Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

runnerski.pl
Marcin Rosak
Zielona Góra
runnerski.pl

Ostatnio zalogowany
2018-01-25,12:23
Przeczytano: 1116/2634224 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:7/4

Twoja ocena:brak


Galołejować czy nie Galołejować?
Autor: Marcin Rosak
Data : 2016-01-15

Na początku był chaos… a potem każdy trener biegania mówił do swoich zawodników: zaczynasz biegać a więc trochę truchtaj, trochę maszeruj i tak wydłużaj w kolejnych dniach i tygodniach okres biegu kosztem marszu. Nie przetrenujesz się, nie będziesz miał kontuzji, będzie Ci łatwiej. Potem mówili jak chcesz skutecznie napić się podczas zawodów możesz wtedy iść, jak nie masz sił w czasie maratonu możesz iść, gdy biegasz w górach też możesz iść, jak biegniesz ultramaraton możesz iść. I w końcu mówią: CHODZENIE NIE JEST DOBRE. Lepiej jest biec. Musisz biec!

Czy tylko mi tutaj coś się nie zgadza. Na początku marsz ma same zalety a potem trzeba się go za wszelką cenę pozbyć?

Maszerować czy tylko biegać? Niestety dla większości naszych rodzimych biegaczy powyższe pytanie nie jest godne ich uwagi… a szkoda. Gdy zaczynam o tym mówić zawsze mam wrażenie, że 97% biegaczy prędzej przekonałaby się do jedzenia koniny gdyby tylko dowiedziono im, że dzięki temu będą biegać szybciej i bez kontuzji niż do metody Gallowaya. Staje zatem przed niemożliwym… ale proszę przeczytajcie ten wpis lub choćby zalety marszobiegów obiecuję nie pisać o koninie, bo na tym się nie znam.



Zalety. Przeciwnicy negują marszobiegi śmiejąc się co to za biegacz, który idzie albo mówią: żeby ukończyć maraton trzeba go przebiec, szkoda że tak wielu podobnie myślących idzie potem od 35 km aż do mety.

Testowałem na sobie te śmiechy i samą metodę. Szczególnie fajna zabawa jest podczas półmaratonów i maratonów. Kiedyś podczas półmaratonu mijający mnie już kilka minut po starcie zawodnicy z politowaniem patrzyli na mój chód. Potem ja bez politowania wyprzedzałem ich wszystkich po 15 km kiedy zgodnie z wytycznymi Jeffa Gallowaya (twórcy i propagatora tej metody) zarzuciłem chód na rzecz biegu ciągłego do końca dystansu. A jeden z zawodników, który siadł mi na ogonie na 14 km po moim pilotowaniu go na mecie nie mógł nacieszyć się nowym rekordem życiowym. Dziękował mi wylewnie dziwiąc się skąd na ostatnich 7 km utrzymałem tak fenomenalnie równe tempo lekko przyspieszając. Było rzeczywiście rewelacyjne, mijaliśmy innych zawodników jak tyczki. Siły zostały dzięki odcinkom chodu. Zrobiłem wtedy 30 sekundowe odcinki marszu w przeplatance z biegiem 6:30.

Podczas całego dystansu szedłem 9 razy za każdym razem po 30 sek. w sumie na chód „straciłem” 4:30. Dużo to prawda ale to nie znaczy jeszcze, że o tyle byłem wolniejszy na mecie ponieważ w czasie chodu również pokonywałem dystans. Jaki? Pewnie mały? I tu błąd, obserwowałem kolegę, który biegł obok mnie w momencie kiedy zaczynałem chód po 30 sekundach patrzyłem, w którym on jest miejscu na trasie i obserwowałem ile czasu zajmuje mi dobiegnięcie do tego miejsca. Powtórzyłem ten eksperyment na tamtych zawodach kilka razy i za każdym razem wychodziło mi, że „tracę” na chodzie 15 sekund czyli na całym dystansie „straciłem” na chód 2:15 sekund (9 x 0:15 sek.) a to już wygląda lepiej. Tylko, że to nie koniec ponieważ idąc oszczędziłem sporo sił. Niestety tego nie potrafię wyliczyć obiektywnie ale biorąc na pod uwagę, że ostatnie 7 km przyspieszyłem i za każdym razem gdy szedłem spadało mi tętno i to pewnie całkiem sporo, coś zatem jest na rzeczy.

Tyle o mojej przygodzie teraz bardziej obiektywnym okiem tzw. „plusy dodatnie” biegu przeplatanego marszem:

1. Mniejsze zmęczenie. Według mojej wiedzy nie da się obronić tezy, że lepiej jest męczyć się więcej kiedy wystarczy mniej, byłby to przecież masochizm. Twoje mięśnie poprzez przerywanie biegu marszem nie będą tak zmęczone, napięte i narażona na kontuzję jak przy biegu ciągłym.

2. Dłuższy czas w ruchu. Poprosiłem wujka, który zaczął biegać aby swoje 4 kilometry z których był bardzo dumny ponieważ przebiegł je w ponad 0,5 h tym razem pokonał według metody 2 min. biegu i 1 min. marszu. Przysłał mi na drugi dzień sms-a „zrobiłem 5200 m. i miałem siły na więcej ale się bałem”. Potem biegał i maszerował jeszcze dalej i szybciej. Nie chodzi bowiem o licytowanie się wynikiem a już na pewno odległością - kilometrami, żeby podnosić swoje umiejętności w trenowaniu biegania chodzi o ruch i jego jakość w danym czasie. Ktoś kto biega tygodniowo 75 km może nie być lepszym, szybszym biegaczem od kogoś kto pokonuje w tym samym tygodniu 55 km.

3. Mniejsze możliwość wystąpienia urazów prowadzących do kontuzji. U niektórych osób całkowity zanik niektórych urazów szczególnie przeciążeniowych i nawracających poprzez rozluźnienie niektórych partii mięśniowych podczas marszu.

4. Lepiej działa psychika. Przebiec na treningu 20, 30 km a dla niektórych nawet 8 czy 10 km to jest masakra ale zrobić to samo biegnąc na przykład 20 odcinków po 3 min. a między nimi iść 19 razy po 1 min. dużo łatwiej to sobie wyobrazić i… przebiec.

5. Łatwiej pokonać długi dystans wcześniej dla nas nieosiągalny. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Zawsze na 37 km maratonu mam dość i gdy myślę, że pozostało mi jeszcze 5 km to mam dość do kwadratu. Kto był na 37 km ten przyzna mi rację, że kilometry 38, 39, 40.. 42 z tymi dodatkowymi „pieprzonymi” 195 m są coraz dłuższe i można mieć dość do sześcianu. Gdy zacząłem myśleć, że to nie 5 km tylko na przykład 5 odcinków po 4 min. biegu i 4 odcinki po 1 minucie chodu, czyli że zaraz….za 1:28, 1:27, 1:26 znowu będę przez 1 min. szedł jest łatwiej.

6. Mniejsze prawdopodobieństwo skurczów np. na trasie maratonu. Mięśnie odpoczywają podczas chodu przez co są mniej zmęczone i gotowe do dłuższego wysiłku jeśli tylko o 10 % to wspomniane 10 % w maratonie może oznaczać odłożenie problemów o 4 km a skurcze często łapią po 37 km, nic dodać…

7. Łatwiej utrzymać i kontrolować stałe tempo. Dzieje się tak ponieważ odcinki marszu powodują, że nasze tętno spada przez co może skorygować je do pożądanego tempa, jeśli to samo chciałbyś uzyskać pozostając w biegu musiałbyś obniżyć prędkość a wtedy gubisz rytm, być może zmieniasz kadencje zwalniasz. Tu idąc średnio tez zwalniasz ale po chwili znowu mkniesz na założonym poziomie, tętnie i rytmie powtarzalnie.

8. Łatwiej trenować w urozmaiconym terenie i nawierzchni. Tak jak powyżej niedogodności terenu nie przekładają się na jakość treningu i założenia mu towarzyszące. Jeśli chcesz biec przez 2 h w przedziale swojego tętna maksymalnego 70 – 80% to tak będzie jeśli będziesz też maszerował, w innym przypadku jeśli nie jesteś bardzo doświadczonym biegaczem zaczniesz na 65 % co nie jest jeszcze najgorsze ale skończysz na 90 % będąc bardzo zmęczonym.

9. Szybsza regeneracja po biegu. Skoro mniej eksploatujesz mięśnie czy ogólnie organizm to lepiej śpisz, pozostajesz aktywny w większym stopniu także po udanym treningu.

10. Mniejsze prawdopodobieństwo przetrenowania. Kontrolujesz swoje treningi nie wrócisz zajechany z 3 h wybiegania tylko będzie radosny jakbyś połknął banana, widziałem to nie tylko u siebie ale także u innych.

11. Łatwiejszy i bardziej motywujący sposób na rozpoczęcie biegania dla początkujących, biegaczy z nadwagą. Każdy trener zaleca marsz, chodzenie dla osób początkujących czy z nadwagą a potem o tym zapomina i mają oni dobrowolnie się karać zamiast czerpać satysfakcję. Może przeginam, bo bieganie samo w sobie nie jest karą ale przyjemnością ale po wybieganiu ponad 50 km w tygodniu wiele osób ma dość jeśli robią to maszerując choćby 1 minutę co 4 min. o dziwo… chcą jeszcze.

12. Im dłuższy bieg tym mniejsza „strata” minutowa na chodzenie a w efekcie WIĘKSZY ZYSK NA MECIE. W maratonie i półmaratonie zyskuje się na chodzeniu w rezultacie na mecie średnio do poziomu 3:00 - 3:10 h i 1:30 - 1:35 h. Czyli każdy idący i biegnący maraton w czasie powyżej 3 h zyskałby w porównaniu z bratem bliźniakiem, który biegłby bez przerwy. Ile to sprawa indywidualna, jeśli nawet tylko 1 minutę albo sekundy to i tak warto ponieważ będziesz na mecie mniej zmęczony, szybciej wrócisz do życia do treningów itd. W przypadku zawodników biegnących maraton powyżej 4 h czy półmaraton powyżej 2 h zyskasz od kilkudziesięciu do kilkunastu minut plus mniejsze zmęczenie… itd. Kolega w debiucie maratońskim przebiegł i przeszedł maraton w 5:55. Kto wierzy w to, że ukończyłby go w limicie 6 h gdyby tylko biegł niech podniesie rękę do góry. Jeśli podniosłeś rękę muszę dodać, że mój kolega trenował wcześniej niecały miesiąc. Ktoś powie amator pełną gębą i samobójca... tak zgadzam się ale mu pomogło i każdemu też pomogłoby gdyby spróbował.

13. Będziesz szybszy ponieważ będziesz w stanie zrealizować więcej powtórzeń na treningach szybkościowych lub będziesz wstanie dłużej biec tempem maratońskim a to sprawi, że na takim samym obciążeniu organizmu jak dotychczas lub mniejszym zrobisz więcej.

Warto pamiętać, że jest to metoda nie tylko pomagająca na dystansach długich czy zawodach maratońskich ale według niej można trenować na każdym poziomie i dystansie ja tak robię od 3 lat i jak dotąd każdego roku poprawiam swoje wyniki. Prawie każdy trening (95%) przeplatam marszem i wybiegałem 1:31:02 w półmaratonie.

Galołejować czyli Jeff Galloway. Można by zażartować, że to amerykański Skarżyński choć przyznaje pan S. złamał w swojej bogatej karierze wynik 2:15 zbliżając się do 2:11 w maratonie a Jeff nabiegał „jedynie” 2:16 ale… nie umniejszając ich pozytywnych osiągnieć dla masowego biegania to prędzej ukończysz maraton będąc szczęśliwy i w miarę „wypoczęty” trenując z Jeffem za to szybciej przebiegniesz maraton poniżej 3 h trenując ze Skarżyńskim pod warunkiem, że wytrzymasz jego trening.

Jeff Galloway przebiegł ponad 150 maratonów skończył 70 lat i dalej biega. Liczba jego przeciwników przewyższa zwolenników i to znacznie mimo, że facet ma więcej racji niż fałszywej narracji. Nie jest lubiany ponieważ większość z nas jest próżna to znaczy myślimy tak skoro ja trenuję tak ciężko to nie można robić tu nic na skróty nie możesz pobiec maratonu szybciej niż ja, bo przecież ja robię 30 km wybiegania a ty co najwyżej 15 km albo jak nie przebiegniesz całego dystansu to nie jesteś prawdziwym maratończykiem.

Galloway twierdzi, że naturalniej, wygodniej i bezpieczniej jest pokonywać długie dystanse przeplatając bieg odcinkami chodu czyli np. 4 minuty biegu i potem 1 minuta marszu, żwawego, sprężystego ale chodu nie biegu i to już od początku dystansu czyli po 4 minutach czyli zaraz po starcie. Na każde minuty biegu ma odpowiednik marszu i to już od początku treningu nie po kilkudziesięciu minutach kiedy jesteś zmęczony tylko od początku czyli 4 min. biegu potem 1 min. marszu i tak dalej na przykład przez całą godzinę.

Według pana G. stosunek biegu do marszu powinien wyglądać tak:


str. 36 Jeff Galloway – Maraton. Trening metodą Gallowaya.

Powyższe proporcje można oczywiście modyfikować i dostosowywać do siebie ale jedno jest pewne Jeff może nie zjadł zębów na tych wyliczeniach ale zużył wiele par butów testując nie tylko na sobie owo zestawienie i ciężko chyba znaleźć lepsze proporcje. Przyznaje eksperymentowałem bardzo aby ograniczyć „straty” i zawsze wracałem do jego wskazówek.

Jednak kto chce niech próbuje od siebie dodam, że nie polecam przekraczania 1 min. marszu po prostu lepiej skrócić okres biegu i efekt będzie analogiczny. A druga sugestia wydłużanie biegu powyżej 6:30 czyli u Jeffa 1,6 km też nie przyniesie już obiecanych zalet. Ale modyfikacje typu 4:20 bieg na 40 sek. marszu czemu nie. Sam stosuje 4:30 na 30 sek. I jestem z tego bardzo zadowolony także dlatego że zawsze idę przed „piątkami” czyli przed upływem 5, 10, 15, 20 minut łatwiej to kontrolować niż 4 minuty i 30 sek. Co daje w praktyce 4:30, 9:00, 13:30 chyba, że potrafisz sprawnie liczyć nawet po 2 h biegu lub masz zegarek z zaznaczonym odpowiednio interwałem wtedy możesz biegać nawet i 2:58 a iść 39 sek. Bo zegarek odpowiednio „zapika”.

Stosując metodę Gallowaya na treningu mniej się zmęczysz i to jest argument, który do mnie przemawia przed wszystkimi innymi. W praktyce 1h biegu ciągłego lub biegu w tempie maratońskim będzie bardziej energochłonna i męcząca Twoje mięśnie oraz stawy niż 1h umiejętnie przerywanego biegu marszem. A rezultat będzie… niemal identyczny.

„Niemal” jest tu ledwo dostrzegalną różnicą, która nie wpłynie negatywnie na Twoje wyniki ponieważ zalet jest całe mnóstwo i właśnie zalety tego co „stracisz” maszerując sprawią, że i tak zyskasz bez względu na poziom jaki reprezentujesz. Na razie rozmawiamy o treningu nie namawiam ani przez chwilę do biegania metodą Gallowaya zawodów. Tylko trening.

Opór. Istnieje ogromny opór przed tą metodą w środowisku biegaczy i trenerów (co jestem w stanie zrozumieć). Używane są różne argumenty że nie o to chodzi żeby chodzić tylko biegać, że maraton ukończony jest w 100% jak się go przebiegnie, że to dla mięczaków, takie bieganie soft, że to spowalnia. Tego jest naprawdę dużo.

Ale gdzie tu jest narzekanie na trenowanie tą metodą albo polemika z zaletami, które przytoczyłem powyżej. Nic. Ja nie karze nikomu biegać zawodów czy życiówek na 10 km tą metodą proszę tylko abyś zechciał tak trenować. Nie jestem też wyznawcą „gallowayizmu” ponieważ uważam, że wybiegania 47 km jakie proponuje Jeff w ramach przygotowania do maratonu nie są dla każdego a już na pewno dla ludzi rozsądnych. Ale sam marsz jest genialny i skuteczny. Jedno zasługuje na inną wielkość liter. STOSUJĄC MARSZOBIEG NIE BĘDZIESZ TRENOWAŁ MNIEJ WYDAJNIE A PRZYNAJMNIEJ KILKA ZALET ZNAJDZIE U CIEBIE ZASTOSOWANIE.

Wróć do wymienionych przez mnie zalet i zapamiętaj trzy, które przekonałyby Ciebie do zastosowania tej metody. Tylko mi nie mów, że gdybyś po treningu był miej zmęczony (z takim samym efektem treningowym), rzadziej lub w ogóle nie miałbyś kontuzji i na trzecie byłbyś szybszy TO GRA NIE JEST WARTA ŚWIECZKI. Wszedłbyś w to? Dla samej szybkości spróbowałbym a o ryzyku kontuzji nawet nie wspominając. Nawet dla mniejszego zmęczenia warto byłoby spróbować czyż nie?

No to zakład zrób trening 2 godzinny bez marszu i kiedy indziej z marszem w porównywalnych warunkach (warunkach wszelkich np. atmosferycznych, Twoich fizycznych i psychicznych) i dokładnie opisz swoje samopoczucie osiągi zacznij maszerować. Tylko na treningach nie namawiam do zawodów. Tylko treningi.

Nie przekonałem Cię to weź dowolny podręcznik dowolnego autora i znajdź jeden akapit mówiący, że bieganie połączone z marszem na treningu jest nieefektywne i mniej wartościowe niż bieg ciągły. Nie znajdziesz. Zapewniam, bo czytałem i to nie raz.

Na koniec mała prośba: nie oceniaj krytycznie tych którzy stosują marszobiegi nawet mniej lub bardziej świadomie dopóki nie przetestujesz ich na sobie.

I TAK WIEM, ŻE NIE SPRÓBUJESZ. Nigdy nie pisałem na swojej stronie internetowej runnerski.pl aby komukolwiek się przypodobać tylko po to aby pisać rzetelnie o wszystkich aspektach biegania Wam pozostawiam ocenę.

runnerski.pl



Komentarze czytelników - 40podyskutuj o tym 
 

Admin

Autor: Admin, 2016-01-18, 22:09 napisał/-a:
Ale mi się wydaje, że "metoda" polegająca na "wsparciu biegu marszem" nazywa się marszobieg, i raczej nie wymyślił jej Pan Galloway :-) Marszobiegi jako jednostkę treningową stosuje się u początkujących, ale tylko na etapie póki nie nauczą się biec bez przerwy zadanego na treningu okresu czasu.

Że galloweyowcy mają mniej kontuzji? Jak rozumiem, jakieś badania to udokumentowały, czy to tylko subiektywne wrażenie stosujących oraz autora książki? :-) To może zaproponuję taką metodę treningową - na każdym treningu biegamy powolutki, rekreacyjnie, tak żeby się nie spocić. Wprawdzie niewiele tym osiągniemy, ale za to nie zmęczymy się, nie skontuzjujemy, a i psycha będzie wypoczęta niezmiennie :-) O przepraszam, to też już wymyślono - nazywają to Slow Jogging. Przeminie za dwa lata jak każda inna "moda na metodę".

Pisze Pan, że przeciwnicy nie przytaczają argumentów. Ależ właśnie przytaczają, i one pozostają bez odpowiedzi.

Wg mojej oceny niezmiennie jest to pomysł minimalistyczny - proszę się nie obrazić - coś jak poradnik pomagający nieprzygotowanym trójkowiczom zdać maturę. W bieganiu chodzi o bieganie, i choć nikt nikomu, żadnemu piechurowi nie odbiera sławy, honoru i radości, to jednak dążymy do biegania a nie marszobiegu.

Szydzenie? Czy ktokolwiek tutaj szydzi? Chyba, że każda odmienna opinia jest odbierana jako szydzenie, ale to znamy z telewizji. Ja na przykład przez Gallowayowców nie czuje się wyszydzany, więc będę wdzięczny za to samo z drugiej strony.

 

Hung

Autor: Hung, 2016-01-19, 00:05 napisał/-a:
Jeżeli owa „metoda” jest dedykowana jedynie początkującym, dopóki nie nauczą się biegu ciągłego, to – przyznam – chciałbym być takim uczniakiem, który tym sposobem potrafi pokonać maraton w trzy godziny. Poza tym, nie ma w tym nic złego, że właśnie początkujący skuszą się na półmaraton lub maraton właśnie dzięki owej metodzie, że dzięki niej nie zrezygnują z biegania, które – samo w sobie – może być dla nich zbyt wyczerpujące, że dzięki temu dołączą do grona czytelników np. MP. I może skuszą się kiedyś na rozmowę na forum. Mało plusów?

Czy gallowayowcy mają kontuzji więcej czy mniej, nie wiem, ale im wierzę. Może są subiektywne. Ale czy obiektywne są opinie niegallowayowców, że to „złudzenie apteczne"? Zaproponowany sposób Slow Joggingu trochę sam się wyklucza z tej dyskusji, bo – jak Pan stwierdza – niewiele nim osiągniemy. Choć i tu nie zgodzę się, bo jest to świetny sposób na schudnięcie, który też może przyczynić się do załapania "żyłki" do biegania na całego. Jednak gallowayowcy osiągają więcej niż spadek wagi, a niektórzy osiągają więcej niż niejeden „biegacz ciągły”. A że moda przeminie, to wola ludzi. Mało było mowy na forum, że bieganie przemija, że to już nie ten klimat, który był niegdyś? Pewnie tak, bo takie jest życie, ciągle coś się zmienia. Przecież nie musimy już ganiać za sarnami, a ganiamy bez potrzeby, dla rozrywki, co dla jaskiniowca wydawałoby się największą głupotą marnować energię.

Całkiem możliwe, że nie zauważyłem argumentów przeciwników. Nie jestem gallowayowcem i słabo się znam, więc mogłem przegapić. Jednak nie tylko ja tak mówię.

Nie twierdziłbym, że „metoda”, to pomysł minimalistyczny, bo osiągi ma porównywalne ze średniakami. Na pewno jest łatwiejszy w przyswojeniu i przetrwaniu, i nic w tym złego. To prawda, że w bieganiu chodzi o bieganie … a w gallowayowaniu o gallowayowanie. Właśnie o to chodzi, że „metoda” pozwala na pozostanie w gronie biegaczy tym, którzy na biegach się złamali i zachęci tych, którzy nigdy nie biegali. „Metoda” nie twierdzi, że jej adepci nigdy nie przejdą na bieg ciągły. Nie ma osobnych zawodów dla gallowayowców a regulaminy biegowe pozwalają na marsz, więc funkcjonują oni w ramach całej braci biegowej, nawet tej, która nie stosuje ani ciągłego biegu ani „metody”. Nieprawdą jest, że:
"nikt nikomu, żadnemu piechurowi nie odbiera sławy, honoru i radości"
bo odbiera. Proszę przejrzeć na forum dyskusje na podobne tematy.
Nie ma szydzenia? Proszę:
"dlatego śmieszą mnie wypowiedzi tych nie-maratończyków, którzy pokonują maratony marszobiegiem!"

"biegasz byle jak i trenujesz byle jak, to już wiesz dlaczego nie możesz przebiec całego maratonu!"

Kto powiedział, że gallowayowiec nie potrafi przebiec całego maratonu? Wielu z nich zrezygnowało z tego na korzyść częściowego marszu.

Ja cięgiem przebiegłem kilka maratnów. Raz w lepszej raz w gorszej kondycji. Z każdym rokiem robiłem więcej kilometrów tygodniowo a moje wyniki słabły. Pewnego roku, po marnym maratonie, zdecydowałem, że więcej 42 km nie zrobię, bo nie ma sensu się męczyć. Mimo to zrobiłem kilka następnych, ale przecież są ludzie, którzy w podobnej sytuacji zrezygnowali. Może, gdyby znali „metodę”, to nadal by „biegali”. Jeżeli gallowayowiec np. na jeden kilometr robi 30 sekund marszu, to mu wyjdzie 21 minut chodzenia w maratonie. To dużo, w przedziale 4 – 5 godzin?
Ja jestem coraz bliższy decyzji przejścia na gallowaya.

 

Admin

Autor: Admin, 2016-01-19, 06:53 napisał/-a:
Można także wziąć ze sobą na maraton plecak z termosem, filiżanki, kocyk jakby się chciało posiedzieć na trawce po drodze. Czy to źle? Ależ skąd. Sam biegałem w przebraniach itd. Ale wydawało mi się, że nie rozmawiamy tutaj o turystycznym pokonywaniu maratonu skoro Pan Galloway opowiada że jego METODĄ można 2:12:00 pobiec maraton.

Każdy może wejść na Giewont. Co roku są całe kolejki zdobywców tego szczytu - w klapkach, tenisówkach, z dziećmi na rękach. To źle? Ależ skąd, każdy może wejść na Giewont. A jak ktoś zwraca uwagę, to znaczy że szydzi?

Zwolennicy "metody" gallowaya powinni się chyba zdecydować, czy rozmawiamy o turystycznym pokonywaniu maratonu, czy o sporcie. Bo jeżeli o sporcie, to wracamy do punktu wyjścia - "metoda" pokonywania maratonu marszobiegiem nie jest najefektywniejszą metodą biegu. A jeżeli o turystyce, to ja się nie wypowiadam, bo przewag turystyki nad sportem jest tyle, że nie ma o czym mówić - lekko, miło i przyjemnie. I każdy może wejść na Giewont i być taternikiem :-) Oj, szydzę?

Proszę nie stawiać sprawy na ostrzu noża: albo jest się za Gallowayem, albo potępia się tych, którzy nie biegną całego dystansu. Takiego podziału nie ma, nie było, i wątpię żeby kiedykolwiek był - a sugerowanie jakichś prześladowań i szyderstw to czysta retoryka. Sami Panowie tworzycie taki podział, którego NIE MA, a po "podzieleniu" biegaczy twierdzicie, że jedną z grup traktuje się gorzej. To od razu podzielmy biegaczy też na grupy ze względu na wagę albo poglądy społeczne.

 

runnerski.pl

Autor: runnerski.pl, 2016-01-19, 08:11 napisał/-a:
LINK: http://runerski.pl

Podałem 13 pozytywnych skutków biegania tym "sposobem",

tymczasem główny atak skierowany został na moje subiektywne choć prawdziwe uczucie, że kogoś wyprzedzałem oraz na to że to nie jest najlepsza metoda lub w ogóle nie jest to metoda. Wskazano jeszcze że nie wiadomo nic o badaniach z których wynikałoby, że chroni ona przed kontuzjami i w ogóle jest dla nieprzygotowanych "trójkowiczów"


Wg badań z 2012 roku (źródło "Biegacz NIezłomny") 70 % Amerykanów ma co roku kontuzje, większość biega w super obuwiu i nie pewnie nie robiąc przerw na marsz tymczasem jest to przerażająca statystyka. Nie wydaje mi się, że bieganie ciągłe jest lepsze lub gorsze natomiast wcale nie jest takie zdrowe. Znam wiele osób, które porzuciło bieganie ze względu na kontuzje.

W tej samej książce jest cytowany Jack Daniels który w ramach pracy magisterskiej badał w latach 60 lub 70 biegaczy do których wrócił dwa razy po kilkunastu czy więcej latach i wyszło mu, że w najlepszej formie fizycznej są Ci którzy, NIE trenowali najmocniej. Znowu można to wyszydzić ale można też przemyśleć.

Dla mnie nawet bez mojego doświadczenia i odczucia jest jedna ciekawa obserwacja nie spotkałem nikogo kto zdecydowałby się biec Gallowayem maraton czy połówkę i powiedziałby na mecie nic mi to nie dało było kiepsko.

Dalej uważam, że osoby krytykujące ten sposób bieganie w ogóle go nie znają ponieważ w ramach tego sposobu biegania są różne odmiany zarówno w długości marszu jak i jego trwania na dystansie. Nie trzeba iść do końca w maratonie najczęściej porzuca się tą strategie po 30 km kiedy zazwyczaj większość ludzi zwalnia.

I na koniec jeśli ta metoda pozwala "nieprzygotowanym trójkowiczom" zdać maturę to znaczy, że jest skuteczna... dziękuję Adminowi za fajny argument "za" ;)

Pozdrowienia dla Hunga - fajnie być otwartym na dyskusje nawet jeśli myśli się inaczej.
Dla Admina oczywiście też pozdrowienia, stabilność poglądów jest cenna choć świat do przodu popychają ludzie poszukujący (proszę tego nie komentować nie mam tu na myśli biegania i Gallowaya on nic nowego nie odkrył). ;)

 

zkaczynski

Autor: zkaczynski, 2016-01-19, 08:40 napisał/-a:
Argumenty Admina do mnie przemawiają. Nie zawsze tak jest...np.,,czasy netto-brutto,,. Różnica nie do końca wypowiedziana w tym wątku, to jednak założenie
CZY MARATON MAM PRZEBIEC CZY UKOŃCZYĆ ? Jedni chcą zrobić wszystko,by go przebiec i złamani niechętnie mówią o marszu,to coś jak porażka, dyshonor, inni planowo maszerują, aby ukończyć. Niektórzy czują dużą różnicę pomiędzy bieganiem a marszem, innym jest to bardziej obojętne, dla nich liczy się ukończenie maratonu. O czasach nie ma co rozmawiać, bo to zbyt skomplikowana materia zależna od wielu zmiennych.

 

Kot1976

Autor: Kot1976, 2016-01-19, 09:47 napisał/-a:
Bardzo fajny artykuł. :-) Przyznam, że dla mnie, osoby która biega kompletnie amatorsko, Galloway to fajny patent. Raz, że zmęczenie dużo mniejsze, można normalnie funkcjonować na następny dzień w pracy, nawet po długich wybiganiach. Dwa - równe odcinki biegu i marszu pozwalają utrzymać równe tempo i z wyprzedzeniem ocenić jaki dystans pokonamy w konkretnym czasie, ryzyko kryzysu jest niewielkie. Zwyczajnie łatwiej zaplanować dzień - dla osoby, która ma sporo obowiązków to naprawdę świetna sprawa. :-)

Pozwolę sobie tutaj na taki mały żarcik - skoro przeciwnicy metody ( czy jak kto woli "metody" ) Pana Gallowaya argumentują, że Szost tak przecież nie biega i to "słabe", to czemu sami trenując sumiennie nie osiągają wyników jak Szost? ;-) A serio - niech każdy biega ( lub marszobiega ) jak chce; wszak każdy ma jakieś swoje cele. Mi wystarczy, że moje dziecko widzi, że sport to zdrowie. :-) Nie mam ambicji być supermaratończykiem, a startuję, bo cóż - lubię ten dreszczyk adrenaliny, który towarzyszy zawodom. :-)

Pozdrawiam Wszystkich! :-)

 

robewa

Autor: robewa, 2016-01-19, 16:24 napisał/-a:
a ja Wam powiem jedną rzecz, trochę już biegam, może specjalnych wyników nie mam, ale 16 lat ciągnę tą zabawę przynajmniej 3 razy w tygodniu, też tak myślałem - po co maszerować i nie będę się tutaj rozwodził, podam tylko przykład na cholernie ciężkim Maratonie Komandosa (mundur+wojskowe buty+10kg na plecach). W tamtym roku przebiegłem cały, w tym z premedytacją założyłem od początku 2 na 1, czyli w moim wypadku 2 km biegu + 1km marszu. W sumie poprawiłem czas w porównaniu do tego z przed roku o 30 min. Nie twierdzę, że będę tą metodę stosował regularnie, ale na pewno w ekstremalnych wyzwaniach bo dla mnie ona jest już sprawdzona i generalnie nie liczy się dla mnie opinia, że bieg trzeba przebiec, nie trzeba....trzeba umieć go przetrwać i nie dać sobie zrobić krzywdy.

