10 sierpnia 2002 Kodeń, niewielkie miasteczko nad Bugiem na białoruskiej granicy, gościło po raz trzeci biegaczy na Biegu Sapiehów na 15 km organizowanym w ramach Dni Kodnia. Wieści o gościnności tutejszych gospodarzy rozeszły się po Polsce po dwóch poprzednich edycjach, więc tym razem do Kodnia zjechało około półtorej setki biegaczy, dwukrotnie więcej niż w zeszłym roku.
Kodeń słynie z sanktuarium maryjnego, bazyliki mniejszej ze świętym obrazem Matki Boskiej Kodeńskiej, o którego historii w dużym skrócie wspominałem już w zeszłorocznym sprawozdaniu z imprezy. Także i w tym roku oprawa biegu nawiązywała do religijnej wartości tego miejsca, bieg poprzedzała prezentacja historii świętego obrazu i msza dla biegaczy. Tuż przed startem, przewidzianym na godzinę 13.00, uczestników biegu pobłogosławił kapłan, obficie ich skrapiając wodą święconą. Wśród biegaczy na starcie pojawił się też jegomość w brązowym szlacheckim kontuszu wymachujący szablą, zapewne był to sławny Mikołaj Sapieha.
Na starcie pod bazyliką barwny tłumek biegaczy, często z osobami towarzyszącymi, jest też spore grono biegaczy niepełnosprawnych: jest zawodnik poruszający się o kulach, który wystartował kilka minut wcześniej, są wózkarze, niedowidzący, są też biegacze niewidomi prowadzeni przez przewodników. Organizatorzy zapewnili młodych opiekunów na rowerach m.in. dla Ryszarda Sawy (prowadzi go Magda) i Grzegorza Powałki (Łukasz). Spotykam znajomych nawet z miejsc odległych o kilkaset kilometrów.
Trzynasta, start. Trasa biegu różni się na początku od zeszłorocznej, ponieważ tym razem organizatorzy postarali się, żeby jej długość wynosiła dokładnie 15 000 m. Atestatorem był oczywiście Tadeusz Dziekoński. Bieg rozpoczyna więc kilkusetmetrowa duża pętla ulicami w centrum miasteczka zamykająca się pod bazyliką, druga pętla jest już mniejsza, a potem biegacze kierują się w stronę Kopytowa na północny-zachód, by po dotarciu do tej miejscowości powrócić do Kodnia i finiszować w okolicach szkoły, w tym samym zresztą miejscu co w zeszłym roku. Niestety na skrzyżowaniach w miasteczku na początku biegu na trasie zabrakło przedstawicieli organizatorów, którzy wykierowaliby biegaczy najpierw na dużą a potem na małą pętlę. No i pogubiliśmy się, nie wszyscy pobiegli tak jak trzeba i już na starcie szanse nie były równe. W końcu wybiegamy z miasta i trafiamy na asfaltową drogę prowadzącą głównie przez tereny zalesione.
Jest stosunkowo ciepło, trochę duszno. Z tyłu pcha nas dość silny wiatr, który po zawrotce w Kopytowie wieje w twarz, zerwał mi nawet z głowy czapkę. Podobnie jak w zeszłym roku gęsto są rozstawione punkty z wodą obsługiwane przez śliczne dziewczyny, oznaczony jest też każdy kilometr. Tempo mam trochę zbyt mocne jak na siebie, bo przykleiłem się do grupy biegaczy o znacznie lepszym ode mnie przygotowaniu. Wyprzedzam poznaną tu rok wcześniej Krysię Igras z Chełma, sam jestem wyprzedzany m.in. przez Maćka Kiwerskiego z Sochaczewa. Widzę liderów wracających już z Kopytowa, w pierwszej dziesiątce jest najmłodszy uczestnik zeszłorocznej zamojskiej setki Marek Frankowski z Hajnówki. Po półmetku i zawrotce puchnę, wyprzedza mnie najsłynniejszy w Polsce kodeniec Janek Kulbaczyński z białym orłem na czerwonym tle przyszytym z tyłu na koszulce. Po nim wyprzedza mnie kolejny znajomek, Olek Prokopiuk z Hajnówki. Ja z kolei dochodzę do Maćka Kiwerskiego, ostatnie kilometry przebiegamy razem, na finiszu wyraźnie mi ucieka.
Za metą uczestnikom wręczony zostaje piękny, lity duży medal, mogą się napić i umyć przy umywalkach pod gołym niebem, a potem przychodzi kolej na słynny suty kodeński obiad w szkolnej stołówce z rosołem oraz bigosem z ziemniakami. Na szkolnym boisku zorganizowano szereg atrakcji i dodatkowych konkurencji, także zabawy dla najmłodszych. Do zakończenia imprezy nie doczekuję, bo przybyła ze mną rodzina troszkę się już niecierpliwi, a mamy na dziś jeszcze bogate plany.
Kodeń podobnie jak w poprzednich latach okazał się bardzo gościnny. Należy przy tym pamiętać, że na niezbyt bogatych wschodnich rubieżach Polski nie jest to łatwe. O sponsoring i chętnych do pomocy przy organizowaniu trzeba się nieźle postarać. Jednak po dopracowaniu niektórych spraw, jak solidne zabezpieczenie trasy i zdecydowane kierowanie na niej ruchem biegaczy, można będzie uznać Bieg Sapiehów za jedną z najciekawszych polskich imprez biegowych.
Tylko mimo że minął już prawie tydzień od imprezy, a wyniki są nieosiągalne, nie mogę więc nawet podać kto wygrał.
|