Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 675 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Maraton Toruński 1995
Autor: Walczewski Michał
Data : 2000-01-01

Targowisko na chełmskim rynku na kilkadziesiąt minut zmienia się w szatnię. Przy ustawionych ladach przebiegają się uczestnicy maratonu Chełmno-Toruń. Impreza jak zwykle rozgrywana była pod patronatem prasowym “Nowości”. W powietrzu unosi się intensywny zapach maści rozgrzewających. Największą sensację wzbudza zawodnik zakładający gruby strój misia.

Słyszałeś ? Heniu padł – słychać komentarze dotyczące próby pobicia rekordu Guinnessa przez Henryka Pietrzaka z Bydgoszczy. Miał on trzykrotnie pokonać trasę maratonu mieszcząc się przy tym w ściśle określonym czasie. Przebiegł dwa razy i zrezygnował z ostatniego startu w niedzielę – Ta rybka nie wyszła mu na zdrowie. Widziałem go wieczorem. Wyglądał jak śmierć. Rzygał całą noc.


Szybkie skłony, głębokie oddechy, ostatnie masaże, krótki rozgrzewający trucht. Ktoś robi kilka pompek. Czas jechać na start ostry do Brzozowa.

Ludzie ! Pomóżcie bo nie zdążę - Ryszard Czernicki z Międzyrzecza wskakuje do gwałtownie hamującej taksówki – Wszystko mi się pokićkało na tym wielkim rynku. Zanim się zorientowałem gdzie jestem, autobusy już pojechały.

Zawodnicy z niepokojem spoglądają na niebo. W powietrzu czuć duchotę.

Cholera, żeby tylko nie wyszło słońce – zaklina Antoni Grzanka z Poznania – Zostawiliśmy czapki w bagażach. Może być ciężko. Już lepiej, żeby waliły pioruny.


Po chwili słychać już pierwsze oklaski. Przed barem “Zachęta” zebrał się spory tłumek. Piwosze udzielają biegnącym “fachowych” rad. Odświętnie ubrane dzieci głośno skandują: “tempo, tempo...”. Zza chmur wychodzi słońce. Skwar będzie towarzyszył maratończykom do samego Torunia.

Już w Dorposzu Aleksander Pańtak z Krakowa biegnie do przydrożnego gospodarstwa – To nie mi się chciało pić, ale mojemu psu, który zawsze mi towarzyszy – zawodnik wskazuje na łaciatego boksera podążającego za nim krok w krok – On ma problem, bo się nie poci i wszystko idzie mu na jęzor. Musi dużo pić, a najlepiej gdyby co jakiś czas wskoczył do sadzawki – Właściciel psa zapewnia, że sam znakomitą kondycję zdobywał pływając na statku. Zamykał się w swojej kabinie i biegał w miejscu godzinę każdego dnia. Gdy zszedł na ląd, okazało się, że z powodzeniem może uczestniczyć w maratonie.


Na punkcie żywieniowym w Unisławiu najsprawniej uwijają się dzieci “Woda – glukoza, woda – glukoza” – po kolei proponują picie mocno już zmęczonym zawodnikom. Niemal każdy bierze gąbkę nasączoną wodą, którą wyciska sobie na głowę. Upał staje się coraz bardziej dokuczliwy. Unisław to dopiero 15 kilometr.

Odpowiedzialna rola przypadła Piotrowi Skibie, sekretarzowi gminy w Łubiance. Okazuje się bowiem, że numery startowe odklejają się. Trudno zidentyfikować poszczególnych biegaczy. A przecież niektórzy przygotowali sobie odżywki, które trzeba im podać. Sekretarz więc pyta zawodników i głośno wykrzykuje do oddalonego o kilkanaście metrów punktu żywieniowego.

Żałujemy, że nie ma takiej rangi jak w ubiegłym roku “Czwórka !” – przerywa na chwilę sekretarz Skiba. – Gdyby były to Mistrzostwa Polski. Rada Gminy na pewno ufundowałaby jakieś nagrody “Trzydziestka!”

Gdy krótko po 12 metę w Toruniu przekraczali najlepsi zawodnicy, końcówka maratonu zbliżała się do Łubianki. Tam właśnie rozgrywały się indywidualne dramaty, trwała walka ze zmęczeniem, słabością i słońcem. Znalazł się też pierwszy pasażer autobusu podążającego za biegaczami.

To mój pierwszy maraton w życiu i od razu pechowy – Grzegorz Demski z Torunia przeciera spoconą twarz. – Biegło mi się całkiem dobrze, ale na 25 kilometrze pękło chyba ścięgno nad kolanem. Musiałem zrezygnować. W końcu biega się dla zdrowia.

Tuż przed autobusem podąża Tadeusz Spychalski w przebraniu misia. Niedźwiedzią głowę trzyma pod pachą – W środku cały pływam zapewnia poruszając grubym futrem. – Dosłownie czuję się jak w wannie. Ale nie żałują. W końcu 41 maratonów przebiegłem na poważnie, to raz mogę się powygłupiać. Dzieci mają za to wielką frajdę. Fotografują się ze mną, chcą razem biec. Piję całymi wiadrami. Teraz też biegnę do wodopoju.

Przy punkcie żywieniowym w Pigży leży Zbigniew Wróbel z Chełmna. Wykrzywiona z bólu twarz, krótki urywany oddech – Przez ten okropny upał nogi strasznie parzą. Kompletnie zastygły mi mięśnie. Mam okropny kryzys, mężczyzna próbuje się podnieść.


Proszę się nie martwić – niedługo będzie tu autobus. Zabierze pana – próbuje pocieszać ktoś stojący obok.

Co ? Autobus ? Nigdy w życiu – zawodnik opiera się o stolik, popija herbatę i zaczyna biec.

Na mecie udekorowano już zwycięzców. Z okolicznościowym medalem paraduje nawet pies Borys, który mimo upału, dystans 42 kilometrów pokonał bez większych problemów. Wciąż jednak wbiegają kolejni zawodnicy. Niektórzy są kompletnie wycieńczeni.

Do takiego delikwenta trzeba odpowiednio podejść – twierdzi Zdzisław Sieracki, działacz TKKF, który pomagał w organizowaniu wszystkich dotychczasowych maratonów – Są zawodnicy tak słabi, że wręcz mają obłęd w oczach. Zawsze wtedy zachodzę z boku, chwytam mocno za rękę i zagaduję. Zwykle pomaga. Ludzie przychodzą do siebie. Kiedyś jeden z kolegów próbował mnie zastąpić. Obalił się razem z biegaczem. Tu potrzebna jest długa praktyka.

Zdzisław Sieracki wręcza również zawodnikom pamiątkowe medale. Oprócz gratulacji niezmiennie od lat powtarza tę samą regułkę: “Do przyszłego roku”.

Mnie nie trzeba zachęcać – zarzeka się 72-letni Stanisław Dankowski z Warszawy – To dla mnie szczęśliwy maraton. Dziś zrobiłem życiówkę. Wspaniała atmosfery, ja do Torunia przyjadę zawsze, choćbym miał iść pieszo



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
VaderSWDN
23:25
Volter
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
uro69
20:51
Pablo_run
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
Bartu¶
20:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |