Admin Michał Walczewski Toruń WKB META LUBLINIEC MaratonyPolskie.PL TEAM
Ostatnio zalogowany 2024-11-21,09:34
Przeczytano: 2095/2811247 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ
Srednia ocen:
0/0
Twoja ocena:
brak
Maraton w Tanzanii - cz.5
Autor: Michał Walczewski
Data : 2021-04-11
Wyobraźcie sobie górę. Dużą: cztery, pięć kilometrów wysokości. I pewnego dnia ta wielka góra wylatuje w powietrze. Pozostaje po niej ogromna dziura w ziemi: 9 kilometrów średnicy, 600 metrów głębokości, 260 kilometrów kwadratowych powierzchni. To właśnie Krater Ngorongoro – jedno z najbardziej niezwykłych, niesamowitych przyrodniczych miejsc na naszej planecie.
Krater Ngorongoro położony jest w środkowo-wschodniej Afryce, na terytorium obecnej Tanzanii, około 200 kilometrów na zachód od Kilimandżaro. Krater jest pozostałością po bliźniaczym wulkanie najwyższej góry Afryki – geolodzy szacują, że przez eksplozją w wyniku której kaldera zapadła się tworząc dzisiejszy krater, znajdujący się tutaj wulkan miał od czterech i pół, do sześciu kilometrów wysokości.
Erupcja miała miejsce pomiędzy dwoma a trzema milionami lat temu. Cały ogrom powstałej w ten sposób kaldery objąć można wzrokiem tylko przy bardzo dobrej pogodzie. Krater stworzył swojego rodzaju biologiczną arkę dla tysięcy zwierząt i gatunków, które żyją w jego wnętrzu.
Szacuje się, że na dnie krateru oddzielonego od świata zewnętrznego żyje kilkanaście tysięcy wielkich zwierząt: słoni, nosorożców, bawołów, gnu, lwów, szakali, hipopotamów, gazel, zebr, lampartów, hien, strusi. Wewnątrz krateru znajduje się także jezioro – Lake Magadi – które zapewnia żyjącym tu zwierzętom niezbędną do życia wodę. Roślinożercy mają do dyspozycji niezmierzone łąki pełne soczystych traw, a tam gdzie jest dużo roślinożerców – tam też mnóstwo jedzenia dla drapieżników. Dzięki temu populacje żyjących wewnątrz Ngorongoro zwierząt są prawie samowystarczalne.
Prawie, gdyż nie do końca. Największym wrogiem zamkniętych w kraterze zwierząt są choroby oraz wsobność genetyczna. Ze względu na stosunkowo niewielką populację – dla wielu gatunków każda przywleczona z zewnątrz choroba jest wielkim zagrożeniem. Przykładowo populacja lwów spadła w 2001 roku o 1/3 w ciągu zaledwie kilku miesięcy: był to efekt pojawienia się tutaj choroby kotów i psów – nosówki. Kilkadziesiąt lat wcześniej, w 1962 roku ze względu na choroby liczba żyjących w kraterze lwów spadła z około stu do zaledwie kilkunastu sztuk. Występowanie podobnych groźnych epidemii stwierdzono także wśród słoni i nosorożców.
Drugim czynnikiem niosącym niebezpieczeństwo jest skromna pula genów. Zauważono, że lokalne drapieżniki bardzo agresywnie traktują osobniki z zewnątrz krateru – te, które od czasu do czasu schodzą tutaj podczas swoich wędrówek po afrykańskich sawannach.
Wysokie nawet na 600 metrów zbocza krateru mimo wszystko umożliwiają wędrówki zwierząt do i na zewnątrz Ngorongoro. Z tej możliwości korzystają okresowo głównie zebry, gnu i bawoły – czyli gatunki migrujące. Warto wspomnieć także o tym, że wnętrze krateru jest miejscem zimowania… europejskich bocianów. Przeczytać o tym fenomenie możecie TUTAJ
Pierwsi przodkowie człowieka pojawili się na tych terenach już u zarania powstania krateru. To właśnie w tej okolicy znajduje się Wielki Rów Afrykański w którym miała miejsce ewolucja gatunku ludzkiego. Przez dziesiątki tysięcy lat dnem krateru wędrowali praprzodkowie człowieka, którzy żyli ze zbieractwa i polowań. Trzy tysiące lat temu zastąpili ich członkowie dwóch szczepów pasterskich: Mbuli i Datooga. Oni z kolej zostali wyparci przez Masajów, którzy przywędrowali tutaj w połowie XIX wieku. Warto wiedzieć, że pierwotnie Masajowie zamieszkiwali terenu południowego Sudanu, a w wędrówkę na południe kontynentu afrykańskiego wyruszyli około dwa tysiące lat temu. Gdy przybyli w rejon Ngorongoro w 1840 roku na zboczach krateru doszło do wielkiej bitwy, w której bardziej nowocześni pod względem sztuki wojennej Masajowie pokonali lokalne plemiona i zajęły teren krateru. Pamiątką po tej wciąż żywej w pamięci pierwotnych mieszkańców bitwie jest grobowiec wodza ludu Datooga znajdujący się na północnym zboczu kaldery.
Pierwszy biały człowiek zobaczył na własne oczy Krater Ngorongoro dopiero w 1892 roku. Był to obywatel Niemiec – Oscar Baumann – który penetrował i dokumentował tereny należące wówczas do Niemieckiej kolonii Afryka Wschodnia. Dwaj inni Niemcy – bracia Adolph i Fredrich Siedentopf – rozpoczęli wewnątrz krateru hodowlę bydła oraz organizowali tu aż do wybuchu I wojny światowej polowania dla europejczyków.
Dziś wnętrze krateru nie należy już jednak ani do Niemiec, które utraciły swoje afrykańskie kolonie w 1919 roku, ani do Masajów. W 1948/51 roku powstał Park Narodowy Serengeti w którego skład wszedł także region Ngorongoro. Początkowo do krateru przesiedlano Masajów z Serengeti, ale ostatecznie usunięto ich także stąd by zachować pierwotną strukturę przyrodniczą tego miejsca. W 1979 roku Ngorongoro trafiło na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO a w 2009 roku wprowadzono dalsze ograniczenia i zakazano Masajom – z niewielkim wyjątkiem – wstępu do krateru i wypasu bydła. Obecnie masajskie wioski znajdziecie na zewnętrznych zboczach krateru, ale po jego krawędzi wciąż spacerują setki wojowników którzy opierają się przymusowym wysiedleniom.
Wnętrze krateru Ngorongoro jest idealnym miejscem do zdobycia tzw.Wielkiej Afrykańskiej Piątki. To fotograficzne wyzwanie polegające na sfotografowaniu pięciu największych i najbardziej niebezpiecznych zwierząt kontynentu: słonia, lwa, lamparta, nosorożca i bawołu. Osobniki każdego z tych gatunków są potencjalnie bardzo agresywne – a najtrudniejszy do „zdobycia” jest lampart, który po dnie krateru wędruje tylko okazjonalnie. Prowadzone przez przewodników samochody terenowe przemieszczają się wewnątrz byłego wulkanu po wyznaczonych drogach gruntowych wożąc turystów wokół jeziora Magadi. Wyprawy zwykle są 8-10 godzinne, a pobyt w parku jest bardzo drogi: samo uzyskanie jednorazowego pozwolenia na zjazd do wnętrza krateru to koszt 295 dolarów.
Na zewnątrz, na zboczach wulkanu powstało kilkanaście kampingów i hotel oferujące noclegi w różnych standardach. Jeżeli jednak chcielibyście zobaczyć Krater Ngorongoro lepiej się z tym pośpieszyć – istnieją plany by w celu dalszej jego ochrony podnieść znacząco ceny za wjazd, nawet dziesięciokrotnie. Ma to ograniczyć ingerencję człowieka w znajdującą się tutaj pierwotną przyrodę. I rzeczywiście – podczas naszej marcowej podróży, nawet w środku trwającej globalnej pandemii, wewnątrz krateru panował spory ruch – razem z nami jeździło tam w ramach bezkrwawych łowów na Wielką Afrykańską Piątkę kilkanaście aut terenowych. Podobno w sezonie, poza pandemią, jest ich wielokrotnie więcej.
Zapewnienia o chęci ochrony tego niepowtarzalnego biotypu stoją w sprzeczności z pojawiającymi się planami budowy na zboczach krateru ekskluzywnych hoteli, które miałyby przynosić Tanzanii milionowe zyski. Mają tam znaleźć się baseny, lądowiska dla helikopterów oraz tarasy oferujące niezwykłe widoki. Coś jak komercyjne kompleksy znane Wam z filmów „Jurasic Park”.
Jaka jest prawda? Trudno ocenić, choć sami widzieliśmy już teraz jeżdżące w kraterze Ngorongoro ciężarówki.
Zbocza Ngorongoro wciąż jeszcze są dzikie i jak przed setkami tysięcy lat porasta ją dżungla. Dnem krateru wędrują imponujące stada zwierząt. Miejsce robi jednak niezwykle przygnębiające wrażenie. Przygnębiające gdyż – pomimo całego czaru tutejszej przyrody – patrząc na Ngorongoro uświadamiamy sobie, że tak właśnie kiedyś wyglądała cała nasza planeta! Takie stada wędrowały dwa tysiące lat temu po Europie, tysiąc lat temu po Azji, dwieście lat temu po Ameryce, sto lat temu po Australii. Jeszcze w poprzednim wieku cała Afryka była pełna zwierząt i Ngorongoro nie było niczym niezwykłym. Dziś jest enklawą, jednym z ostatnich miejsc w którym istnieje dzika przyroda.
My nie niszczymy naszej planety. My już ją nieodwracalnie zniszczyliśmy. Oglądamy programy przyrodnicze i napawamy się myślą, że ten świat roślin i zwierząt wciąż gdzieś tam istnieje. Że przecież są stepy Azji, dżungle Ameryki Południowej, tropiki Wysp Pacyfiku i bezkresne sawanny Afryki – pełne zwierząt i cudów.
Ale nie. Ich już nie ma. Zostały tylko nieliczne, małe enklawy, do których i tak człowiek pragnie wtargnąć. I wtargnie, bo to kwestia wyłącznie pieniędzy.
Autor: Ryszard N., 2021-04-08, 21:27 napisał/-a: Z serwisem dla Rosjan miałem do czynienia w drodze na Killi. Jedną z większych niedogodności jest to, że przez 6-7 dni nie można się gruntownie umyć. Ale nie dla ruskich. Na 4000 m serwis wytargał składany basen, ktoś przyniósł i zagrzał wodę.
Zżycie zwierząt z turystami jest powszechne. Leży nam obok samochodu lwica, ja jestem spięty a ona wyraźnie ma nas w dupie. Po prostu leży. Warto zauważyć, że kierowcy są uzbrojeni na wypadek gdyby słoniowi coś strzeliło do łba.
Jednym z punktów programu, po Serengeti, jest wioska Masajów. To już jest czysta "cepeliada". Stroje firmowe, tańce, śpiewy a na końcu stragany z koralikami, sznureczkami wisiorkami, skórzaną galanterią i ceny które po negocjacjach maleją o 80%. Jednak warto tam być.
Autor: Admin, 2021-04-12, 07:24 napisał/-a: Japonia powiadasz? Coraz bardziej nie rozumiem o co w tej Japonii chodzi. To tak różny kraj, że po prostu wymiękam. Kumpel był, i mówi że prawie został na zawsze a ja muszę (i chcę!) wrócić
Autor: Ryszard N., 2021-04-12, 12:13 napisał/-a: Michał, nie ukrywam, że po obejrzeniu tego filmu, mam pewien niedosyt. Czy Ty możesz przetłumaczyć co te kobiety mówiły?