 

Hung

Autor: Hung, 2016-01-19, 16:25 napisał/-a:
Cóż z tego, że Galloway mówi, iż jego metodą można pokonać maraton w 2:12:00. Przecież sposobem wyłącznie biegowym można to uczynić o 10 minut szybciej ale – niestety – też tylko nielicznym się to udaje a znaczna większość nawet o tym nie marzy i nie myśli. To, że można nie oznacza, że trzeba i że każdy może. Co – w tej sytuacji – mają zrobić nieosiągający w/w pułapu, porzucić bieganie? Nikt też nie powiedział (może nie zauważyłem, więc wówczas się wycofuję), że nie rozmawiamy tutaj o turystycznym a wyłącznie o profesjonalnym pokonywaniu maratonu. Większość z nas jest jednak amatorami a wielu z tych amatorów, to właśnie turyści biegowi (pisałem już o tym). Wszak turystyka biegowa, to też rodzaj sportu. Może jest nawet ważniejszą dziedziną niż zawodowstwo, bo skupia więcej osób i jest bardziej zdrowa od wyczynu. Faktem może być, że dyskutowana „metoda” jest mniej efektywna od biegu stałego, ale – według mnie – dla czołowych zawodników, bo dla pozostałych może być bardziej efektywna od tradycyjnej, biegowej. Większość tuptaczy nie ma szansy na pudło a zasuwa na pograniczu życia i śmierci. Im bardziej jest sponiewierana, tym bardziej dumna. Proszę, zdejmijcie nowoczesne buty, koszulki, wywalcie żele i izotoniki oraz gps – y, biegajcie jak dawniej, bez „wspomagania”, bo tak biegał prawdziwy maratończyk.
Szkoda, że nie pamięta Pan jak na forum „prawdziwi biegacze” mieli w niskim poważaniu tych, którzy ukończyli maraton w czasie gorszym niż owi „prawdziwi”, lub tych, którym zdarzyło się iść przez część dystansu. To nie było dzielenie biegaczy? W poprzednim poście przytoczyłem cytat o „nie – maratończykach”. To nie jest podział? Maratończyk i nie – maratończyk. Tylko, że nie – maratończyk doszedł szybciej niż maratończyk dobiegł. Nie mówię o prześladowaniach a o osobach, które chcąc pokazać swoją wyższość sportową dogryzają innym. Tylko czekać aż ponownie zacznie się dyskusja o wegetarianach i mięsożercach. Czy to nie podział? Podział, bo ludzie są różni, więc są podzieleni ale to nie powinno nikomu przeszkadzać i raczej nie przeszkadza ... do momentu aż ktoś zacznie kogoś obrażać albo wyśmiewać. Oby tak nie było. „Jeden lubi rybkę, drugi lubi mostek, a ja wolę pipkę, bo tam nie ma kostek”.

 

LeszekDarmochwal

Autor: LeszekDarmochwal, 2016-02-16, 13:05 napisał/-a:
Witam,
mam 40 lat, wiele maratonów za mną przebiegniętych w całości (życiówka 3h37m). W tym roku w kwietniu startuję z tatą, lat 66. Planuję aby udało się nam wspólnie zlamac 4h30min.
Plan mamy taki: 4 minuty biegu 6:00, 45s marszu 10:00.
Dlaczego tak? Poprostu wydaje mi się ze w wieku mojego taty jednostajny wysiłek może zamulić i doprowadzic do kryzysu i kontuzji. Tempo 6:00 przerywane 45s marszem myslę ze zwiekszy prawdopodobienstwo ukonczenia biegu.
Nie wyobrazam sobie jednak robienia zyciowki 3h20min Galloweyem. To juz trzeba leciec od poczatku do konca :-)
Ale Ci wszyscy co biegiem robią zyciowki w maratonie w 3h20min na ultra 100km tez dużo maszerują i to nie tylko pod górę.
Myślę ze kazdy z nas jest po trochu Galloweyem ;-)

 

marianzielonka

Autor: marianzielonka, 2016-02-16, 19:39 napisał/-a:
Dokładnie jest tak jak piszesz na końcu, ja sam Galloweyowałem spartathlon i dwa razy 150km, bo pomimo życiówki koło 2:52 nie byłbym wstanie przebiec w całości tych dystansów. Jeżeli człowiek myślący wie że w pewnym momencie i tak braknie mu sił i przejdzie do marszu, to lepiej dla niego będzie wykorzystywanie wszystkich rodzajów mięśni od samego początku ... tych od biegania i tych od chodzenia. Dochodzi do tego efekt jak ja to nazywam "nagrody", że po jakimś odcinku biegu będę mógł sobie odpocząć idąc.

 



















 Ostatnio zalogowani
lukasz_luk
12:45
StaryCop
12:42
waldekstepien@wp.pl
12:38
42.195
12:26
Grzegorz Kita
12:26
ProjektMaratonEuropaplus
12:22
p.1
12:21
mazurekwrc
12:21
mct
12:10
1223
12:05
malkon99
11:59
akaen
11:27
jaro kociewie
11:18
Arasvolvo
11:07
marczy
11:03
Admin
10:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |