|
| wel37 Paweł Sosnowiec HARPAGAN SOSNOWIEC
Ostatnio zalogowany 2023-10-17,18:51
|
|
| Przeczytano: 499/2189720 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
X Visegrad Maraton - Ostatni Maraton | Autor: Paweł Warwas | Data : 2015-06-25 | Kolejnym moim, długo oczekiwanym wydarzeniem biegowym w tym roku był Visegrad Maraton. Start w tym biegu zaplanowałem już na przełomie roku, tuż po ogłoszeniu zapisów. Przeglądałem wówczas kalendarz biegowy na „Maratonach Polskich” z zamiarem znalezienia jakiegoś fajnego biegu, który godnie ”uhonorowałby” moje zbliżające się urodziny. Najbliżej mojej daty urodzin miałem kolejną edycję połówki w Rybniku.
Bieg super, ale byłem już tam dwa razy i chciałem czegoś innego spróbować. Wtedy to zainteresowała mnie informacja o ostatniej edycji Visegrad Maraton. Hmmmm... pomyślałem to jest dosyć intrygujące, dziesiąta a zarazem ostatnia edycja biegu? Kolejny górski maraton do mojej kolekcji po Krynicy? Brzmi nieźle, a będzie to zarazem ciekawa forma sprawdzenia się w trudniejszym terenie, po biegach jakie już w tym sezonie odbyłem raczej po płaskim terenie. Opłata za start w maratonie zaledwie 50 zł (w promocji) zmotywowała dodatkowo :0) Żeby było raźniej namówiłem do startu w tym biegu również kolegę Jarka, z którym wybiegaliśmy w tym roku sporo kilometrów trenując do kolejnych startów.
Szybka rezerwacja pokoju w Rytrze (bo moje „Szczęście” nigdy nie zostawia nic na ostatnią chwilę) i pozostaje już tylko biegać, startować i łapać coraz lepszą formę:0) Niestety jednak nie było nam z Jarkiem pisane wspólne zmierzenie się z trasą Visegradu, ponieważ koledze przytrafiła się poważna kontuzja kolana :0( Cóż, pozostało mi samemu godnie zaprezentować Harpagana Sosnowiec (nasze stowarzyszenie biegowe) w tym biegu. Dni przed wyjazdem nie napawały optymizmem ze względu na pogodę, która straszyła sporymi opadami deszczu, ale na to niestety biegacze wpływu nie mają :0)
Jak już wielokrotnie się przekonałem, pogoda jednak mi sprzyja podczas startów i tak było i teraz. Zajechaliśmy na miejsce lekko zroszeni deszczykiem, ale Rytro przywitało nas pięknym słoneczkiem. Po rozlokowaniu się na naszej kwaterze udaliśmy się z Agą po odbiór pakietu startowego i zaledwie po paru minutach poczuliśmy już klimat imprezy biegowej, bo tą samą drogą, którą szliśmy - biegli „Górale”, którzy wystartowali rano na 30 i 50 km.
Oczywiście zaczęliśmy dopingować przebiegające osoby, bo to były już ich ostatnie kilometry trasy, a końcówka była nie lada wyzwaniem. Mówię do Agi ... „no można im współczuć po takim wysiłku jeszcze końcówka pod górę” po czym dotarło do mnie... „ja pierniczę, przecież ja jutro na tej samej końcówce trasy będę finiszował”. Teraz to dopiero im współczułem :0) Pakiety odebrane, makaronik wciągnięty, troszkę relaksu przy muzyce i czas wracać przygotowywać się do niedzielnego biegu. Pobudka w niedzielę o piątej rano. Niestety to taki punkt ujemny programu, ale to konieczność, ponieważ o szóstej był odjazd busami na granicę Słowacką skąd dalej do Podolińca zabierały nas słowackie autobusy „ niestety lekko spóźnione”. Dobrze, że nie padało, bo nie byłoby nam do śmiechu.
Po dojechaniu na miejsce mieliśmy sporo czasu na przyszykowanie się do biegu, siedzę sobie cichutko obserwując biegaczy szykujących się do biegu a tu co? Aga przyjechała za mną do Podolińca! Jak to mówią gdzie diabeł nie może tam ... Agę pośle :0) Jak ona tego dokonała to tylko sama wie, bo dzień wcześniej jak pytaliśmy tu i tam to nie było takie proste. Super! Dla niej to będzie też nowe przeżycie, bo będzie mogła przejechać całą trasę i zobaczyć jak to będzie . Start na rynku w Podolińcu był ”Honorowy” takie truchtanie, ponieważ kilometr dalej załadowano nas do autobusów i zawieziono na właściwe miejsce startu.
Punkt 9.00 zaczyna się zabawa, ruszamy ze „Startu Ostrego”. Nawet pasuje tu ta nazwa, ponieważ pierwsze kilometry naprawdę przy ostrym tempie, a trasa pomaga w tym prowadząc w dół. Dużego tłoku nie ma, ponieważ startuje ok. 250 osób, a przy takiej trasie szybciutko się rozciąga w długiego „węża” :0) Pogoda idealna, ok 15 stopni, lekko zachmurzone. Tempo wzrasta aż się boję czy nie za szybko zaczynam, ale przecież to z górki. Piąty kilometr zaczynają się kłopoty (z pogodą) zaczyna lekko padać. Spoko jeszcze nie tragedia to góry zaraz może przestanie. Dziesiąty km wciągam pierwszy żel. Na 11 km stoi autobus ze zmianą sztafet a za nim kto? Moja „Mysza” robi zdjęcia i krzyczy wniebogłosy widząc mnie w obiektywie aparatu. 12 km robimy rundkę na rynku w Starej Lubovnej zawracamy i zaczynamy prawdziwe górskie bieganie. Pogoda postanowiła nam pomóc i przestaje padać.
14km zaczyna się selekcja zawodników, bo przed nami największy podbieg na Vabec 743 m n.p.m. Widoki jakie ukazały się nam przed oczami powalające, aż się chciało usiąść i patrzeć, a słońce które zaczęło mocno przygrzewać jeszcze dołożyło wrażeń. 17 km wciągam drugi żel, żeby nie opaść z sił po „szczytowaniu”. Uff... jest szczyt no to teraz już z górki. Na półmetku w Kremnej jest ok, dobry czas 1.52 pomimo straty na tym podbiegu. Przez kilka km robię za „zająca” jakaś młoda dziewczyna chyba wpadła w mój rytm, bo ”siedziała” mi na plecach ładnych parę kilometrów, niestety ominęła nawadnianie i chyba zapłaciła za to w dalszej części, bo zostawiłem ją z tyłu na kolejnym ostrym zbieganiu.
Hranicne, Mniszek n.Popradem ok. 29 km przejście graniczne zbliżam się do sporego podbiegu przed granicą, wciągam trzeci żel. Jest dobrze, nogi niosą nic nie boli. Przed granicą po raz kolejny już na trasie spotykam Super Kibica (szkoda, że takich nie ma więcej) jechał z nami całą drogę samochodem co jakiś czas wysiadając i dopingując biegaczy oferując im wodę, izotonik a nawet piwo :0) To był warszawiak, który był na każdej edycji tego biegu, miał koszulkę z napisem na plecach „Mój 10 maraton, a 0 przebiegniętych km „ :0) Dalej Piwniczna (wypijam magnez) i Młodów, gdzie zjadam ostatni żel. Znienacka spada na głowy biegaczy ściana deszczu, na szczęście nie pada długo. Jest już tablica Rytro! Jeszcze kawałek, ale hola... nie za dużo radości? Pamiętacie podbieg, z którym walczyli „Górale:?
Tak teraz moja kolej na tę walkę, a do tego przed samym podbiegiem jeszcze mały crosik pod mostem kolejowym (zabezpieczenie organizatora na wypadek zamknięcia przejazdu kolejowego). Zostały dwa kilometry, ale jakie! Słońce świeci, kibice poganiają i jak tu nie dać z siebie wszystkiego na ostatnich metrach. Wpadając na ostatnią prostą spiker wyczytuje moje nazwisko, a Aga szaleje na mecie! Jezu jak ja kocham tą „Biedroneczkę”! 3:51:24 nowy rekord życiowy na górskim maratonie stał się faktem.
Po biegu masaż, potem żurek i ziiimne piwo! Zasłużyłem w 100% albowiem zająłem 100 miejsce i do tego wylosowałem nagrodę w postaci plecaka (pierwszy raz udało mi się coś wygrać) :0) Dziękuję mojej żonie Agnieszce za to że możemy wspólnie bawić się w bieganie :0) jak również i koledze Jarkowi, któremu nie dane było wystartować razem ze mną, a ma spory udział w moich przygotowaniach do tego startu. Co się odwlecze to nie uciecze Kolego :0) |
|
| |
|