Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 498 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


32 upierdliwce
Autor: Michał Walczewski
Data : 2003-07-08

Po zeszłorocznych przygodach na II Cross Maratonie Tadeusza Spychalskiego pojechałem bardzo chętnie. Wprawdzie plany miałem tak jak rok wcześniej niezbyt ambitne ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności startu w tej kameralnej imprezie. Na dwa tygodnie przed startem troszkę potrenowałem (przebiegłem łącznie 170 km) i uzbrojony w dobry humor wsiadłem w pociąg.

Zameldowałem się w Biurze Zawodów na pół godziny przed startem. Zostałem błyskawicznie obsłużony przez wracającego do branży biegowej (cięgnie wilka do lasu...) Rafała Kowalskiego, przywitałem się ze znajomymi (oj wielu ich było, wielu, nawet nie będę próbował ich imiennie wyliczać...), przebrałem się w moją tunikę biegową, zaplątałem obowiązkowego chipa w sznurówkę i udałem na start.

Zebrało się nas około 100 osób. Od zatwardziałych maratończyków, starych wyżeraczy którym dystans 42 km nie straszny, przez szturmowców dla których start był wielkim wyzwaniem, aż po debiutantów, którzy z przerażeniem w oczach czekali na wystrzał startera. Jeszcze tylko zbiorowe zdjęcia na skarpie, przemówienie Tadeusza i poszły konie w wielka Pardubicką...
Dla tych wszystkich, którzy nie mieli jeszcze przyjemności wystartować w Cross Maratonie należy się kilka słów wyjaśnień. Maraton rozgrywany jest na pętli o długości ok.1310 metrów jak więc łatwo policzyć składa się z 32 okrążeń + kilkaset metrów dobiegu z linii startu. Co najciekawsze okrążenia są bardzo ciekawe – zróżnicowane podłoże (żwir, piach, leśne ścieżki, betonowe alejki) oraz ostry podbieg (długości 100-150 metrów) połączony z ekstremalnym wręcz zbiegiem (oj bolą kolana, bolą...) to tylko część wyzwań jakie pokonać należało kilkadziesiąt razy. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że im więcej okrążeń przebiegłem, tym podbieg stawał się dłuższy (gdzieś tak od 20-23 okrążenia ambitnie wdrapywałem się już na piechotę), a co najciekawsze – odkryłem na trasie dwa kolejne podbiegi :-)
W pewnym momencie zgodnie z Tadeuszem nazwaliśmy podbieg UPIERDLIWCEM. Trzeba było się na niego wspiąć 32 razy, i tyle samo razy z niego zbiec... ale nie uprzedzajmy faktów...

Początkowo biegło mi się bardzo dobrze, chociaż po 3 okrążeniach musiałem pozbyć się mojej arabskiej czapki, która strasznie uwierała w głowę. Alinie – pięknej żonie Tadeusza – oddałem do przechowania także aparat fotograficzny. O dziwo mój arabski strój okazał się wyśmienitym narzędziem – biegło się w nim wygodnie, był bardzo przewiewny, nie powodował żadnych obtarć. Nie wiem z jakiego jest on materiału, ale biegło mi się w nim naprawdę lepiej niż w koszulkach sportowych...

Okrążenia mijały sobie leniwym tempem, uatrakcyjniane ciągłymi rozmowami z różnymi biegaczami których albo się doganiało albo było dublowanym. Jak wspominałem – planowałem przebiec półmaraton. Zauważyłem jednak, że wiele osób ma taki sam plan... Zaświtał mi więc pomysł, aby przebiec o jedno-dwa okrążenia więcej – zawsze to lepsza pozycja w wynikach a wysiłek przecież niewielki !

Tutaj należy się Wam kilka słów wyjaśnień. Od roku nie trenuję odpowiednio – biegam mało i nieregularnie. Efekt jest łatwy do przewidzenia – brak wytrzymałości, szybkości itd. Stać mnie było na przebiegnięcie nie mniej i nie więcej niż 21 km. Dodatkowo od pewnego czasu zaczęła szwankować mi psychika – boje się ekstremalnego wysiłku, zacząłem czuć niesamowity respekt przed dystansem... Zgodnie z regułą – maratończyk który nie ukończy raz maratonu będzie miał później już kłopoty. Maratonu nie ukończyłem w Dębnie w 2002 roku z powodów żołądkowych...

Tak więc, chociaż dobiegłem do półmetka w dobrym samopoczuciu i formie, postanowiłem zejść. Nie chciało mi się nawet zrobić dodatkowego okrążenia. Tymczasem w biurze zawodów czekała na mnie zasadzka – zbieg okoliczności spowodował, że Rafał Kowalski gdzieś wybył, a Alina pojechała z moim aparatem po kiełbasę... trzeba było poczekać. Jednocześnie zrobiło się chłodniej, oglądając biegnących kolegów i gorąco dopingując przyjaciół zacząłem marznąć. A po Alinie ani śladu – ani się przebrać w suche i ciepłe rzeczy, ani odebrać aparat...

Postanowiłem dołączyć się na jedno okrążenie do Jurka Ciby, który akurat mijał miejsce w którym stałem. Jedno okrążenie urosło do trzech. Dogonił mnie Tadeusz i zaczęliśmy rozmawiać – tak minęły kolejne dwa. Później był Zbyszek Rosiński, Kazik Musiałowski, Wojtek Gruszczyński... niepostrzeżenie do mety zostało więc tylko 10 okrążeń... i nieograniczony limit czasu.

Może i psychikę mam słabą, ale nie wybaczyłbym sobie gdybym wtedy zszedł. Te 13 km pokonywałem przez półtorej godziny ale naprawdę było warto. Trasa coraz bardziej pusta, wicher, deszcz, zdziczałe leśne mrówki... Ale o dziwo walczyłem nie fizycznie ale psychicznie – nogi mnie nie bolały, tylko w głowie krzyk żeby przestać.

Na 4 okrążenia przed końcem zobaczyłem na mecie medale. Tego mi właśnie było trzeba ! Rozpędziłem się z górki do prędkości 10 km / godzinę i tak jakoś truchtając, marudząc pod nosem doczekałem upragnionej mety. Ostatniego Upierdliwca pokonałem biegiem z czego jestem szczególnie dumny !
Bieg polecam wszystkim, którzy nie lubią się ścigać, nie lubią wielokilometrowych asfaltowych prostych, którzy przedkładają naturę nad beton. Jeżeli lubicie rozmawiać i spotykać się z przyjaciółmi podczas biegu, to Cross Maraton jest właśnie tym miejscem gdzie poczujecie się jak w domu.

I o dziwo nie miałem żadnych zakwasów...

PS. Pyszny miód:-)



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
VaderSWDN
23:25
Volter
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
uro69
20:51
Pablo_run
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
Bartu¶
20:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |