Nie zdążyłem zapisać się na Warszawski Bieg Niepodległości. 15 tys. miejsc rozeszło się błyskawicznie. Z jednej strony zawiedziony, z drugiej jednak szczęśliwy - tłumne zawody wychodzą mi nieco bokiem. Bezpośrednio po biegu miałem zaplanowaną podróż na zachód kraju. Szukałem, szukałem i znalazłem, leżącą niedaleko mej trasy, miejscowość Góra, k/Leszna - powiat, a jakże. Start biegu o godz 13, więc spokojnie dojechałem na miejsce. Piękny, nowy stadion z tarta-nową, w nazwie i znaczeniu nawierzchnią, boisko do piłki nożnej, zaplecze socjalne. Wszystko cacy. Biegaczy niecałe 4 setki. Miasteczko dolnośląskie z wąskimi uliczkami, ładnym rynkiem, katedrą, zamkiem - nieco zrujnowanym i wspaniałym budynkiem Starostwa Powiatowego. Biegliśmy 4 pętle po 2,5 km. Pogoda piękności, słonko, 14 stC. Meta na stadionie. Bardzo przyjaźnie, potem prysznic pyszna grochówka, herbata z cytryną do woli, gotowana kukurydza. Można było dokupić rusztowe mięska i inne, także słodkości. Wśród biegaczy, ich rodzin i znajomych, pojawili się także dwaj bezdomni. Święto Niepodległości jest przecież i dla nich. Postawiłem Panom po piwie i kiełbasie pieczonej. Okazali się bardzo sympatyczni - jeden był wieloletnim kierowcą pana Prezesa, drugi zaś wykwalifikowanym spawaczem. Nie zawsze byli bezdomni.Kameralne biegi mają swoją "swojskość". Sprzyjają otwieraniu się ludzi, mniej jest zdawkowych "gadek", kurtuazyjnych uśmiechów. A obsada dobra: wielu z 50. latków zeszło grubo poniżej 40 minut. |