia. Nie mamy się czego wstydzić. To był mój czwarty maraton w tym mieście, a przecież nie jeździ się tam powtórnie, gdzie człowiek źle się czuje....!
Streszczenie: Do Białegostoku zajechałem z bratem i jego synem grubo po północy. Już przy wjeździe do miasta spotkaliśmy się z życzliwością jego mieszkańców. Na pytanie brata jak dojechać do akademika (gdzie rokrocznie kwaterowani są uczestnicy maratonu), trzech starszych panów wsiadających do taksówki powiedziało - jedźcie za nami wprawdzie nam nie po drodze, ale trzeba wam jakoś pomóc i za tunelem przy rondzie wskazali, ile świateł do przejechania i po której stronie stoi kilka, interesujących nas akademików...
W recepcji bardzo miła pani mimo późnej pory wita nas w imieniu organizatora pana Jerzego Mydlarza, wręcza nam klucze do trzyosobowego pokoju i odprowadza do windy. Sprawdza jeszcze czy w pokoju u nas wszystko w porządku. Zauważa spaloną żarówkę, i po nową natychmiast udaje się do recepcji. Rankiem udajemy się do hotelu przy stadionie, gdzie w restauracji fundujemy sobie na śniadanko jajecznicę i kawkę, a gdzie kończą posiłek nasi licznie przybyli wózkowicze, którzy mają rozegrać tu swoje Mistrzostwa Polski.
Wychodząc z hotelu Bogdan Król prosi nas o kupienie mu kilku ładnych widokówek miasta. Spełniamy prośbę i gdy opuszczam jego pokój na korytarzu dogania mnie biegaczka, córka jednego z wózkowiczów z pytaniem jaki czas zamierzam dzisiaj uzyskać, bo ona szuka kogoś kto by ją poprowadził na czas 3:10:00. Mówię kochana to nie ten adres. Rozmawiasz z „deptaczem”. Przekazuję koleżankę Frankowi Stroińskiemu, aby coś wymyślił. Jednak jak się potem okazało, za zająca do 30 km robił Tadek Ruta. Jednak nie wytrzymał tempa koleżanki i w końcówce pomagał już inny kolega. Jednak cel osiągnęła z nawiązką, bo skończyła z czasem 3:08:00.
Ale wracajmy do zapisów. Wpisowe 30 zł. W reklamówce oprócz jak zwykle ładnej koszulki, mapy Białegostoku i samochodowej mapy Europy plakat maratonu i z parapetu okna można było sobie wziąć wodę mineralną. Punkt zapisów obsługiwały dwie niestrudzone panie, w tym przesympatyczna małżonka pana Mydlarza, na których barkach spoczywało wiele innych obowiązków. Trzecia młoda pani (w czerwonych spodniach) szalała w tym czasie przy bramie mety, gdzie odbywały się zmagania rolkarzy. Obserwując zaangażowanie, werwę i operatywność Jerzego Mydlarza (wszędzie było go pełno, mimo, że co rusz ktoś koś go ciągnął za rękaw) , doszliśmy do wniosku, że od rana do wieczora spokojnie zaliczył jeżeli nie jeden, to dwa maratony. Jednak trzeba przyznać, że dyr. Maratonu miał silne wsparcie wielu osób, a szczególnie młodzieży ubranej jednolicie w koszulki maratonu.
Po rywalizacji rolkarzy, czas na start wózkarzy. Fachowo prowadzący spikerkę pan pojedynczo wywołuje na start każdego wózkowicza wymieniając przy tym osiągnięcia i charakterystykę każdego z nich. Bądź co bądź, to Mistrzostwa Polski. Wygrał Bogdan Król. Przed startem do maratonu czuje się podniosłą atmosferę. Przecież pochodzący z Białegostoku Tadeusz Dziekoński biegnie swój 200 maraton. Trochę się spala nerwowo i może dlatego na rozgrzewkę wraz ze Stefanem Sołomianko zaliczają przed maratonem z Vipami 1 milę. Jakby było mało tego, Andrzej Grzybała otrzymuje od organizatorów numer startowy 50. Wszak to jego jubileuszowy 50 maraton.
Z mojej trójki brat zapisuje się do biegu na 7 km, jego syn Kamil zalicza półmaraton, mnie zaś wypada bronić honoru rodziny i postanawiam zaliczyć całe 42 km. Krótko przed startem od zaufanego kolegi otrzymuję informację, że kilku kolegów ma ochotę mnie dzisiaj sprawdzić, jak się chyba wyraził mają się na mnie „zasadzić”. Nie trudno było mi się domyśleć, kto to taki ? W ostatniej chwili biegnę do samochodu i wymieniam mój nieodłączny rekwizyt kapelusz na opaskę. Trzeba się bronić.
Od tego czuję podskórnie, że będzie mnie chciał „sprać” już na początku swojej kariery brata syn Kamil i zameldować się przede mną na półmetku. Ale się porobiło. Jeszcze przed strzałem startera postanawiam atakować już od początku. Ile pary starczy? Przez pierwsze 3 km reguluję oddech. Tu muszę się przyznać, że dużo mi pomógł Tadziu Ruta. Zdradził, że dochodzący z powrotem do swojej wysokiej formy solenizant Andrzej Grzybała zaplanował sobie dzisiaj czas 3:15:00 Postanawiam przykleić się do Andrzeja i biec z nim dotąd, dopóki wytrzymam. Jednak podczas regulowania oddechu Pan Grzybała znacznie mi uciekł. Straciłem
go ze wzroku...
