Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 576/2059357 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


2015 rok w wydaniu Highlights
Autor: Jakub Szymankiewicz
Data : 2015-12-01



Nadszedł wreszcie ten moment gdzie bez ogródek mogę podsumować cały 2015 rok. Postaram się go podzielić na dwie części. Pierwsza to przygotowania pod maraton i druga ta mniej ciekawsza, o powrocie do pełnej sprawności po operacji kolana. Szukałem odpowiedniego zdjęcia pod ten rok. Chyba to główne będzie idealnym odzwierciedleniem tego co się wydarzyło. Zawsze pewny siebie, swoich możliwości i umiejętności, zmotywowany, ale jednak gdzieś tam, z tyłu głowy wisiały demoniczne myśli o przykrych konsekwencjach. Chciałbym spotkać to swoje licho i w szybki sposób się z nim rozprawić (i to nie werbalnie). Patrząc na to zdjęcie, miałem już idealną pozycję wyjściową, minę też :)

Początek roku był niezwykle trudny. Ciągła walka o przetrwanie z bólem doskwierającym po zewnętrznej stronie lewego kolana. Przyczyną był ITBS, czyli dokładniej kontuzja pasma biodrowo-piszczelowego. Niewyleczona kontuzja jest jak niewykorzystana okazja w piłce nożnej. W którymś momencie się odwróci na naszą niekorzyść. Przy pomocy fizjoterapeutów i własnej, ciężkiej pracy polegającej na rozciąganiu i wałkowaniu całego boku udało się wyleczyć ten uraz i wrócić do normalności. Kupiłem „marmurowy” wałek (Blackroll Pro) i jęczałem z bólu, aż miło. W międzyczasie był Puchar Narodów Afryki więc na nudę przy tych ćwiczeniach nie narzekałem. A treningi z tygodnia na tydzień wchodziły w coraz to bardziej zaawansowaną fazę jakościową.

W połowie marca pojechałem do Wrocławia na szybki sprawdzian formy. Relację z tej imprezy można przeczytać tutaj. Założenie o utrzymaniu średniego tempo 3’10″ na kilometr się nie spełniło. Byłem świetnie przygotowany, ale warunki były niekorzystne. Wyniki z tej dyszki też nie były zaskakująco wysokie. Wiedziałem, że 31’40″ (które wykręcił tam Arek Gardzielewski) były czymś normalnym. Po biegu, będąc lekko rozczarowany, przeklinałem w duchu pogodę, ale i tak błyskawicznie odzyskałem rezon stwierdzając, że wszystko idzie w świetnym kierunku...

Drugi i to znaczny start-test przypadł w Niedziele Palmową, w Pabianicach na dystansie półmaratonu. Celem było złamanie 70 minut, bieg taktyczny od początku do końca. Leciało mi się znakomicie. Puls jak na średnie tempo 3’17″/km był niski (średnie HR na całym dystansie to 171). Jeżeli interesuję Was jak to wyglądało, zapraszam do przeczytania relacji. Byłem bardzo zadowolony z wyniku i stylu w jakim ukończyłem ten bieg. Po kliku godzinach, analizy biegu koncentrowałem się jedynie na przygotowaniach pod główny cel. Pod Lipsk. Pod 42195 metrów (jak to niektórzy określają „życia”).

Sam kwiecień był jedynie bólem i próbą samego siebie. Prawe kolano było już do wymiany. Przedni róg łąkotki bocznej był zajechany. Miałem już kompletnie dosyć, psychicznie dosyć. Maraton był jedynie do odhaczenia i zrobienia tych planowanych 2h 28′. Odrzuciłem już myśli o łamaniu 2h 25′. Jak się ułożyło ? Wiadomo, zrobiłem swoje lepiej niż planowałem. No i nadeszła pora rehabilitacji. Relację z Leipizg Marathon można przeczytać tutaj. Dzisiaj wiem, że to było z jednej strony idiotyczne zachowanie, ale z drugiej strony wiem, że już i tak nic nie miałem do stracenia. Nic oprócz kilku tygodniu treningów i świetnej formy. Sam wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę. Może za bardzo nie czuję tego maratonu, tego wyniku, natomiast doświadczyłem w tych przygotowaniach wszystkiego co powinno zaprocentować w przyszłości.

Dalej była już nuda. Skupiałem się na dopieszczeniu swojej pracy inżynierskiej i zwieńczeniu końca, aby otrzymać dyplom inżyniera Politechniki Poznańskiej. Codziennie poświęcałem minimum 2 godziny na rehabilitację zachowawczą. Po miesiącu pojechałem wykonać rezonans, dalej omówiłem wszystko z doktorem współpracującym z Lechem Poznań i musiałem podjąć szybką decyzję. Poddanie się zabiegowi zajęło mi półtora dnia. Przemyślałem za i przeciw. W zasadzie nie było innej możliwości. Obrona pracy przypadła na poniedziałek 6 lipca (zdałem na 5), a tydzień później, 13 lipca poleżałem sobie na bloku operacyjnym :)


Fot: P. Śliwa



Fot: M. Kaczmarek


Myślę, że nie sposób będzie mi ominąć I Wroniecką Dychę, w której przebiegłem umówione kilkaset metrów. Łatwiej było mi podjąć taką decyzję wiedząc, że 3 tygodnie później pojadę na warsztat oddać się w ręce majstra, mającego wymienić, oczyścić i przywrócić do ładu ten wehikuł.

Miło było wrócić. Poczuć chęć ścigania i rywalizacji. Przez moment włączyły mi się wszystkie lampki sportowe. Nie czułem bólu, wzrosła adrenalina. Jakie to cudowne uczucie. Chwila uśmiechu, chwila magicznego numeru jeden, które przyznaje się według mojej opinii najlepszym (nie wiem czy ten numer trafił w właściwe ręce, na właściwy tors). Obiecałem sobie, że w nowym roku dam z siebie wszystko i niezależnie gdzie wyląduję to przyjadę do Wronek, do siebie. Powalczę o rekord rekordów :)

Z tego co słyszałem to termin II edycji Wronieckiej Dyszki już jest ustalony na przedostatnią niedziele czerwca 2016 roku. Kto jest chętny, niech przyjedzie. Warto! Jest szybka trasa, jak na każdym biegu świetna atmosfera. Organizatorzy zebrali doświadczenie. W nowym roku, jestem tego pewien, będzie się działo :)

Ta druga część roku była dla mnie czymś nowym. Wiele razy miałem do czynienia z osobami po operacjach, ze sportowcami, z piłkarzami. Słyszałem jak jest ciężko. Jak długa wydaje się być rehabilitacja, dlatego moim głównym celem było pozytywne nastawienie, utrzymanie humoru. Wziąłem to na klatę i dałem radę. To był świetny moment. Odpocząłem od biegania. Nie brakowało mi go ani przez chwilę. Moje nogi były uszczęśliwione mając przy sobie piłkę nożną. Żonglerka daje mi dziecięce poczucie spełnienia. Czasami długość rehabilitacji wynosiła ponad 4 godziny na dobę. Z tygodnia na tydzień stawałem się mocniejszy. Odzyskiwałem masę mięśniową. Analizowałem przyczyny kontuzji i wzbogacałem wiedzę o anatomii człowieka, o biomechanice, o diecie (podjąłem nawet kurs, który ukończyłem z certyfikatem dietetyka sportowego). To było mi potrzebne. Wyłączenie się i odpoczynku od biegania

Jak podsumować ten cały rok ? Czy jestem zadowolony ? Czy jestem spełniony ? Czy wszystko ułożyło się po mojej myśli ? Pozostawiam te pytania bez odpowiedzi. Zawsze można zrobić coś lepiej. Podjąć lepsze decyzje. Wybrać lepszą drogę. Chyba najlepszym podsumowaniem będzie dla każdego poniższy cytat, który napisałem 1 stycznia 2015 roku (a 2 stycznia dodałem wpis o swoich celach, ciekawskich zapraszam tutaj).

„…przede wszystkim złamać w kwietniu 2h30′ w maratonie, a na jesień polecieć poniżej 32′ na 10km, 70′ na 21.097km oraz powalczyć o 2h25′ w maratonie!!!…”

Wciągnąłem się też w pieczenie ciast i postawiłem na zdrową żywność, nawet własną. Kilka tygodni temu przygotowałem nawet ciasto na pierniki. Obecnie dojrzewa by 20 grudnia zrobić coś z niczego :)

Chyba pora kończyć ten rok. Wracam do biegania bardzo stopniowo. Pod koniec grudnia rozpocznę przygotowania pod VCM. W rankingu polskich maratończyków bieżącego roku awansowałem względem 2014 roku o ponad 10 miejsc (ranking). Obejrzałem wiele fascynujących meczów piłkarskich. W gruncie rzeczy nie taki diabeł straszy jak to narysowałem ;)

Tekst pochodzi z bloga kuba.blog.onet.pl



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Raffaello conti
14:11
lemo-51
13:55
Ghost Manitou
13:55
pawlo
13:40
kostekmar
13:39
luluazu
13:23
marczy
13:09
biegacz54
13:03
lukasz_luk
12:45
StaryCop
12:42
waldekstepien@wp.pl
12:38
42.195
12:26
Grzegorz Kita
12:26
ProjektMaratonEuropaplus
12:22
p.1
12:21
mazurekwrc
12:21
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |