Główną przyczyną, dla której pojechałem do Sobótki wystartować na bardzo nietypowym dystansie był dogodny termin – dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem na Maraton Dębno. Dystans 30 km, do przebiegnięcia samotnie na treningu dla mnie niemożliwy, jest doskonałym sprawdzeniem i podbudowaniem wytrzymałości.
Do małej miejscowości jaką jest Sobótka dojechałem z kolegą pamiętającym jeszcze czasy klubu GRUNWALD 1411 samochodem na 30 minut przed startem. Żadnych z tego powodu kłopotów ze zgłoszeniem nie mieliśmy. Brak badań – start na własną odpowiedzialność. Przyjechało około 90 zawodników (z czego dziesiątka to mój klub WKB META Lubliniec, 12 WKB PIAST Wrocław, dziewięciu zawodników biorących udział w Pucharze Maratonów Polskich !). Praktycznie same znajome twarze – doświadczeni biegacze, sami twardziele – nowicjuszy nie było prawie wcale...
Był to nasz debiut w tej imprezie, ale dużo się wcześniej nasłuchaliśmy o jej selektywności. Wystrzał z armaty dał sygnał do startu. Zaczęliśmy spokojnie. Mimo to już po kilku kilometrach czułem w nogach kolejne, następujące po sobie jeden za drugim podbiegi. Na zbiegach odpoczywaliśmy czego efektem było mijanie nas przez kolejnych współzawodników. Trasa bardzo malownicza, co chwila wioski, lasy, cały czas zakręty i serpentyny. Najdłuższy odcinek prostej na dystansie ponad 30 kilometrów to zdaje się nie więcej niż 500 metrów ! W takim otoczeniu nie sposób się nudzić!
Główny podbieg – przełęcz Kościuszki (?) nastąpił bardzo niespodziewanie. Ze względu na gęstą mgłę i deszcz do końca nie wiedziałem, jak wysoko będziemy wbiegać. Prosta, zakręt, prosta, zakręt, cały czas pod górę. Od każdego zakrętu oczekiwałem końca podbiegu a tu ciągle nic. Kolega nie wytrzymał. Szybka decyzja: postanawiam dogonić trzyosobową grupkę mającą około 40 metrów przewagi. Z pewnym wysiłkiem udaje mi się to dokładnie na szczycie góry. Zaczyna się zbieg, który niespodziewanie zamienia się w karkołomny sprint. Grupka nie oszczędza się i rozkręcamy całkiem nieświadomie tempo – widocznie zbieg nie jest taki łagodny - biegniemy 3 minut na kilometr !!!
Półtorakilometrowy zbieg pozwala mi dogonić dwóch kolegów z klubu, z którymi biegniemy do 20 km. Od tego momentu nikt już mnie nie wyprzedzi - to ja idę do przodu. Ostatnia dziesiątka zaskakuje coraz to nowymi, całe szczęście już nie tak długimi podbiegami. Łącznie naliczyłem ich co najmniej trzydzieści.
Trasa naprawdę jest ciężka, i polecam ją wszystkim, którzy pragną się sprawdzić (stopień trudności przebija kilkakrotnie Maraton Lęborski). Organizatorzy zastanawiają się nad wydłużeniem dystansu do pełnego maratony, jednak to oznaczać będzie spadek liczby startujących – w limicie 5 godzin naprawdę ciężko będzie się zmieścić. Ja sam już teraz ze strachem myślę o przyszłorocznym starcie...
Bieg w Sobótce jest przykładem, jak za małe pieniądze zrobić dobrą imprezę. Jedni mają wielkie fundusze, inni zabytki architektoniczne, a Sobótka ma podbiegi i piękne krajobrazy. Na mecie czekała grochówka, wyniki w 30 minut po biegu (a jednak można jak się chce !!!), medale dla wszystkich, ciepły prysznic i imiennie wręczane dyplomy.
Jedyne co proponowałbym zmienić to przenieść bliżej biura zawodów kuchnię, która wydawała posiłki. Trzysta metrów to dla zmęczonego jak pies biegacza dużo, zwłaszcza przy tak okropnej pogodzie. Bo pogoda – czego zapomniałem powiedzieć – była okropna: deszcz, wiatr i zimno.
Ale za to satysfakcji z ukończenia kupa !
|