Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 360/1345263 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Letni Bieg Piastów: Walka ze skurczami wygrana!
Autor: Mateusz Hyski
Data : 2016-08-09

Nie określę tego biegu jako bieg zwyczajny. Choćby dlatego, że jest on zaliczany do rangi ultramaratonów. 50 km - dystans dla może wielu ultrasów mały a dla innych, nowicjuszy – duży. Na każdym starcie, który dotyczy maratonu czy też półmaratonu, zawodników zawsze było bardzo dużo w porównaniu do tegoż startu. Liczba nie przekraczająca sześciuset zawodników już daje do myślenia, że nie ma może zbyt wielu, którzy chętnie i dla „rozrywki” chcą wziąć udział.

Już na początku pogoda powiedzmy bardzo sprzyjająca do biegania, bo ani gorąco ani za zimno, sprzyjała jako jeden z wielu czynników tego dnia. Po bardzo dobrze przespanej nocy racjonalne myślenie i optymizm na poziomie stuprocentowym był dodatkowym atutem sprzyjającym do pokonywania trasy. Jak będzie na trasie, co mnie spotka, kiedy opadną siły te naturalne i kiedy będzie trzeba się suplementować żelami, albo co będzie na punktach żywieniowych. Pytań było może wiele w głowie, ale nie zagrażały one wystartowaniu i późniejszemu przekroczeniu linii mety.

Już po piątym kilometrze część biegaczy jakby była niewidoczna. Nadszedł czas na samoorganizacje czyli tworzące się małe grupki, które pokonywały dystans w określonym tempie biegowym. Niektórzy biegli sami z tego co zauważyłem,inni z towarzyszką – zapewne dobrą „nutą”. Jak to zawsze bywa na pierwszych kilometrach, słychać było biegowe żarty, żarciki oraz również w ogóle krótkie dowcipy niezwiązane kompletnie z bieganiem.

Pierwsze dziesięć kilometrów było dla mnie jakby przetarciem się, dopasowaniem do trasy. Krótki, może trzykilometrowy asfaltowy odcinek nie był przyjemny i raczej każdy czekał na odcinki z typowo leśnymi ścieżkami czy też drogami. Dodatkowo koło dziesiątego kilometra ultrasi napotykali miejscami na mżawkę, która chłodziła tych, którzy już odczuwali lekkie trudy trasy. Mi zdecydowanie pogoda pasowała, ponieważ wiadomo, że deszcz raczej nie należy do wymarzonych warunków ale i też ostry upał nie jest może miły.

Mijając pierwsze dwa punkty odżywcze pozostawiałem w tyle pierwszych spragnionych wody, którzy zatrzymywali się by ją uzupełnić. Mając nietknięty zapas, prawie czterolitrowy na plecach śmiało, swoim tempem biegłem do przodu. Tak pokonane pierwsze wyboiste elementy trasy oraz pierwsze krótkie rozmowy z innym biegaczem na pierwszym długim podejściu utwierdzały w przekonaniu, że jest to dopiero początek tego co będzie na trasie. Nie wiedziałem więc czego oczekiwać, ale z pewnością rezygnacja z biegu nie wchodziła w rachubę.

Dobiegając do pierwszego schroniska na trasie napotkałem na pierwsze zróżnicowanie terenu, typowe dla biegów w terenie. Krótki wbieg do lasu a potem tabliczka z bardzo stromym zejściem no i faktycznie bardzo śliskie zejście dodatkowo po mokrych, wystających korzeniach było najbardziej naturalnym hamulcem aby nie złapać kontuzji już na pierwszym dwudziestokilometrowym odcinku. No i kolejny punkt odżywczy, na którym widziałem pokrojone arbuzy, czekoladę w kostkach, cukier, banany, pomarańcze i tradycyjnie wodę oraz izotonik, skusił do chwilowego zatrzymania się i choćby dla tych arbuzów, wstrzymania tętna.

Nie tracąc czasu, lecę dalej. W porównaniu do ultramaratonu w Szklarskiej gdzie trasa nie była oznakowana liczbą pokonanych kilometrów, tutaj ta właśnie odwrotność dodawała jakby świadomości pokonanej długości. Od czasu do czasu słychać było głosy z Polany Jakuszyckiej a oznaczało to nic innego jak mocny zbieg w okolice przejścia przez tory oraz zakręt i ponownie do góry. Kibice, których widziało się o słyszało ich doping przez chwile, podczas mijania, są zawsze pozytywnym aspektem na trasie. Jeszcze tylko koło pięciu kilometrów i półmetek, ale kolejne podejście zmusiło mnie do przejścia w marsz aby nie tracić zbyt wielu kalorii.

W międzyczasie uzupełnienie niedoboru pierwszych węglowodanów przez żel, chwilowe wyrównanie oddechu i wzbijam się w bieg. Magiczna cyfra 25 km przekroczona. Momentami trasa była wręcz wymarzona ze względu na delikatnie podbiegi i delikatne zbiegi. Po chwili czar prysł, kiedy to na ostrym zakręcie w lewo, trzeba było się mierzyć z podejściem, które było bogate w dodatkową porcję korzeni.

Teraz już jednak bliżej do mety. Pokonywanie trasy z innym zawodnikiem wspólnie niwelowało zmęczenie oraz myślenie co i jak. W równym tempie pokonywało się trasę ustępując sobie nawzajem na trasie podczas dużych kałuż i dużych błotnistych punktów, które trzeba było pokonać marszem. Niespodziewanym elementem na trasie okazały się niepokojące bóle w łydkach.

Uzupełnienie magnezu nic nie pomagało, bo ból wzrastał i momentami przechodził w mocne skurcze w łydkach. Momentami musiałem się zatrzymać i rozmasować obolałe miejsca. Po kilku kilometrach bóle powracały, ale znalazłem sposób na skurcze, zwalniając tempo biegu. Po kompletnym ich zaniku, miałem ochotę na lekkie przyśpieszenie, a leśna ścieżka, miękka i częściowo wilgotna, sprzyjała. Na danym mi biec 28km trasy dogoniwszy zawodnika, z którym wcześniej pokonywałem dystans, kolejny raz pokonaliśmy trudy trasy przez chwilową rozmowę. Mocny zbieg po kamieniach, korzeniach i błotnistej chwilami ziemi oraz dodatkowo pokonana tabliczka 30 km trasy dodała wiatru w nogi wiedząc, że do mety pozostało 20 km.

Teraz już wodę i ja uzupełniałem na każdym punkcie żywieniowym mając świadomość bólu jaki przynoszą skurcze. Dały one niestety o sobie znać ponownie podczas mijania 35km, ale tym razem wiedziałem już jak sobie z nimi radzić. Jedynym minusem tego było oczywiście kolejny raz zwolnione tempo. Już wiedziałem, że ten ból będzie przychodził i odchodził do momentu przekroczenia linii mety. Dodatkowe wzmocnienie organizmu w magnez i potas oraz wchłoniony batonik energetyczny okazały się dobrym pomysłem na wykorzystanie większego podejścia. Skurcze powracały i odchodziły, ale jak dotąd nie miałem „przyjemności” pokonywania tego typu bólu podczas biegania po górach. Stawałem się coraz to bardziej doświadczonym biegaczem, może już ultrasem. Łamaliśmy wspólnie z mieszkańcem z Radomia kolejne kilometry.

To jedna tabliczka z kilometrową cyfrą to druga. To kolejny podbieg i zbieg. Chwilami pokonywało się małe podbiegi truchtem a nogi już nie odczuwały zmęczenia. Nawet skurcze już chyba opuściły trasę. Uświadamiało mnie to w przekonaniu, że podbiegi nie są już mi straszne, ale trzeba się z nimi „zaprzyjaźnić”. Pogoda się zmieniła, było słonecznie, może nawet chwilami za ciepło, ale nie było źle. Każdy w miarę prosty odcinek drogi, choć nie był równy, czasem pod górkę, zachęcał do biegu. To jeden zawodnik zostawał w tyle, to jeden wyprzedzał, nic dodać nic ująć, życie ultrasa na trasie.

Ostatnie strome podejście może dwukilometrowe do punktu gdzie organizator z czymś do pisania trzymał w ręku kartkę oraz jego wsparcie - „jeszcze kilometr do kopalni i potem z górki” - okazało się jakby czymś w rodzaju myślenia – to już meta. Punkt kontrolny na 45 km, pożywienie się wodą oraz arbuzami a dodatkowo widok trasy tylko w dół lub po równym terenie poganiał nogi i świadomość żeby biec. Z obolałymi nogami po skurczach i od czasu do czasu wypijaniu wody z jeszcze mojego zapasu na plecach biegłem z tym samym zawodnikiem już bez przerwy do mety. Chwilami jednak kolejny raz skurcze dawały o sobie znać i jednak minimalnie musiałem zwolnić.

Nie było już straszne nic, kamienie już tylko drobne, asfalt już chwilami tylko występujący, jeszcze jeden zakręt w prawo i kilometrowy odcinek jeszcze po lesie. Widok masztu GPS, słyszane głosy i znajomy widok polany uświadamiał, że to meta. Byłem w pełni zadowolony z mojego osiągnięcia jakim jest pierwsze pokonanie 50 km biegiem. Pamiątkowy medal na szyje, podziękowanie zawodnikowi za prawie wspólnie pokonaną trasę i bardzo długo oczekiwane piwko okazało się finiszem tego biegu choć ciepłych napojów już brakło, chociażby herbaty i kawy.

Chwila dla reporterów, którymi była rodzina i odwiedziny w szatni zakończyły kolejny mój ultramaraton. Teraz trzeba było się udać na odpoczynek ze świadomości, że pokonało się dystans dłuższy od dystansu w Szklarskiej w dużo lepszym czasie.



Komentarze czytelników - 2podyskutuj o tym 
 

biegofanka

Autor: biegofanka, 2016-08-13, 13:11 napisał/-a:
Gratuluję ukończenia pomimo skurczy:)) Musisz spróbować wyeliminować je, jeśli będziesz chciał dłuższe dystanse pokonywać. Magnez na trasie nic nie pomoże. Trzeba dużo wcześniej odpowiednio "doładowywać się" potasem i innymi składnikami, każdy musi wypróbować na sobie, co mu pomaga. W każdym razie ja tego problemu nie mam bez względu na dystans:) Pozdrawiam:))

 

mateuszhyski

Autor: mateuszhyski, 2016-08-13, 14:04 napisał/-a:
:) Bardzo dziękuje. To był nie tylko magnez, ale również i potas oraz inne brakujące na trasie mikroelementy. Mimo, oczywiście, że trzeba popracować :), bo w planach większe dystanse.

 



















 Ostatnio zalogowani
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
VaderSWDN
23:25
Volter
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
uro69
20:51
Pablo_run
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
Bartu¶
20:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |