Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 612/764162 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Limassol Marathon 2019
Autor: Piotr Dasios
Data : 2019-04-22

Po odebraniu pakietu startowego postanowiliśmy trochę pozwiedzać Limassol i relaksować się przed niedzielnym maratonem. Krótki pobyt na Cyprze wymusił ograniczenie zwiedzania do minimum. Udało się nam zobaczyć średniowieczny zamek w Limassol, w którego murach (dokładnie w kaplicy św. Jerzego) król Anglii Ryszard Lwie Serce poślubił Berengarię z Nawarry i 12 maja 1191 roku koronował ją na królową Anglii. Obecnie w odbudowanym zamku mieści się Średniowieczne Muzeum Cypru. Z murów zamku rozciąga się wspaniały widok na port i stare miasto.

Artykuł pochodzi ze strony 50andstill.pl



Zwiedziliśmy także Stary Port i prawosławną portową cerkiew. Nie chcieliśmy się bardzo forsować, mając z tyłu głowy niedzielny wysiłek. W jednej z portowych restauracji, zaadaptowanej ze starego spichlerza lub magazynu, zjedliśmy posiłek. Przed maratonem staram się zjeść coś w miarę lekkiego, więc zamówiłem sałatkę wiejską (u nas zwaną grecką) i musakę (zapiekane danie przygotowane na bazie bakłażana, pomidorów oraz mielonego mięsa). Górną warstwę dania stanowi sos beszamelowy posypany żółtym serem). Po posiłku i krótkim spacerze, uzupełniając zapasy na śniadanie maratońskie, udaliśmy się do hotelu wypocząć przed startem.

Start maratonu przewidziany był na godzinę 7.30. Z hotelu do miejsca startu było bardzo blisko, bo 150-200 metrów, więc nie musieliśmy się specjalnie spieszyć. Wstaliśmy jednak o godzinie piątej, ponieważ chcieliśmy zjeść śniadanie, tak chociaż na dwie i pół godziny przed startem biegu. Wielokrotnie sprawdzone śniadanie składające się z 7Daysów, soku pomarańczowego, bananów, suszonych fig i moreli zaspokoiło nasz poranny głód i dawało gwarancję energii na pierwsze kilometry maratonu. Uzupełnialiśmy także wodę w organizmie. Po szybkiej toalecie porannej, przyklejeniu plastrów oraz nasmarowaniu się wazeliną założyłem strój biegowy przygotowany dzień wcześniej.

Mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu na relaks przed startem. W hotelu i za oknem było już słychać biegaczy udających się na miejsce startu maratonu. Opuściliśmy hotel i po kilku minutach byliśmy już w centrum biegowych wydarzeń. Na promenadzie i przylegającym do niej Parku Molos z minuty na minutę zwiększała się liczba biegaczy. Park Molos to największy park na Cyprze i jeden z najładniejszych w basenie Morza Śródziemnego, a jego początki sięgają 1878 roku.

Dzień budził się do życia, zapowiadając słoneczne i, niestety, gorące przedpołudnie. O poranku po starcie maratonu przewidziany był także start półmaratonu, stąd liczba biegaczy gromadzących się w parku rosła w szybkim tempie. Mimo że w maratonie miało uczestniczyć ok. 800 biegaczy, to już frekwencja półmaratonu była znacznie większa. Szybko zorientowałem się w topografii terenu. Ustaliłem, gdzie położone są toalety oraz wytypowałem teren do przeprowadzenia rozgrzewki. Miałem jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia maratonu, postanowiłem obejrzeć miejsce startu.

Do strefy startowej umieszczonej na promenadzie, a biegnącej wzdłuż mola i zabezpieczonej płotkami z obu stron, można się było dostać przez bramki pilnowane przez wolontariuszy. Przy takiej liczbie biegaczy wyznaczenie stref startowych nie miało większego znaczenia, tylko elita biegaczy była oddzielona taśmą od reszty maratonu. Wyznaczaniem stref biegu starali się zajmować peacmakerzy ustawieni w poszczególnych czasach.

Opuściłem strefę startową, aby się rozgrzać i skorzystać z toalety. Toalet nie było za wiele i ustawiły się do nich już spore kolejki. Czekając, starałem się rozgrzewać w miejscu, uciąłem sobie w tym czasie też pogawędkę z Polakami, którzy mieszkają na stałe na Cyprze. Usłyszałem same dobre rzeczy o życiu w tym wyspiarskim kraju. Jeszcze szybka rozgrzewka na pięknym molo i byłem gotowy do biegu. Wcześniej pożegnałem się z Marcinem, bo ustawialiśmy się w różnych strefach startowych, życzyliśmy sobie udanego biegu. Do pełni szczęścia brakowało mi niewiele, niestety przeziębienie i zatoki nie dawały zapomnieć o sobie.