To nic trzeba się brać do roboty. Prawie sprintem po pierwszym małym kółku wyprzedzam Stefana Jankowskiego z Łomży, kilku biegaczy z Hajnówki, kilka kobiet, dalej Jurka Stawskiego i jeszcze kilku z mojego „przedziału”. Gdzieś koło 8 km dopadam mój cel - Andrzeja. Z rozpędu biegnę przed nim jakieś 5 m. Andrzej mówi: jak chcesz do rwij do przodu, ale przegrasz i potwierdza słowa Ruty, co do czasu jaki chce osiągnąć. Wycofuję
się i zapewniam Andrzeja, że taki głupi to nie jestem i zdradzam mu swoje plany. Co 5 km Andrzej mnie informuje o sytuacji co do wyniku na 3:15:00, a to 30 sek. za szybko, to 15 sek. za szybko, a to w sam raz.
Współpracujemy wyjątkowo zgodnie. Na nawrotach obserwujemy powracającą czołówkę. Na początku z dużą przewagą prowadziła dwójka Mariusz Kamiński i Białorusin. Potem pojedynczo kilku i w małej grupce późniejszy zwycięzca Sławek Sztejter. Cała czołówka dostała w kość i zeszła chyba z trasy.
Na punktach odżywczych zapodziały się gdzieś moje odżywki. Na szczęście na punktach do wyboru woda, isostar, czekolada, cukier, banany chyba ciastka i winogron tak, tak koledzy winogrona. Do tego kol. Grzybała wzmacniał mnie swoim piciem jak i podawał gąbki gdy nie zdążyłem sam wziąć ich w porę. Gdzieś na 32 km zauważam, że już nie mogę utrzymać się Andrzeja. Andrzej dawał mi jeszcze przez kilkaset metrów szansę dołączenia do niego, jednak mówię do niego. Andrzej dziękuję za współpracę, biegnąc z tobą nikt nas nie wyprzedził, już jestem górą, nie będę ciebie opóźniał.
Ostatnie 10 km muszę się przyznać było dla mnie trudne, jednak do końca nie pozwoliłem się nikomu wyprzedzić. Przez moment myślałem, że skasują mnie zawodnicy z nr 62 i 47 (pisząc artykuł nie znam wyników końcowych ), jednak oni w końcówce też osłabli. Andrzej jaki wynik zaplanował, taki zrobił. Mnie zegar wyświetlił na mecie czas 3:21:28. A więc Arti możesz spać spokojnie. Moje progresja wyników w odwrocie:
Gdańsk - 3:15:14
Moskwa - 3:18: 52
Białystok - 3:21:28
Po Warszawie w Berlinie może być - 4:00:00 Po przekroczeniu mety (co to się porobiło) oprócz medalu otrzymałem od ładnej dziewczyny uwaga !!! - czerwoną różę, którą wręczyłem mieszkance Białegostoku w podzięce za miłe i ciepłe nas maratończyków przyjęcie. Po biegu piwa, grochówki, słodkich bułeczek z budyniem i kawy do woli. Do tego w holu na ławeczkach solenizanci rozdawali piwa puszk
owe, których od Andrzeja za dobrą współpracę na trasie otrzymałem aż trzy, dla całej rodziny jak się wyraził. Jakby tego było mało to dyr. Maratonu Podlaskiego, niestrudzony Jerzy Mydlarz całej naszej trójce zaproponował wzięcie udziału w bankiecie zorganizowanym z okazji 200 - Maratonu Tadzia Dziekońskiego. Gdy wykręciliśmy się tłumacząc długą powrotną jazdą zaprosił mnie do pomieszczenia organizatorów, gdzie na drogę wręczył nam książkę Słownik Wyrazów Obcych PWN, dodatkową koszulkę, a dla najmłodszego (16 lat) pół maratończyka Kamila czapkę, ładny kubek i długopis z logo Kredyt Banku.
Przed odjazdem Toruńczycy wręczyli solenizantom swoje prywatne upominki. Acha - zapomniał bym o najważniejszym. Jangu - twój znajomy z trasy biegu - pan z konewką i drabiną, trwał jak najbardziej w gotowości bojowej na swoim posterunku. Wprawdzie z powodu braku upału nie korzystaliśmy z niej, jednak nie przeszkodziło mi to poświęcić kilkunastu sekund z wyniku, aby się z tym panem uściskać i on wie, że pisaliśmy o jego konewce w internecie. Może mu powiedział Jurek. Podejrzewam, że za rok znów na poboczu ,za punktem odżywczym, ten pan będzie czuwał na swoim „stanowisku”.
Podsumowanie. Oczywiście w ocenie biegu wystawię kolor zielony z wykrzyknikiem. Nie dlatego, że otrzymałem dodatkowy gadżet, ale dlatego, że się należy. Szkoda tylko , że jestem osamotniony i nie będzie tych dobrych ocen za dużo, bo poza Kamusem i Jurkiem Cibą to sympatyków Maratonów Polskich (piszących) tam nie widziałem. Jedno w moim przekonaniu jest pewne. Kto w ub. roku zagłosował za tym, aby przyznać temu maratonowi certyfikat „ZŁOTEGO BIEGU” zrobił dobry wybór. Ale o tym trzeba było się przekonać biorąc w nim udział. Wojtek G.- kapelusz.