On:
„Zdjął koszulkę, rzucił ją gdzieś obok, nie zwracając uwagi gdzie spadnie i natychmiast zaczął biec. Już po kilku sekundach poczuł jak drobny piasek masuje mu stopy. Zazwyczaj biegał w butach pokonując wiele kilometrów leśnych ścieżek lub asfaltowych dróg. Tym razem postanowił potrenować boso. Biegł rytmicznie dostosowując się do miarowego szumu morza. Wciągnął głęboko powietrze w nozdrza. Było inne niż zwykle. Pomyślał, że to nie tylko dlatego, że jest nad morzem i tutaj swobodniej się oddycha. Nie. Chodziło o coś więcej. To było poczucie wolności. Bezkresne morze, piaszczysty, ciągnący się, aż po horyzont brzeg, przelatujące mu nad głową ptaki morskie i budzące się do życia słońce. Wokół nie było ani jednego człowieka, który mógłby zakłócić jego spokój. Tego właśnie potrzebował. Daleko od zgiełku, hałasu, wścibskich oczu i wiecznego jazgotu wciąż rozgadanych ludzi. Miał ten czas tylko dla siebie. Uwielbiał takie chwile. Tylko szacunek dla przyrody powstrzymywał go, żeby nie krzyknąć jak Wiliam Wallace: Freedom!”
Ona:
Piszesz powieść? Ładne.
On:
Może kiedyś wykorzystam ten tekst, kto wie czy nie do powieści. To jest wspomnienie po samotnym biegu nad morzem. Myślę, że każdy potrzebuje takich momentów, kiedy jesteś sam na sam ze swoimi myślami no i z przyrodą. To właśnie ona mimo, że dzika i nieprzewidywalna, jednak najmniej ingeruje w nasze życie. Nawet wyskakujący z leśnej gęstwiny jeleń, przecinający polny dukt kilka metrów od ciebie, w mniejszym stopniu potrafi zestresować niż człowiek, który zaraz koniecznie chce pogadać.
Ona:
Ja jestem dzieckiem cywilizacji, mnie jeleń bardzo by zestresował, nie mówiąc już o tym, że za nic w świecie nie chciałabym spotkać dzika podczas biegania w lesie. Trenując lubię spotykać innych biegaczy na trasie. Zawsze to miło, jak ktoś nieznajomy zbliżając się z naprzeciwka nagle uśmiecha się i mówi „cześć” na monotonnej czasem trasie. Człowiek od razu się prostuje i biegnie dziarskim krokiem. Dla mnie czy to las, czy droga asfaltowa, zawsze po jakimś czasie robi się jednostajna i trochę nudna. Pamiętasz, kiedy ostatnio biegaliśmy pętelki po Królikarni w Warszawie, nieznajomy przyłączył się do nas, zamienił z nami kilka słów, po czym pobiegł dalej Miłe to było.
On:
Pamiętam. Maratończyk mający na koncie około trzydzieści królewskich dystansów. Fajnie się gadało, ale trzeba było kontynuować trening, więc przerwałem konwersacje i… dalej w „długą”. Wykonanie planu to podstawa.
Ona:
No tak, pan obowiązkowy nawet na chwilę się nie zatrzyma. Ja lubię pogadać z innymi biegaczami. Nawet podczas zawodów.
On:
Nie wiem dlaczego tak jest, ale ja wolę biec sam. Lubię tą samotność długodystansowca.
Ona:
To prawda, że na zawodach nie ma czasu na jakieś dłuższe gadki, ale często zapoznaję się z ludźmi właśnie tam. Zwłaszcza na długich dystansach. Przyłączają się do mnie mówiąc, że właśnie moje tempo im odpowiada. W czasie biegu pomagamy sobie, podając wodę, motywując się, przez te kilkanaście, kilkadziesiąt minut zżywamy się ze sobą. Mnie uskrzydla to, że ktoś ze mną biegnie, staram się wtedy nie odpuszczać i trzymać tempo. Po zawodach często gratulujemy sobie, przez chwilę rozmawiamy o gorszych i lepszych momentach biegu. Ostatnio na półmaratonie przyłączył się do mnie nieznajomy, który po zawodach podziękował mi, że pomogłam mu zrobić życiówkę na tym dystansie. Miałam satysfakcję.
On:
Ja z Tobą też lubię biegać. Nie dziwię mu się.
Ona:
Pochlebca. Poza tym, czy pamiętasz co o samotnym biegu podczas zawodów mówił nam ostatnio Łukasz Oskierko, najlepszy zawodnik wśród Polaków, podczas niedawnego Maratonu Warszawskiego? Twierdził, że biegnąc z kimś, zdecydowanie łatwiej jest utrzymywać mocne tempo przez długą część dystansu. Zawsze gdy złapie kryzys można się "przytrzymać" innego zawodnika, który przejmie rolę prowadzącego, osłoni przed wiatrem. Wtedy ryzyko znacznego zwolnienia jest dużo mniejsze, niż by się samotnie walczyło ze zmęczeniem. Jednym słowem jeden drugiego zawsze wzajemnie „napędza”. Tak mówił Łukasz.
On:
Ale mnie powiedział coś jeszcze. Przekonywał, że samotny bieg jest przede wszystkim chwilą wolności, a także czasem dla siebie. Z tą wolnością to zgadzam się z nim w 100 procentach. Mam tak samo. Dodał również, że najczęściej biega samotnie na treningach, ale podczas zawodów, też często się tak zdarza, że trzeba walczyć z samym sobą zwłaszcza na królewskim dystansie. Samemu jest się skazanym na wewnętrzną walkę ze swoim ciałem i umysłem. To także wsłuchanie się w siebie, aby jak najwięcej wycisnąć z własnego organizmu, przełamać kryzysy i znieść niekiedy towarzyszący ból.
Ona:
Czyli wychodzi na to, że gdy biegasz z kimś łatwiej jest poprawić rekord życiowy.
On:
Jednak gdy robisz to samotnie, musisz pokazać, że jesteś prawdziwym twardzielem. To jest dopiero bohaterstwo i...
Ona:
... ech, ta męska chęć do bycia niezniszczalnym i najlepszym. Dziwne, ale właśnie na królewskim dystansie widziałam wielu mężczyzn biegnących w grupach. Kobiety przeważnie pokonywały ten dystans same. Są więc twardzielkami…
On:
Jest takie wrażenie podczas wspólnego biegania, że towarzystwo innych osób dodaje skrzydeł. Tak ciągle mam podczas treningów. Ty jesteś zawsze taka szybka. Już podczas truchtu coś gna Cię do przodu i narzucasz tempo. Ja staram się biec równo z Tobą. Potem, gdy patrzymy na zegarek, okazuje się, że tempo było dość mocne i w sumie, może to jest dobrze, bo dzięki temu coraz lepiej biegamy. Potem to odzwierciedla się na zawodach. Gdy trenuję sam, często nie chce mi się przyspieszyć i wmawiam sobie, że właśnie takiego wolnego biegania domaga się moje ciało. Wystarczy jednak, że ktoś się przyłączy i wtedy mój „silnik” wchodzi na wyższe obroty.
Ona:
Czyli najnormalniej w świecie, po prostu się lenisz. Bieganie z kimś, zwłaszcza wytrawnym biegaczem powoduje, że starasz się trzymać równe tempo. Ty niestety szarpiesz i może dlatego szybciej się męczysz…
On:
… no tak, ale może mój organizm, moja cała psychofizyka potrzebuje takiego zmiennego rytmu. Jeśli biegnę z kimś to muszę, o to jest bardzo dobre określenie, muszę dostosować się do niego, bo jak zwiększę tempo, to on nie wytrzyma, a jak zwolnię to znów niedobrze. A przecież bieganie, to wolność, unoszenie się nie tylko nad drogą, którą akurat przemierzasz, ale również tak metafizycznie, bez skrępowania i zewnętrznych „kajdan”. Po prostu lecisz.
Ona:
Coś dzisiaj bierze Cię na górnolotne teksty. Bieganie z kimś to kajdany? Ja lubię biegać w towarzystwie. Lubię rozmawiać z ludźmi i poznawać ich. Dzięki biegowym pogaduchom czasem można się umówić na zawody lub na wspólny trening, dowiedzieć się ciekawych rzeczy np. na temat diety czy treningu.
On:
Na zawodach mimowolnie albo urywam się innym zawodnikom, którzy obok mnie biegną albo zostaję w tyle. Próbowałem nie raz z kimś biec, jednak nie zawsze ich motywowanie dawało dobre rezultaty. Samotny wilk jestem i tyle.
Ona:
Biegnąc z kimś zapominasz o bólu. Ktoś rzuci coś śmiesznego, niekiedy może i jakiś głupi tekst, ale potrafi on wyrwać z myślenia o trudach zawodów. Wiadomo, że maraton lub inny bieg na czas to nie miejsce na gadanie, jednak kiedy biegniesz choćby z jedną osobą starasz się dotrzymać jej kroku, nie odpuszczasz. Jakoś często tak jest, że to do mnie na zawodach dołączają inni, bo pasuje im moje tempo. „Lecimy” wtedy razem, pomagamy sobie i wspieramy się na trasie.
On:
Nie wiem. Na zawodach lepiej oszczędzać siły w samotnym dążeniu do celu. Co innego na treningu…
Ona:
… tak, tak, wtedy włącza Ci się „gadulec”. Miałam niewątpliwą przyjemność doświadczyć tego nieraz.
On:
Nie lubisz jak z Tobą rozmawiam podczas biegu?
Ona:
Bardzo lubię. Podoba mi się nie tylko jak ktoś mi towarzyszy, ale uwielbiam też obecność kibiców podczas zawodów. Zwłaszcza na biegach masowych. Wtedy hałas wcale mi nie przeszkadza. Na starcie ostatniego maratonu w Poznaniu, aż ciarki przeszły mi po plecach kiedy z głośników popłynęła muzyka Vangelisa do filmu Rydwany ognia. Tak bardzo się wzruszyłam, że aż nie mogłam powstrzymać łez. Patrząc na kibiców, słysząc tę muzykę, po raz pierwszy zdarzyło mi się popłakać na starcie. Nie ze stresu i strachu przed wyzwaniem, ale ze wzruszenia. Gdybym miała słuchawki na uszach na pewno bym nie poczuła tej atmosfery w ten sposób. To była bardzo podniosła chwila, również a może przede wszystkim dzięki obecności innych osób.
On:
Z tym się zgadzam. To czego doświadczyłem podczas tegorocznego maratonu w Poznaniu nie zapomnę nigdy. Ludzie dopingujący byli niesamowici. Wielokrotnie usłyszałem swoje imię, kiedy przebiegałem obok kibiców. Nawet sobie pomyślałem, że jestem już tak popularny, że moja sława mnie wyprzedziła . A oni wychylali się stojąc na chodniku, żeby przeczytać moje imię znajdujące się przy numerze startowym i krzycząc zachęcali do wysiłku. Przybijałem im „piątki”, raz nawet walnąłem w bęben podstawiony przez jakiegoś brodatego kibica. Sił dodawała też muzyka grana przez zespoły usadowione przy trasie. Zapomniałem o bólu i kontuzjach, z którymi walczyłem przez ostatnie tygodnie, przygotowując się do startu w maratonie. Biegłem wyprostowany, uśmiechałem się, „łapałem” wzrok kibiców. Kiedy zdarzały się odcinki, gdzie nie było „gapiów”, to od razu odczuwałem ich brak. Uwielbiam samotne wybiegania, ale w tym momencie rzeczywiście taka samotność mogłaby doskwierać.
Ona:
Właśnie o to chodzi. To są zalety towarzystwa innych osób. Podczas maratonu przez wiele kilometrów biegłam samotnie, bo uważałam, że to zbyt poważny dystans, żeby z kimś rozmawiać . Jednak w czasie biegu słysząc czyjeś rozmowy, śmieszne teksty, uśmiechałam się, bo dzięki temu trasa nie była tak nużąca. Kibice dodają ogromnej energii, wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale na maratonie to właśnie oni sprawiali, że chciałam biec dalej i szybciej. Kiedyś biegałam słuchając muzyki. Dziś wiem, że najlepiej w uszach brzmi "śpiew" kibiców, odgłos kroków biegaczy i co kilka kilometrów okrzyki wolontariuszy stojących przy punktach żywieniowych i wołających: woda! izo! czekolada! banany!
On:
Jednak wielokrotnie samotność jest wybawieniem, bo czasami ma się dość natrętnego towarzystwa. Nawet podczas zawodów potrzebujesz chwili skupienia, przemyśleń, ustalenia w głowie dalszej taktyki biegu. A tu ktoś koniecznie chce o coś zapytać, po prostu zagadać, albo ryknąć na całe gardło jakieś popularne hasło. To czasami potrafi zdekoncentrować.
Ona:
Może po prostu ludzie chcą się cieszyć biegiem i tą chwilą wystartowania w ulicznych zawodach, które są dla nich wielkim świętem. Przez wiele kilometrów na treningu i podczas zawodów, każdy z biegaczy jest zdany tylko na siebie. No to tu odreagowuje, chcąc bliskości innych biegaczy. To taki rodzaj wspólnoty.
On:
Jednak podczas samotnego pokonywania wielu kilometrów biegacz jest swoim najlepszym przyjacielem. Taki „ja” nie marudzi, nie dogaduje, nie zrzędzi, że go coś boli i nie drażni swoim zachowaniem. Jesteś sam ze sobą i wiesz czego się spodziewać. Jak coś pójdzie nie tak, to możesz mieć pretensje tylko do siebie, ale i krytykę łatwiej się znosi, nigdy nie dochodzi do otwartego konfliktu. Z samym sobą łatwiej jest się po prostu dogadać. Konstruktywniej.
Ona:
Samotność też potrafi zmęczyć.
On:
Ale dzięki niej można bardziej skupić się na biegu. Bez zbędnego gadania. Jak jesteś skoncentrowany, to również doceniasz to co robisz. Może uczysz się pokory.
Ona:
Fakt, pokora przydałaby się niektórym. Kozaczenie na trasie później i tak wyjdzie powiedzmy na 30-tym którymś kilometrze.
On:
A widzisz! Czyli zgadzasz się ze mną? Samotność pomaga?
Ona:
Tak jak i towarzystwo innych. Nie łap mnie za słówka. Trochę więcej pokory.
On:
W takim razie następnym razem porozmawiajmy właśnie na ten temat.
Ona:
Dobrze, ale uprzedzam: nie będziesz miał lekko!
Autorzy: Ona - Elżbieta Cieśla, On - Jarosław Cieśla.
Biegające małżeństwo z województwa Warmińsko-Mazurskiego, zdobywcy 4 miejsca w oficjalnych I Mistrzostwach Małżeństw w Półmaratonie z 2014 roku w Skarżysku Kamiennej. |