|
| Kantatek Witold Orcholski Toruń T.S. Opatrunki
Ostatnio zalogowany 2024-10-30,10:02
|
|
| Przeczytano: 1358/510387 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
300 km górami i 15.000 metrów | Autor: Witold Orcholski | Data : 2013-06-19 | Oto materiał pisany i zdjęciowy o naszym programie „Zabiegamy o Dorotkowo”, jednym słowem my: Anna Arseniuk i Witold Orcholski (oboje Klub TS „Opatrunki”), biegniemy cztery najtrudniejsze biegi górskie w Polsce (dystans 300 km i 15 000 m deniwelacji pozytywnej, czyli różnicy wysokości samych podbiegów) i opowiadamy o Fundacji: o dzieciakach z wadami gene-tycznymi (gł. z zespołem Downa), o ich wykluczeniu, o wstydzie, o problemach, kłopotach i łzach...
Pierwszy etap już za nami – 80 km Bieszczadami – Bieg Reźnika zajął nam przeszło 12 h trudnej walki, w błocie i chłodzie ale warto było.
Nasze motto, które doprowadziło nas tu, gdzie jesteśmy:
"Trening długodystansowca jest jak opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem – nigdy się nie kończy, jest żmudny, monotonny a efekty przychodzą po wielu miesiącach, a czasem tylko wtedy gdy zauważysz, że nieważny jest cel ale droga."
Rzeźnik na otwarcie
Wróciliśmy z Biegu o puchar Rzeźnika (80km bieszczadzkiego szlaku prowadzącego to w górę, to w dół). Niektórzy mówią, że to najtrudniejszy górski bieg w Polsce. Może i tak, ale on już za nami, a przed nami jeszcze nieznane 220 km poprzez szczyty: Tatr, Karkonoszy i Beskidów. Pierwsze dni po biegu łatwiej chodzi się tyłem, zwłaszcza po schodach, ale dziś już jest lepiej.
Wbrew pozorom nazwa tego biegu nie pochodzi od sponsora zawodów, którym mogłaby być okoliczna rzeźnia lub masarnia. To organizator biegu - Klub biegowy OTK Rzeźnik, założony przez podopiecznych trenera Klausa Czecha, tym mianem oddaje hołd nie tyle samemu trenerowi, co jego byłym zawodnikom spod herbu OTK Rzeźnik (Ofiary Trenera Klausa ps. „Rzeźnik”). Wierzcie mi, powiedzenie, że to bardzo wymagający trener, to stanowczo za mało.
X Bieg Rzeźnika to 3235 metrów pod górę i 3055 w dół na niemal 80 km trasie, błoto zasysające buty, walka ze sobą, obtarciami, pęcherzami, bólem mięśni i z własną psychiką.
Dla „Dorotkowa”
To mój pierwszy bieg, gdzie walczyłem o coś więcej niż dobry wynik sportowej rywalizacji, biegłem przekonany, że zabiegam o czyjeś lepsze jutro, może nawet lepsze dziś. Gdyby nie to coś więcej, to moje pokłady energii pewnie szybko by się wyczerpały. Czułem wsparcie i presję - „musisz biec dalej”. Wiedziałem, że nie mogę zawieźć.
Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie pomyślałem o „Dorotkowie”; to musiało być wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, jak wielki wysiłek z Anią nas czeka: 300 kilometrów górami, w najtrudniejszych biegach górskich i 15 000 metrów pozytywnej deniwelacji (różnicy wysokości samych podbiegów). Gdy myślę abstrakcyjnie, to te liczby nie robią większego wrażenia, ale gdy po pięciu miesiącach treningu masz w nogach 2000 kilometrów i nadal czujesz strach i powątpiewanie, a wyścig na 20 km zabiera ci wciąż zbyt wiele sił, to obawy o powodzenie projektu wydają się uzasadnione.
Trud codziennych wyczerpujących treningów, zmęczenie, a niekiedy ból przypomniały mi o „Dorotkowie”, z którym zetknąłem się już wcześniej – na Półmaratonie Świętych Mikołajów. To fundacja, w której znajdują schronienie Ci, którym los dał dodatkowy błędny chromosom, odpowiedzialny za zespół wad genetycznych (dla rodzin z dziećmi obciążonymi Trisomią 21 – zespół Downa, i innymi trisomiami). Tak powstał pomysł projektu „Zabiegamy o Dortkowo”.
Idea wydaje się prosta – my wraz z Anią Arseniuk przebiegamy cztery najtrudniejsze biegi górskie w Polsce, a nasz trud będzie opowieścią o „Dortkowie”, o ich problemach, codzienności; poszukamy wsparcia i zrozumienia. Chcielibyśmy też, aby na konto Fundacji wpłynęła choć jedna złotówka za każdy metr podbiegu, aby z każdym przebiegniętym kilometrem dzieciaki ukrywane przed światem wyszły na słońce, by wraz z rodzicami odważyły się żyć pełnią Życia.
Przez nasz wysiłek chcielibyśmy też zachęcić, aby opiekunowie niepełnosprawnych, rodzice odważyli się wyjść ze swoimi problemami, że w Fundacji „Dorotkowo” zostaną przyjęci z otwartymi rękoma – dostaną opiekę, pomoc, wsparcie, by nie czuli się pozostawieni.
8000 Kalorii energii
Pierwszy etap już za nami, znaczy, że można coś zrobić wbrew obawom. Nasz projekt „Zabiegamy o Dorotkowo” to cztery „tylko” biegi:
- X Bieg Rzeźnika Komańcza – Ustrzyki Górne - 31 maja 2013 start o wschodzie Słońca (godzina 3:30) – limit 16 godzin, trasa górska 80 km, deniwelacja pozytywna ok. 3700 m,
- V Maraton Karkonoski, w ramach którego odbędą się Mistrzostwa Świata w Długodystansowym Biegu Górskim – 3 sierpnia 2013 r., 45 km, limit czasu 7,5 h; deniwelacja pozytywna ok. 2150 m,
- I Bieg Granią Tatr – 17 sierpnia 2013 r., 70 km, limit czasu 17 h, , deniwelacja po-zytywna ok. 5000 m,
- Bieg Siedmiu Dolin – 7 września 2013 r., 100 km w Beskidzie Sądeckim, limit cza-su 16 h., , deniwelacja pozytywna ok. 4500 m.
Dziś to już bez znaczenia, czy obiektywnie „Rzeźnik” to najtrudniejszy bieg górski w Polsce. Dla mnie był bardzo wymagający. Lepkie błoto, deszcz i zimno na tej trasie wydawały się nie do zniesienia. Trasa biegu wyznaczona jest częścią czerwonego Głównego Szlaku Beskidzkiego imienia Kazimierza Sosnowskiego. To najdłuższy szlak turystyczny w Polsce – prawie pół tysiąca kilo-metrów. W zeszłym roku zmierzyłem ilość spalonych w biegu kalorii – prawie 8 tysięcy, tyle ciepła – naszej energii powinno dotrzeć do „Dorotkowa”
Nie wiedziałem, że tyle błota jest na świecie
Orientowałem się, że aby zdążyć na start, musimy wstać już po pierwszej w nocy. Trzeba jeszcze dojechać z Cisnej do Komańczy. Trudno zasnąć z potokiem wezbranych emocji i myśli, a za oknem stuka oszalały sążnisty deszcz. Od północy lało tak, iż miałem wrażenie, że moje zbyt małe łóżko buja się na falach potopu. To tylko oniryczne wrażenie ale na trasie biegu było tyle błota, iż można było mieć odczucie, że biegamy w glinianych butach. Cały marketing firm obuwniczych, które dbają, by ich logotyp się wyróżnił, został oblepiony szarą mazią. Wszystkie, jeszcze wczoraj lśniące, sportowe buty wyglądały tak samo.
Zasady Rzeźnika
Dyrektor biegu Mirek nie ma wątpliwości, najważniejszą zasadą biegu jest nierozerwalność zespołu. Nie biega się tu pojedynczo, to mogłoby być zbyt ryzykowne. Każdy zespół to dwie osoby, które muszą się widzieć i, chciałoby się powiedzieć, „czuć”, bo nie ma tu czasu na pozna-wanie się i dyskusje na trasie. Każdy z pary musi wiedzieć, co ten drugi przeżywa, co zamierza, ile ma sił. Zespoły niezgrane często odpadają, bo tu można się tylko uzupełniać jak w wysokich górach.
Utyskiwania, strach, niezadowolenie trzeba pozostawić przed linią startu. Jedynym bagażem może być tylko bukłak z wodą, batonik i suche rzeczy na przebranie. Odległość pomiędzy partnerami w zespole nie powinna być większa niż 100 metrów, ale tak naprawdę trzeba być obecnym przy swoim kompanie ciągle – w tym jest siła drużyny. Pozostałe zasady jak w innych biegach: limity czasów, dwa punkty na przebranie się i dodatkowe dwa punkty z wodą. Całą trasę (77,7 km) trzeba pokonać w nieprzekraczalnym czasie 16 godzin na zmiennej wysokości pomiędzy 500 a 1300 m n.p.m.
Jeść czy nie jeść
Kilka godzin przed startem, spotykamy się na pasta-party. Tam makaron smakuje najlepiej i jest obietnicą pokładów energii. Do wyboru: sosy do spaghetti – mięsny i wegetariański, bierzemy obydwa, choć wiem, że na zapas się nie najem. Każdy kęs kalkuluję; wiem, ze najbardziej niechętny do biegania jest żołądek. Jak o niego przed biegiem nie zadbasz, to on Ci już nie wybaczy, a jedzenie na trasie przypomina karmienie słonia wiśniami – zjeść za dużo nie można, a i to, co próbujesz, sprawia sporą trudność, o pestkach nie wspomnę. Jednym słowem, je się przed i po biegu; w trakcie się biegnie, bo nogi nie znoszą konkurencji, chcą całą moc mieć dla siebie.
Już wtedy widok na połoniny bardziej budził niepewność niż zachwycał. Miałem poczucie, że wszystkim się udziela nastrój wzmożonej uwagi i lęku.
Taktyka i plan.
Zasada „nie biegniesz sam” oznacza nie tylko, że dbasz o partnera i czujesz się pewniej, ale też, że jest trudniej. Aniu, jak mnie wkurzały te Twoje zmiany tempa, przystanki na przetarcie noska, poprawki sznurowadeł i odwijanie skarpetek. Na trasie bym Ci tego nie powiedział, bo cóż to miało wtedy za znaczenie, gdy każdy krok był oddzielnym aktem silnej i już słabej woli?
Na trasie są tylko dwa miejsca, gdzie można się przebrać – Cisna (32 km) i Smerek (56 km). Do worków na przebranie pakujemy suche koszulki, buty, skarpety, cukier, a i tak cała tajemnica tkwi w głowie. Bo suche buty za chwile będą mokre, świeża koszulka pozostaje taka przez trzy minuty, a białe skarpetki to zbyteczny luksus. Ja jednak na drugim punkcie przebrałem skarpety – byłem dumny, gdy spod fałd błota lśniła ta zaskakująca wygodna biel.
Biec czy nie biec?
Wieczór przed biegiem, rzeczy gotowe, strategia ustalona, mapa już w plecaku, ostatnie nerwowe uzupełnianie cukierków – czy wziąć cztery, czy trzy, by nie zapychać mini-plecaka. Kładziemy się spać – zostało nam niecałe trzy godziny snu po całodziennej podróży. Budzi mnie deszcz, ulewa. Już wtedy przychodzi chwila zwątpienia – już jest wystarczająco zimno, deszcz tyko pogorszy sprawę, a cały dzień w mokrych rzeczach na wychłodzonych wiatrem połoninach daje mało przyjemny efekt. Dosyć nocnych rozważań, zrywam się, oklejam plastrami stopy, by chronić je przed otarciami. Cały świat jeszcze śpi. Nawet jak przestanie lać, choć prognozy każą zaprzyjaźnić się z deszczem, to przed nami blisko 80 km niełatwej górskiej trasy, w błocie, deszczu, wietrze i daj Boże choć w mgnieniach słońca.
Droga
Przejazd na start z Cisnej do Komańczy trwa godzinę, a to tylko niewielka część drogi, która mamy jeszcze dziś pokonać biegiem. W autokarze ciemno, gęsto od zapachu maści rozgrzewających. Wszyscy próbują jeszcze na chwilę zasnąć. Deszcz ciągle puka o szyby, pogoda kaprysi. Czuję lęk, respekt wobec tej drogi, tego wyzwania. Chciałbym być już na trasie – byle już dystansu ubywało, byle mniej kamieni, ciężkich podbiegów, wahań pogody, chłodu.
Na linii startu firmowa, rzeźnicka kapela „Wiewiórka na drzewie” zagrzewa do walki, zagłusza jęki górskich demonów. Wśród znajomych zawodników wymieniamy niemrawe, zaspane uśmiechy. Przeszło 400 par stoi na starcie i wiemy, że nie wszyscy dobiegną, więcej, nie wszyscy przyszli na start. Deszcz już jest tak drobny, że w ciemności rozrzedzanej latarkami przypomina ogniste iskierki.
Jeszcze tylko kilka technicznych spraw: latarka działa, bukłak z wodą niestety przecieka – cała woda wylała się w autobusie, chip od pomiaru czasu trzyma się dobrze. Czuję wściekłość. Rozglądam się, Ania niespokojnie masuje brzuch. Znajduję kogoś, kto oddaje mi swój zapas wody (dzięki). Wracam na linię mety, tu dyżurny latający fotograf Wasyl ustawia nas do zdjęcia – dziwaczny uśmiech, trzask migawki i nadal niepewność. Samopoczucie jak przed długą podróżą bez bagażu i pieniędzy. Ostatnio przeczytałem, że rozwój rozpoczyna się tam, gdzie komfort się kończy; tutaj bardzo się rozwijam. ;)
Oddajemy ostatnie wierzchnie, grubsze ubrania – już się nie przydadzą. Na ciepło trzeba będzie sobie zasłużyć pracą mięśni. Jest kilka stopni, chciałbym powiedzieć ciepła, ale to góry – jedyną stałą jest zmienność. Rozciągamy się, niektórzy szepczą pradawne modlitwy i zaklęcia. Kil-ku fotoreporterów, kamerzystów nieprzyzwyczajonych do pracy w nocy sennie uwija się przy sprzęcie – wrażenie sytuacji kryzysowej.
Inne życie
Wreszcie słychać wystrzał z zabytkowej fuzji. Mógłby wystraszyć żubra, ale nie tych co pojawili się na starcie Rzeźnika. Ruszamy ostro – na trasie będą tylko dwa odcinki równej drogi, trzeba to wykorzystać. Z początku tempo za wysokie, próbuję powstrzymać Anię, ale to nie takie proste, gdy chłód kończącej się nocy liże jeszcze zesztywniałe łydki. Na zbiegach szalejemy – ten moment lubię najbardziej, to jak samolot przed startem już mknie po pasie startowym, powietrze świszczy, wnętrzności bulgoczą, oczy łzawią, a może to jeszcze deszcz?
Nogi są lekkie i radość przemierzanej trasy, wśród smreków, jeziorek, połonin niosą nas bez żadnego wysiłku. Jest mglisto i nie tak ciemno jak na starcie. Dzień się ponosi bardzo leniwie, jakby zupełnie nie zwracał na nas uwagi. Dalej biegniemy równo jak pielgrzymi, spokojnie, ale wiemy oboje, że ból i kryzys przyjdą. Ci, którzy karmią się nadzieją, że cała droga będzie tak słodka jak pierwsze 20 km, zawiodą się, ale jeśli wytrwają - ich świat nie będzie już taki sam. Czym dłuższy bieg, tym niepewność sukcesu – dotarcia do mety, większa. Przygotować nogi, ciało to tylko wstęp, a zatańczyć taniec z obawami i wahaniami umysłu to już trening zaawansowany. Teraz tylko trzeba zadbać, by wystarczyło energii i żeby nie skręcić kostki.
Już siedemnasty kilometr – Przełęcz Żebrak (816), wznieśliśmy się tylko 500 metrów. Ale już tu miłe zaskoczenie: znajoma ekipa telewizyjna pyta, czy pamiętamy o dzieciakach z „Do-rotkowa”, czy czujemy jak ściskają małe kciuki? Tak, pamiętamy – to w nas żywe, ale dziwimy się, że dziennikarze pamiętają nasze wczorajsze rozmowy o Fundacji. Napływa do mnie fala pewności, iż to, co robimy, ma sens, że te dzieciaki z zespołem Downa są tu jakoś z nami oddychają tym bieszczadzkim powietrzem. Nawet przeciekający bukłak, który ciągle oblewa i koszulkę, tak nie przeszkadza.
Jestem dumny, że „Dorotkowo” biegnie z nami. Po krótkim uzupełnieniu wody oczy kamery odprowadzają nas na trasę. Teraz ostro w górę na Jaworne. Już 5:30, dwie godziny biegu za nami. Wraz z wysokością przychodzi zimny wiatr, do tego mglisty deszcz – dopiero teraz dotarło do mnie, że straciłem czucie w palcach - zgrabiały mi ręce, są blado-sine. Wyciągam stare, sprawdzone rękawiczki; tak trudno je założyć – nasuwam palec po palcu, programowo, by nie spadły we wszędobylskie błoto. Po kilku minutach jest cieplej, cudownie ciepło. Jeszcze na osłodę przychodzi sms od Kasi z „Dorotkowa” z pozdrowieniami.
Znów zbieg – szlak prowadzi w dół, to przypomina, że tę samą drogę będzie trzeba po-konać potem w górę. Mijamy Wołosań (1071) i Berest (942). Prosta droga do Cisnej. Tu już czeka-ją moje kijki, zatem będzie bezpieczniej. Na razie zaliczyłem tylko jeden upadek - wystarczy. Czekają też suche ubrania, z których nie korzystamy, szkoda czasu. W Cisnej (32 km) już zupełnie jasno. Dopingują nam GOPR-owcy, to silni i odważni ludzie, ale wobec biegaczy z „Rzeźnika” są pokorni jak wobec nieznanych grani.
Dzwonią pasterskie dzwonki, na trasie stoją także Ci, co jutro będą biec krótszą wersję - Rzeźniczka (25km). Oni bardziej niż inni rozumieją, co dzieje się na trasie. Dopiero później, po obejrzeniu zdjęć, rozumiem, jaki kryzys tu przechodzę: na punkcie to otwieram, to znów zamykam plecak, zaczynam pić, za chwilę przestaję – kompletny chaos. Pamiętam, że bałem się wygodnie usiąść, uspokoić serce, rozleniwić, więc chodzę – czekam na Anię, potem ona na mnie...
To ten zimny wiatr nas wychłodził, a przykurcze mięśni brzucha bolą przy każ-dym kroku. Słowo „kryzys” puka do głowy, to mój kryzys, nie gospodarczy, nie Ani, mój! On jest przejściowy, ale on jest tutaj, na początku drogi. Co będzie dalej?
Solidarność marzeń
Każdy punkt z wodą daje trochę siły, to kolejny etap jak wyspa dla rozbitka jakim jest biegacz. Daje orientację, siłę i odrobinę nadziei. Nie da się przebiec Rzeźnika w całości. Dzielimy trasę na mniejsze części, 80km to przekracza wyobraźnię nas biegaczy-amatorów. Teraz znów ostro w górę na Małe Jasło (1097). Tętno nie jest wysokie, ale tempo rozgrzewa. Patrzę na Anię – znów dokucza jej nerw kulszowy ale pyta mnie: jak się czuję? Świetnie – odpowiadam. Kolano na zbiegach jęczy z bólu, ale tylko na skałach, więc celuję stopą w trawę i moja odpowiedź jest już całkiem prawdziwa. Bieganie parami daje wsparcie, ale może też oznaczać rezygnację z własnych marzeń. Jeśli dotrzemy do mety, to razem, ale gdybyśmy musieli zejść z trasy, to też nie w pojedynkę.
Łatwo pogubić się w tych mijających kilometrach. Bieg staje się medytacją w takt oddechu i uderzeń stóp. Źródłem siły staje się tylko umysł – potrafi wspomnieć słoneczne pomidory zjedzone na śniadanie, smak cierpkiej kawy, plusz fotela... Trzeba uważać by nie zatracić się, by nie ominąć oznaczeń szlaku.
Ania z wyrozumiałością przyjmuje moje kryzysy – z uśmiechem robi to, na co ja bym zgrzytał zębami. Tu jesteśmy tak mocni jak nasza największa słabość. Na szlaku pozwalamy by turyści nadawali tempo. Nawet pod zatłoczoną Chatką Puchatka (1228) przyjaźnie ustępują miejsca, dopingują, chcą częstować kanapkami i piwem.
Zbiegamy do ostatniego punktu. Stąd już tylko 20 km połoninami Świeża zieleń Caryńskiej (1297 - najwyższy punkt biegu) wynagradza trudy drogi. Jeszcze jeden długi zbieg – prawie 1000 m różnicy wysokości. Oczy nie patrzą już tak świeżo jak 50 km temu, ale nadal zachowujemy skupienie. Tutaj są najniebezpieczniejsze zbiegi, wysokie śliskie stopnie oplecione korzeniami dziś są jak ślizgawka. Doping nas niesie, ból staje się coraz bardziej przejściowy, obraz mety odtwarzany od dawna w pamięci ożywia się.
Przyspieszamy, uruchamia skryte rezerwy. Zaczyna wychodzić słońce. Wszystko robi się jaskrawe i ciepłe. Z dala słychać odgłosy potoku, to za nim jest meta. Jest moc, jest radość. Teraz jeszcze okrzyki, oklaski, Mirek z medalami. Coś ściska w gardle, zmęczenie odpływa. Czujemy zaciśnięte kciuki dzieciaków z „Dorotkowa” – minęło 12 godzin biegu. Przez ten czas wiele się zmieniło. Czy warto było? To były godziny radości i trudu. Nie wiem, czy będę jeszcze kiedyś rzeźniczył. Na szczęście mam pewność, że nadal kocham to zabieganie. Dzięki „Dorotkowu” i tym, co kibicują na trasie, widać jak mocny jest człowiek, gdy dotrze do mety. Nawet jeśli to tylko mała meta codzienności. Oboje czujemy, że to nie tylko nasz trud, nie tylko nasz finisz.
Wiele osób mnie pyta o Rzeźnika, czy taki trudny, wymagający? Nie pytają o czas, w jakim przebiegliśmy prawie całe Bieszczady. Słusznie, bo w tym biegu – z tych które znam, na pewno najpiękniejszym w Polsce – chodzi o oswojenie wspólnego trudu, przyjęcie słabości swoich i niedoskonałości tego, kto obok. Z tego szlaku wychodzimy inni – gotowi do dalszej drogi.
Dzień przed wyjazdem w Bieszczady odwiedziliśmy Klubik „Dorotkowa” na Wrzosach. Dzieciaki potraktowały nas jakbyśmy znali się od zawsze; zaraz staliśmy się częścią tego życia, gdzie granice bliskości są przesunięte; polubiliśmy się zwyczajnie.
Przed nami jeszcze szlaki Karkonoszy, Tatr i Beskidów. Projekt „Zabiegamy o Dorotkowo” dopiero ruszył, ale już spotkaliśmy się z wyrazami sympatii.
Jeśli chcesz pomóc Dorotkowu, sprawdzić, co u dzieciaków i u nas słychać, albo po prostu polu-bić nasz projekt, zapraszamy na nasz profil na FB „ZABIEGAMY o DOROTKOWO”
Post scriptum
- Jubileuszową X edycję Biegu Rzeźnika wygrała para: Oskar Zimny - Michał Jochymek.
- pełne wyniki na stronie biegu - http://www.biegrzeznika.pl/
- w biegu uczestniczyło wiele osób z Torunia i okolic – Gród Kopernika to potęga – wszyscy dobiegli:
Magusiak Agnieszka, Piotr Bętkowski, Kamil Leśniak, Piotr Winczura, Dariusz Kłos, Marek Ratowski, Michał Jarczyński, Jakub Gruszczyński, Zbigniew Adamczyk, Stanisław Deruś, Zbi-gniew Podkówka i pewnie inni których może nie znam
- Na liście startowej było 448 par, dobiegło 340
Trasa:
Czerwony szlak bieszczadzki z Komańczy do Ustrzyków Górnych: Komańcza (ok. 8 km asfaltem) – Duszatyn (ok. 480m n.p.m.), a dalej czerwonym szlakiem: Chryszczata (997) – przełęcz Żebrak (816) – Wołosań (1071) – m. Cisna (ok. 550) – Małe Jasło (1102) – Jasło (1153) – Okraglik (1101) – Fereczata (1102) – „droga Mirka” – m. Smerek (560) – Smerek (1222) – Przeł. M. Orłowicza (1078) – Połonina Wetlińska (1253) – m. Berehy Górne (740) – Połonina Caryńska (1297) – m. Ustrzyki Górne (ok. 640)
DZIĘKUJĘ za udostępnienie zdjęć:
- Wasylowi – Grzegorzowi Grabowskiemu,
- Jolancie Błasiak-Wielgus,
- Kindze Juskowiak,
- Waldemarowi Kotyszowi,
- Tym, których nie potrafię zidentyfikować także.
|
| | Autor: papaja, 2013-06-19, 10:59 napisał/-a: Ciekawa, wzruszająca relacja. Macie ciekawe logo, od razu widać, że to Wy :) | | | Autor: wost79, 2013-06-19, 11:00 napisał/-a: wspaniała idea. Gratulacje i powodzenia. | | | Autor: slawroz60, 2013-06-19, 11:10 napisał/-a: Aniu i Witku, Jesteście WIELCY!!!
Ogromny Szacunek i Ukłony za to co robicie :)
Jestem DUMNY, że znam Was osobiście :)
Do zobaczenia gdzieś na ścieżce ULTRASY :)
Pozdrawiam
Sławek
| | | Autor: STRUS, 2013-06-19, 15:39 napisał/-a: Brawo,brawo..sto razy brawo.Aniu i Witku -nie znam was osobiscie ale gratki .Wspaniale czytac o tak szczytnej idei.Zycze wam powodzenia i do zobaczenia moze za rok na rzezniku??pracowałem z takimi dziecmi przez 27lat i fajnie ze mam takich godnych zastepców!! | | | Autor: Kantatek, 2013-06-19, 16:03 napisał/-a: LINK: https://www.facebook.com/pages/Zabiegamy
Cieszy nas bardzo każde dobre słowo o "Dorotkowie" i projekcie. Jeśli Wam się podoba to co robimy zapraszamy do polubienia naszej strony - https://www.facebook.com/pages/Zabiegamy-o-Dorotkowo/501494753237497
pozdrawiamy
Dzieciaki z "Dorotkowa", Ania i Witek | | | Autor: piTTero, 2013-08-15, 21:52 napisał/-a: macie 100% wrażliwości na los dzieciaków i 0% wrażliwości na ból ;-) Brawo za postawę i powodzenia :) | | | Autor: wojciech1300, 2013-08-15, 23:17 napisał/-a: Życzę powodzenia w biegu!
Przeglądając trasę biegu zauważam dużą trudność w jednym punkcie trasy, choć cała trasa jest bardzo wymagająca. Podbieg i zbieg z przełęczy Krzyżne. Według mnie na tym etapie biegu po pokonaniu tylu kilometrów w trudnym terenie szczególnie na zbieg z Krzyżnego zwróćcie szczególną uwagę i ten odcinek pokonajcie z dużą ostrożnością - duże nachylenie i bardzo piarżysty stok powoduje, że łatwo można stracić grunt pod nogami. Życzę powodzenia i myślami będę z Wami! Cześć! | | | Autor: zwolo, 2013-08-16, 10:35 napisał/-a: Dla mnie jesteście prawdziwymi gwiazdami!. Ciesze się, że miałem okazję poznać Was na żywo w Skórczu.
Powodzenia w waszej dalszej biegowej przygodzie! Oby nigdy nie zabrakło Wam tej siły i determinacji, która z Was wręcz promienieje. | |
|
| |
|