|
| Przeczytano: 883/1008596 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Kto biega całe życie, ten się czuje znakomicie | Autor: Marek Grzelka | Data : 2014-05-02 |
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. W Tatrach na Gubałówce kobieta krzyczy do turystów: „bilety, bilety na kolejkę w dół’’. Pewien starszy jegomość po sześćdziesiątce pyta: a ile czasu ta kolejka jedzie? Kobieta odpowiada, że cztery minuty. Na to ów jegomość odpowiada: Eeee, to ja w dwanaście minut sobie zbiegnę, nie potrzebuję biletu.
To sytuacja wzięta z życia, a owym jegomościem był kożuchowianin Marian Rutkowski, znany kibicom sportów biegowych choćby z artykułów z Tygodnika Krąg.
Historia jego biegania jest historią niecodzienną. Rzadko zdarza się bowiem, że ktoś za uprawianie biegania bierze się mając... 58 lat. Zaczynał oficjalne starty od dystansów krótszych, przez półmaratony, maratony, biegi ultra, teraz specjalizuje się w długodystansowych biegach górskich. Im trudniej, tym lepiej.
M. Rutkowski ma dziś 67 lat. - Znajomi nieraz jak idę do garażu, pytają, czemu ty idziesz, a nie biegniesz – śmieje się kożuchowianin. Dziś na swoim startowym „liczniku” ma ok. 150 biegów, w tym ok. 60 maratonów.
Powrót do biegania po 34 latach przerwy
- Kiedyś biegałem, nie zawodniczo, nie było możliwości, ojciec zmarł jak miałem 14 lat. Grałem wcześniej trochę w Celulozie Kostrzyn w piłkę, ale człowiek musiał zacząć pracować jak ojca zabrakło i nie było nawet myślenia o bieganiu. Polubiłem bieganie, jak byłem w wojsku, byłem dobry, w jednostce byłem w czołówce. Był taki okres, że mnie i jednego kolegę wyznaczono, byśmy przygotowywali się do Mistrzostw Okręgu Wojskowego we Wrocławiu. W niedzielę trenowaliśmy, dresy i w las, służyłem w Sulechowie biegło się na Bojadła i okolice. Ale do tego startu finalnie nie doszło. Ale w biegach w jednostce wygrywałem biegi, np. na 5km, ale oczywiście nie w tenisówkach tylko w pełnym oporządzeniu, z plecakiem z bronią itd. - rozpoczyna opowieść o historii swojego biegania M. Rutkowski. Mówi, że owe czasy biegania czasem wspominał, ale od wyjścia z wojska, przez 34 lata nie uprawiał żadnego sportu. Jak mówi, były inne priorytety: studia, rodzina, dzieci rosły, praca zawodowa.
- W latach 80. miałem 40 parę lat, problemy ze stawami, kupiłem sobie książkę „Reumatyzm”, żeby z tego wyjść. Miałem też rwę kulszową, ściągałem drzwi od szafy, kładłem na łóżko i spałem, bo inaczej się nie dało, nie mogłem przejść 300m do garażu. Maści, zastrzyki, lekarz powiedział, że będę miał do śmierci z tym problem. I tak się z tym jakoś już praktycznie pogodziłem – wspomina M. Rutkowski.
Ale kiedy trzy córki Pana Mariana dorosły, zaczął się zastanawiać, co ze sobą zrobić. - Cały czas miałem do czynienia z działką, miałem wtedy trzy psy, w tym posokowca bawarskiego. To psy nie do zdarcia. No i w 2005 zaczęły się długie spacery, jeszcze pracując zacząłem biegać, ze znajomym, raz drugi, potem jemu przeszło, a ja pomalutku, w trampkach, bo osiem lat temu butów do biegania jeszcze tak dużo nie było. Była niedziela, lato, ubrałem koszulkę, spodenki, trampki mówię, przebiegnę się. Przebiegłem z dwa, trzy kilometry, pomyślałem, ale się fajnie biegnie. I zaczęło mnie boleć ścięgno Achillesa. Wiadomo, bez rozgrzewki, bez niczego – wspomina M. Rutkowski.
Jak u wielu początkujących biegaczy, tu również bieganie zaczęło się od kłopotów. - Wtedy nie wiedziałem, że są strony o bieganiu, że można znaleźć informacje, jak trenować. Bez żadnej wiedzy zaczynałem, bieg to najprostsza forma ruchu, myślałem, że to żadna filozofia, pobiec i już. Ale trzeba mieć wiedzę, jak się ma 30 lat przerwy w sporcie. Po latach przypominałem sobie wf ze szkoły, jakie ćwiczenia były na rozgrzewkach i wracałem do nich. Po kilku kontuzjach przypomniałem sobie, jak ważna jest rozgrzewka. Biegać niby każdy umie, ale informacje, jak rozpocząć bieganie w pewnym wieku, jak prowadzić trening, znalazłem później. Jak miałem zacząć, to się wstydziłem, ludzie w Kożuchowie mnie znają, gdzie w krótkich majtkach się pokazywać, tak myślałem. Przerwa był ogromna, od 24 do 58 roku życia. Strasznie długa przerwa. Żeby wejść w rytm biegania musiałem przejść przez wiele kontuzji, tyle lat przerwy, wiek robił swoje. Ścięgna Achillesa, przyczepy ścięgna, rozcięgno podeszwowe, co rusz to coś się działo. Praktycznie wtedy zostałem specjalistą od różnych maści (śmiech). Miałem ogromną wiedzę, choć początkowo bywało, że maści stosowałem na odwrót rozgrzewające zamiast chłodzących, tego typu przypadki – mówi wybuchając co chwilę śmiechem.
Próbował zacząć w różny sposób. Podłączał się pod biegaczy w Zielonej Górze,spotykali się na wspólnych treningach. Wspomina, że jak pierwszy raz pojechał do Zielonej Góry, przed biegiem zapytał kolegów, kiedy będzie rozgrzewka. Odpowiedzieli, że rozgrzewkę to mieli rano przy goleniu. - Wybiegliśmy, ale okazało się po 3km, że znów mnie złapało ścięgno i musiałem wrócić. Pojechałem do domu i koniec z tą przygodą. Wróciłem i biegałem z psami tutaj pod Kożuchowem. Długo trwało, zanim to wszystko weszło w jakiś rytm, zanim organizm się przyzwyczaił. W końcu się udało – wspomina.
Co ty wujek wygadujesz?!
Na pierwszy start M. Rutkowski zdecydował się w kwietniu 2005 roku. - W 2005 roku wypatrzyłem w internecie bieg, półmaraton w Przytoku, 2 kwietnia. Przed nim trenowałem z miesiąc, najwyżej dwa, to było pół godziny, godzinę biegu kilka razy w tygodniu. I w końcu poczułem, że biegam. Ale jak pojechałem do Przytoku, nic nikomu nie mówiłem że startuję, ani w pracy, nawet w domu, nie wiedziałem, jak się to wszystko potoczy, bo to 21km, na treningu takiego dystansu jeszcze nie przebiegłem. Niby wszyscy wiedzieli, że gdzieś tam sobie biegam, ale to było traktowane raczej tak półżartem. Trochę poszedłem na całość, można było zacząć od krótszego biegu, ale się zdecydowałem. Nawet nie miałem wiedzy, że są krótsze biegi, raczkowałem w tym dopiero. W Przytoku w biurze zawodów jak mnie zobaczyli biegacze z Kożuchowa, mieli wielkie oczy, pytali „to pan biega?”.
Odpowiadałem, że trochę się boję, ale spróbuję. Dobrze mi się biegło, nie znałem swoich możliwości, zacząłem za szybko, po 10km był punkt z napojami, stanąłem żeby się napić i po chwili poczułem, że nogi zahamowane, nie idzie biec. Zesztywniało wszystko, bolało, załamany zacząłem iść. Szedłem dwa, trzy kilometry, żeby puściło i w końcu spróbowałem, poszło, ruszyłem, nie boli. I pomalutku, pomalutku się rozruszałem i dobiegłem. Na 88 startujących byłem 84. 2 godziny, 14 minut 57 sekund. Kumpel mi mówił, trzymaj się Romka Terlikowskiego, przykro mi, ale go wyprzedziłem (śmiech). Przebiegłem to – wspomina swój pierwszy start mój rozmówca.
Dalszy ciąg tego startu jest jedną z piękniejszych historii, jakie dane było mi usłyszeć. - Wcześniej umówiłem się z żoną, że tego dnia pojedziemy do rodziny do Kostrzyna. Wróciłem z tego Przytoku, a że było gorąco, opaliłem się, wracam do domu i żona krzyczy. „A ty co tak późno, co taki czerwony jesteś”, mówiłem, że byłem na działce na dworze, że mnie słońce mocniej złapało. Wykąpałem się, pojechaliśmy do Kostrzyna, siedzimy wieczorem przy stole, jakieś piwko, wesoły się zrobiłem i powiedziałem, że dzisiaj przebiegłem półmaraton. Salwa śmiechu, co ty wujek wygadujesz, niemożliwe. No to poszedłem do auta, przyniosłem numer startowy, medal, szok był niesamowity – wspomina z uśmiechem. Ale ten start był też dla Pana Mariana bardzo symboliczny.
- To był 2 kwietnia 2005. Pamiętna data, niesamowita, w tym dniu zmarł Jan Paweł II. Dla mnie to symboliczny dzień, śmierć papieża, a ja przebiegłem pierwszy bieg. To dla mnie była ogromna motywacja, dostałem tyle siły, powiedziałem sobie, że muszę biegać, żeby kontynuować jego misję choćby tym bieganiem. To było niesamowite – wyjaśnia.
Po pierwszym, oficjalnym biegu w Przytoku miał rok przerwy w startach. - Tak pamiętałem ten bieg, musiałem skonsumować ten ból – śmieje się Pan Marian.
Mądrzejsze bieganie. Pierwszy maraton
- W 2006 roku zmądrzałem, 11 startów, ale krótsze dystanse. Zacząłem szukać informacji, mądrzej biegać, nabierać wiedzy co do treningu, butów, wszystkiego. Dowiedziałem się o „Maniackiej Dziesiątce” w Poznaniu w marcu 2006. Nazwa mnie zaintrygowała, przecież ja Marian, Maniek, pojechałem tam z córką i wnukiem. Przebiegłem 10km w 53 minuty – wspomina.
Interesowały go wtedy biegi na 10km, 15km, nie dłuższe. - Jak czytałem, że to duże biegi, wstrzeliwałem się, bez względu na to, gdzie się odbywały. Jak był bieg gdzieś blisko, też startowałem. Biegałem czasem tydzień po tygodniu, dobrze się czułem, organizm był już wytrenowany ponadrocznym treningiem. Poczułem się biegaczem. W drugim półmaratonie, w którym wystartowałem, wynik z pierwszego poprawiłem o pół godziny. Z każdego swojego rekordu życiowego cieszyłem się na mecie jak dzieciak – wspomina.
Dziś w ulubionych zakładkach w przeglądarce internetowej ma podstawowe serwisy dla biegaczy: Biegaj z Nami, Maratony Polskie, Maraton Karkonoski, Biegi Górskie. Jak włącza komputer, to zanim sprawdzi pocztę, najpierw przegląda te strony. Śledzenie portalów, tytułów prasowych o bieganiu, for internetowych dla biegaczy to stały element każdego dnia.
- W 2006 roku poczułem, że biegam. Nie miałem problemów z kontuzjami, bólami mięśni. Zdecydowałem, że pomału, ale pobiegnę w Maratonie w Poznaniu 15 października 2006 roku. Do połowy dystansu czułem się dobrze, potem zaczęły mnie chwytać skurcze, z dwa razy leżałem na punkcie medycznym na masażach. Debiut w maratonie zaliczyłem w wieku 59 lat w czasie 4 godziny 12 minut 49 sekund. Potem Dębno, Toruń, w 2007 roku w Gdyni pobiegłem maraton w czasie 3:47:07. To był maraton nocny, jak wbiegłem na metę, jak się zacząłem drzeć, pobiłem swój dotychczasowy najlepszy wynik o pół godziny, przyleciał spiker, to było niesamowite. Ale to wynik tego, że już trochę tych kilometrów w nogach było. Był to drugi czas w kategorii M60. Czułem się biegaczem długodystansowym.
Przeplatałem maratony półmaratonami, biegałem w całym kraju i nie tylko, też zagranicą, pierwszy maraton zagraniczny był w Berlinie. Tutaj beczałem, jak się biegnie w tłumie 40 tysięcy biegaczy, milion kibiców, jak na mecie spiker witał wbiegających na metę w językach narodowych, to było coś niesamowitego. Dla mnie to było coś niebywałego – wspomina M. Rutkowski.
Rok 2007 był przełomowy. Coraz mniej krótszych dystansów, cztery biegi po 10-15km, reszta startów to półmaratony i maratony. W 2008 roku kożuchowianin przebiegł dziewięć maratonów, w tym zagraniczne w Barcelonie, Paryżu i Berlinie.
Nowa miłość: biegi górskie
W 2009 zaczęła się era biegów górskich, od Maratonu Karkonoskiego. Tu się zaczął odwrót, nie starty w biegach zagranicznych, a góry. - Karkonoski urodził się przy moim lekkim udziale. W Barcelonie spotkaliśmy się z Robertem Gutowskim, który jest teraz dyrektorem Maratonu Karkonoskiego, wtedy zaczął sondować nas, co my sądzimy o idei takiego biegu w Karkonoszach. Byliśmy za oczywiście. Tam pobiegłem w 2009 roku – mówi o pierwszym biegu górskim.
Po kilku takich maratonach zdecydował się na jeszcze większe wyzwanie, bieg granią Tatr. Zdecydował się z premedytacją. Jak tylko zobaczył informację, od razu się zdecydował, że pobiegnie, śledził co rusz to pojawiające się szczegóły. - Przebiegłem już cztery Maratony Karkonoskie, Maraton po Górach Stołowych, w Tatrach jeszcze nie byłem, no to trzeba spróbować. Jak by nie było, niech nawet przejdę a nie przebiegnę, ale muszę zaliczyć. Poinformowałem kumpli, żeby sobie zobaczyli jak to wygląda. Zapisy na bieg trwały sześć minut, zawiesił się serwer, ale udało mi się dostać na ten bieg. Nie zmieściłem się w limit na 42km 600m na Hali Gąsienicowej, był limit 10 godzin, ja miałem czas 10h 55min. 68 osób nie dobiegło, 172 zameldowały się na mecie - wspomina.
Starty odurzają
Pytam, czym się różni bieganie rekreacyjne, dla siebie, od startów w biegach oficjalnych, niektórzy poprzestają na trenowaniu dla siebie, inni chcą się zmierzyć w oficjalnych startach. – Trenując samemu biega się po krzakach. Otoczenie przyrody, ptaki, jest spokój, wspaniała sprawa, reguluje się oddech, wzmacniają nogi, jest wszystko super, wszystko dla zdrowia. Start w zawodach też ma te same pozytywne aspekty, ale dochodzi adrenalina. Sam biegałem po krzakach i myślałem że nic lepszego nie może być, z psem, po dróżkach, lasach, łąkach, cisza, spokój, piękna sprawa. Z czasem okazuje się, kurczę, biegnę godzinę, nie męczę się, nic nie boli, człowiek się cieszy. Na start trzeba się odważyć, tłum ulica, pokazać się.
Młodym łatwiej, takim jak ja w okolicach 60, trochę trudniej, trochę bojaźni, wstydu, bo to w krótkich spodenkach, a do tej pory dzień w dzień pod krawatem. Strach, że nie wiadomo, jak to wyjdzie, co ludzie powiedzą, a to się będą śmiali, żartowali. Ale jak się wystartuje pierwszy raz i nie ma problemów, jak się do niego człowiek dobrze, spokojnie przygotuje, stopniowo, to wtedy jest super. Jak się człowiek w to wkręci, nie ma odwrotu, to już się biega, biega i biega. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, że chce się coraz trudniejszych biegów, nowych wyzwań. Jeśli ktoś się zdecyduje pobiec w oficjalnym biegu, adrenalina skacze od momentu wejścia do biura zawodów. Już człowiek się czuje odurzony tym wszystkim, jak na rauszu. W dniu startu na linii startu są takie emocje, tak ogromna radość, trudno to określić. Start, bieg w tłumie, ogrom kibiców, okrzyki, muzyka, coś niesamowitego. – wyjaśnia różnicę M. Rutkowski.
Jak na bieganie zapatruje się rodzina? - Rodzina patrzy z zainteresowaniem, żona z lekką bojaźnią, tak trzeba powiedzieć. Obawia się, że będę miał na stare lata kłopoty z nogami, to jest ta ostrożność. Ja też jestem ostrożny, ona jest megaostrożna. Ale niesłusznie, ruch jest ważny dla utrzymania zdrowia. Córki się interesują i są dumne, najstarsza też biega, czasem również razem biegamy. Druga też trenuje, ale nie startuje. Ma czas – wyjaśnia mój rozmówca.
Biegiem można się bawić
- Nie biegam w tempie mistrza, nie szaleję, czuję swój organizm, lubię się biegiem bawić, pomachać do kibiców, lubię na metę wbiec uśmiechnięty, a nie z językiem na brodzie, mnie to nie bawi. Biegam dla zdrowia, satysfakcji i radości z życia. Bo człowiek jak jest zdrowy, to jest uśmiechnięty, zadowolony z życia. To jest motto biegania. Nie chodzi o wyniki, biec, przebiec, a potem się sprawdza czasy, miejsca, z ciekawości, żeby to utrwalić. Jak na mecie słyszę, że jestem na podium w kategorii, ciężko mi uwierzyć czasem – mówi o swoim bieganiu Marian Rutkowski.
Jak trenuje? – Stosuję zasadę, że trening jest podobny jak u Haile Gebrselassiego (śmiech). Czytałem kiedyś taki wywiad z jednym z biegaczy, odpowiedział właśnie – jak jednego dnia silniejszy trening, to drugiego słabszy, jednego dnia 30km, drugiego 20 (śmiech). To mi się podobało. Ale zastosowałem przeplatankę treningową przed biegiem w Gdańsku na 100km, 15km, potem, 25 i 30, i znów 15, 25, 30 i tak przez trzy tygodnie przed startem. Marian Rutkowski nie kryje, że bieganie daje mu ogromna satysfakcję, radość, emocje niedostępne gdziekolwiek indziej. - Henryk Braun z Poznania, zmarł trzy lata temu w wieku 97 lat. W stroju sportowym miał zdjęcie kilka miesięcy przed śmiercią. Mówił: „kto biega całe życie, ten się czuje znakomicie”, tu nie ma żadnej przesady. Czuję to po sobie. Mówił też, że bazą jest przepracowana zima. Że to jest jak wkładanie pieniędzy do portfela a potem wyciąganie ich w sezonie biegowym. W zimie dzień w dzień trzeba biegać, wolniutko, marszobiegi, spokojnie truchty, pofałdowany teren, przeplatane basenem, nartami. Od dwóch lat biegam też na biegówkach, wkoło działki, wydeptuję sobie trasę, pętla 1,5 km, robię trzy pętle, ściągam narty i idę na herbatę.
Potem w zależności od startów. Po maratonie trzeba następnego dnia zrobić bieg regeneracyjny w takim tempie, żeby kobieta z wózkiem mogła cię wyprzedzić. To nie jest trening, tylko leczenie mięśni, 5, 7 km. Nie robię treningów mistrzowskich, na tempa, interwały, nie te lata, żeby szaleć. U mnie szybkość jak wyjdzie, tak wyjdzie. Dumny jestem z tego, że późno zacząłem biegać. Ale zrzedła mi mina, bo ludzie zaczynają jeszcze później, 80 lat ma dziś Michał Szkudlarek ze Śremu, a zaczął biegać jak miał 65. Nie ma granicy. Ostatnio w Wałczu w biegu na 10km był gość, co zaczął biegać w wieku 66 a ma 78. Ma na koncie 80 maratonów, ileś stukilometrowych, dwa biegi 24-godzinne. Nie ma granicy wieku, kiedy można zacząć. Jacek Fedorowicz, znany dziennikarz, spotkałem go w Grodzisku na Półmaratonie, biega ze 30 lat, jest z rocznika 1937 i dalej biega, nie maratony, bo są dla niego za bardzo męczące, przebiegł kilka, ale mówi że cierpiał, teraz najwyżej półmaraton. Ja kiedyś spałem na drzwiach, tak mnie plecy bolały. A teraz zero, nic, zero reumatyzmu, zero rwy, nie wyleczył mnie żaden lekarz, żaden specjalista, tylko bieganie. Dosłownie – opowiada M. Rutkowski.
Sportowe marzenie? - Chciałbym na 70. urodziny czyli za trzy lata pobić rekord życiowy na maratonie (śmiech), żeby zapamiętać, żeby zejść poniżej 3:30 (śmiech). To by były normalne jajca – mówi kożuchowski biegacz. Najlepszy czas w maratonie Mariana Rutkowskiego to 3:30:23 w Dreźnie 18 października 2009.
Spotkanie i rozmowę na sławetnej działce pana Mariana pod Kożuchowem będę wspominał bardzo długo. Niesamowite miejsce, ale po stokroć bardziej niesamowity człowiek. Z sercem na dłoni, bardzo otwarty, ciągle uśmiechnięty, sypiący anegdotami, opowieściami z życia. Spełniony, pełny radości, mający swoją niesamowitą pasję. Doskonały przykład na to, że jak się bardzo chce, przygodę ze sportem można zacząć zawsze, bez względu na wiek. Od szczęśliwych ludzi zawsze bije blask, to ich szczęście udziela się innym i osobiście to na podkożuchowskiej działce Pana Mariana odczułem. Panie Marianie, życzę złamania tego 3:30!
ŻRÓDŁO TEKSTU
|
| | Autor: biegus.pl, 2014-05-03, 08:54 napisał/-a: To niesamowite, wszystko to o czym mówi Pan Marian w tym artykule jest jakby opisem także mojej drogi i przygody z bieganiem. Nie jest ważne jaki pokonuje się dystans i jak szybko, najważniejsze jest to, aby czerpać z tego przyjemność.
Panie Marianie serdecznie pozdrawiam i życzę spełnienia kolejnych wyzwań. | | | Autor: wojtek kasiński, 2014-05-03, 14:14 napisał/-a: Poznałem Mariana kilka lat temu podczas Maratonu Karkonoskiego.Spotykamy się na biegach górskich.
Jest nie tylko bardzo dobrze przygotowanym zawodnikiem ale bardzo dynamicznym i kontaktywnym gościem.
Jest też wesołym,pozytywnym człowiekiem.
Pomimo że mieszkamy w różnych częściach Polski a w czasie biegu jest zazwyczaj kilkuset zawodników,zawsze potrafię wyłapać go z tłumu,przywitać się i pogadać.
Jest nietuzinkowy. | | | Autor: siepiet, 2014-05-03, 19:12 napisał/-a: tak trzymać !!! | | | Autor: Andrzej K, 2014-05-04, 14:05 napisał/-a: Pana Mariana znam około 26 lat. Zawsze był i jest człowiekiem radosnym, pełnym pasji, jak się czymś zajął to zgłębiał temat od początku do końca zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Zaangażowanie Pana Mariana w pasję maratończyka - jest pełne. To daje Mu siłę i radość, która emanuje i udziela się innym. Zawsze, gdy rozmawiam z Panem Marianem - prze resztę dnia jestem pełen radości i optymizmu. BRAWO!!!! Życzę wiele zdrowia i sukcesów. Pozdrawiam - Andrzej Królikowski | | | Autor: dzyganov, 2014-05-05, 09:15 napisał/-a: Marian jest moim wujkiem, fantastyczny człowiek, ostatnio biegliśmy razem Maraton w Dębnie | | | Autor: k@li, 2014-05-09, 00:06 napisał/-a: Miałem możliwość poznania Pana Mariana podczas mojego debiutu w maratonie, w Maratonie Dębno 2014. Historia jego biegów maratońskich i samej jego osoby, ujęła mnie bardzo. W końcu nie co dzień poznaje się nadczłowieka, który ukończył tyle biegów, zaczynając swoją przygodę w wieku, aż strach napisać, 58 lat. Jest dowodem na to, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć biegać. Na pewno jego skromna osoba dołożyła swoją małą, wielką cegiełkę do mojej nowej pasji, jaką stały się biegi długodystansowe.
Pozdrawiam P. Mariana i zapraszam na Cracovia Maraton - będę tam! | |
|
| |
|