Ustawiłem się na promenadzie w strefie blisko linii startu, od elity dzieliło mnie dosłownie kilka metrów i plastikowa taśma. Lubię małe maratony za to, że nie ma tłoku w strefie startowej ani na trasie. Po części oficjalnej i po wystrzale z pistoletu startowego zawodnicy wystartowali z impetem. Dosłownie już po kilkuset metrach można było biec w miarę komfortowych warunkach. Trasa biegu składała się z dwóch pętli. Pierwsza, nieco krótsza i mniej ciekawa, w zachodniej części miasta, którą wracając wbiegaliśmy na drogę równoległą do promenady, gdzie odbywał się start maratonu. Druga pętla biegła przez wschodnią część miasta, sięgała także po przedmieścia pięknie położonego nad morzem. Ta część jednak okazała się pagórkowata i niełatwa dla biegaczy, ale krajobrazowo bardzo atrakcyjna.

Po starcie ruszyliśmy w kierunku wschodnim i po 700 metrach skręciliśmy z promenady w lewo i biegliśmy w kierunku zachodnim główną ulicą ciągnącą się równolegle do wybrzeża. Poranek był w miarę chłodny, biegło mi się bardzo dobrze. Szybko ustabilizowała się grupa biegaczy wokół mnie, w której prowadzenie zmieniało się wraz z kolejnymi kilometrami. Przebiegałem przez tereny starego miasta, później Starego Portu poznanego ostatnio. Biegłem szybko, poranek pozytywnie nastawił mnie do ruchu, dobrze też znosiłem objawy mojej infekcji. Postanowiłem, że nie narzucę sobie jakieś specjalnej strategii biegu, pobiegnę dość szybko do momentu, jak będę mógł, a później zobaczę. I tak też działałem, utrzymując tempo na poziomie 4.06 – 4.10, nie myśląc o konsekwencjach i moim przeziębieniu.

Punkty odżywiania, poza pierwszym na piątym kilometrze, ustawione były co dwa i pół kilometra. Liczna grupa wolontariuszy dość sprawnie obsługiwała mocno już rozciągnięty tłum biegaczy, było tam spokojnie i sympatycznie. Woda podawana była w moich ulubionych ćwierćlitrowych plastikowych butelkach, a izotoniki w kubkach. Później w punktach pojawiły się także owoce, żele energetyczne, a nawet ciasteczka owsiane. Kilka razy widoczne były też stoiska z wodą i gąbkami. Ta część maratonu była zorganizowana bardzo dobrze. Najbardziej brakowało mi na trasie dopingu, który funkcjonował tylko w strefie startu/mety imprezy.



Pierwszą dychę pokonałem bardzo szybko, bo w 41 minut. Płaska, szeroka i asfaltowa trasa dawała duże możliwości biegowe. Jednak już po czterdziestu minutach biegu zrobiło się bardzo ciepło, cypryjskie słońce ujawniło swoją moc. To ostudziło lekko moje ambicje. Na dziesiątym kilometrze była nawrotka w kierunku wschodnim i bieg równoległym pasem drogowym w stronę miejsca startu maratonu. W pobliżu tego miejsca znajduje się park wodny Fasouri.

Pętle na trasach maratońskich mają swoje plusy – biegnąc, można podglądać elitę biegu. Wśród tej grupy największe wrażenie zrobił na mnie Kenijczyk Rob Abel Kibet, późniejszy zwycięzca tego maratonu. Drugą dziesiątkę maratonu biegłem po znajomej trasie, ale też w wyższej temperaturze. To szybko odbiło się na moim tempie. Na siedemnastym kilometrze złapał mnie kaszel, który dodatkowo mnie osłabił. Drugie dziesięć kilometrów pokonałem w czasie 41.54, czyli już minutę wolniej, ale ciągle szybko. Niestety, coraz większe problemy oddechowe i temperatura powietrza zrobiły swoje. Dwudziesty kilometr biegu wypadł w centrum miasta, za Parkiem Molos, tuż przy limassolskim zoo.

Przez głowę przebiegła mi myśl, że mogłem zakończyć rywalizację już na dystansie półmaratonu i to z przyzwoitym wynikiem. Ta myśl szybko została zgaszona w mojej głowie, walczyłem dalej. Biegłem drugą, wschodnią pętlą w ładniejszej i nowocześniejszej części miasta. To tutaj znajdują się piękne hotele i centra handlowe na tle cudownego wybrzeża. Ta część trasy jest mocno pofałdowana, nie brakuje tu długich podbiegów. Zmęczenie rekompensują wspaniałe widoki wybrzeża. Trasa maratońska po opuszczeniu Limassol biegnie przedmieściami miasta aż do ruin starożytnego Amatus (położonego naprzeciw turystycznej miejscowości Agios Tychonas), które wyłaniają się po lewej stronie.

Tempo mojego biegu na tym odcinku mocno spadło, wykańczała mnie niezaleczona infekcja i mocne cypryjskie słońce. Trzecią dziesiątkę przebiegłem w czasie 45.45, czyli już dość słabo. Każdy kilometr wlókł się w nieskończoność, biegłem praktycznie sam, od czasu do czasu ktoś mnie wyprzedzał, a ja nic nie mogłem zrobić. Starałem się na trasie regularnie brać żele energetyczne i nawadniać się na każdym punkcie. Pilnowałem nawodnienia, ponieważ robiło się coraz cieplej. Na 31. kilometrze ostatnia nawrotka i powrót do centrum miasta.



Na niebie pojawiło się trochę chmur i lekki wiatr, niestety nie poprawiło to mojego komfortu biegania. Zostało dziesięć kilometrów do mety, dziesięć ciężkich kilometrów. Mimo że nadmorski krajobraz trochę rekompensuje wysiłek, staram się utrzymywać i tak dużo wolniejsze tempo. Niestety wyprzedzają mnie inni zawodnicy. Mobilizuję się, walczę już tylko głową, jednak przecież zdawałem sobie sprawę, że taki będzie scenariusz tego maratonu. Jeszcze słowo o punktach muzycznych na trasie, a było ich kilka, głównie stanowiska DJ-ów. Grała też młodzieżowa orkiestra symfoniczna (nie wiem, czy dobrze określiłem rodzaj zespołu), to było coś innego, nowego.

Dobiegłem już do Limassol, do mety zostały dwa, trzy kilometry. Czwartą maratońską dychę pokonuję w czasie 48.20. Za wolno, żeby osiągnąć dobry wynik. Została końcówka. Dobiegła do mnie biegaczka, postanowiłem nie odpuszczać. Dałem radę! Została z tyłu. Ostatni kilometr po skręcie w lewo biegnę już po promenadzie, w mocnym dopingu, witany przez spikera. Daję z siebie wszystko, muszę dobrze wyglądać na końcówce. Ostatnie metry i meta. Z lewej strony, prawie równocześnie ze mną wpada na metę Kanadyjczyk (jak się później okazało z mojej kategorii), ale ostatecznie minimalnie byłem przed nim. Dobiegłem szczęśliwy, głównie dlatego, że to już koniec męczarni. Dawno maraton nie kosztował mnie tyle zdrowia. Prawda jest taka, że zainfekowany nie powinienem biegać! Medal wylądował mi na szyi, dostałem wodę, batony i wypiłem bezalkoholowe piwo. Skorzystałem z masażu zorganizowanego przez organizatorów. Marcin też pobiegł dobrze, zabrakło mu odrobinę do złamania czterech godzin.



Mój wynik okazał się dość przyzwoity: 3.09.20. Ten czas dał mi 27. miejsce open i 2. w kategorii M50, tuż przed wspomnianym Kanadyjczykiem. Maraton ostatecznie ukończyło 787 biegaczy. Tak kończy się moja biegowa przygoda na Cyprze, gdzie ukończyłem trzynasty maraton w mojej biegowej karierze.

Red. jęz. Justyna Harabin, zdjęcia własne oraz FB Limassol Marathon

Artykuł pochodzi ze strony 50andstill.pl



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
przemcio33
23:50
fit_ania
23:47
conditor
23:28
janeta75
23:27
andreas07
23:20
witold.ludwa@op.pl
23:08
arco75
23:02
camillo88kg
22:54
grzedym
22:46
hajfi1971
22:44
Januszz
22:32
Fred53
22:22
stanlej
22:16
romelos
21:47
jaro kociewie
21:42
VaderSWDN
21:38
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |