|
| e.i. Ewa Inn Katowice
Ostatnio zalogowany 2020-09-10,18:11
|
|
| Przeczytano: 523/362715 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Położyć się na chodniku i umrzeć | Autor: Ewa Inn | Data : 2012-01-15 | Zazwyczaj nie mogę doczekać się najbliższego biegu ulicznego, oczami wyobraźni widzę, jak sunę jego trasą ze słuchawkami w uszach i wierzę, że tym razem będzie lepiej niż zazwyczaj, bo przecież wciąż biegam, więc siły coraz więcej i hartu ducha też. I co? Startuję w kolejnym biegu i znów przekonuję się, że orłem nie jestem, a właściwie to pewnie nie będę nigdy.
Tak było i ostatnim razem – w czasie Gliwickiego Biegu Orkiestrowego. Na starcie zwyczajowo towarzyszył mi zapał, którego mógłby pozazdrościć niejeden biegający Kenijczyk. Przecież to tylko 10 km. To tylko osiem okrążeń do zaliczenia. I co? Po dwóch okrążeniach kompletna klapa! Opuściły mnie wszelkie siły i żałowałam, że wystartowałam. Co jest grane?! – dręczyłam się pytaniami. Toż biegam już pół roku, toż mam za sobą trzy półmaratony, czemu więc tym razem zdycham ze zmęczenia już po pierwszych kilometrach?
Część biegaczy wyprzedzałam, więc nie było jeszcze tak źle, ale im dłużej biegłam, tym gorzej było ze mną. Odliczałam okrążenia jak każdy uczestnik biegu. Przy trzecim już włosy wyrywałam z głowy, że nawet połowa dystansu jeszcze nie za mną. Nachodziły mnie myśli, żeby zejść z trasy i przerwać te katusze, ale wiedziałam, że muszę zwalczyć tę słabość, bo gdy już dotrę do mety, to będę jak zawsze przeszczęśliwa.
Trasa dłużyła mi się niebywale. Jakoś zaliczałam kolejne okrążenia. Już sama nie wiem, na której rundce zaczęli mnie brać inni – rozpoczęło się dublowanie. Biegli przy tym tak lekko, jakby dopiero wystartowali. Nie bez zazdrości łypałam okiem spod zmęczonej powieki na ich umięśnione, wybiegane, dłuuuuugie nogi i susy, jakie tymi nogami uskuteczniali. Psia kość! Takim to o wiele łatwiej biegać, gdybym miała metr osiemdziesiąt, to też bym tak zasuwała! A ja z moimi krótkimi nogami, które w dodatku ważyły po każdym następnym kilometrze o pięć ton więcej, to mogłam sobie najwyżej pomarzyć o takim stylu biegania.
Dobiegałam po kolejnym okrążeniu do linii mety, przy której miły człowiek kierujący kończących bieg w odpowiednie miejsce, za każdym razem pytał: ostatnie okrążenie czy biegniemy dalej? A ja uśmiechałam się grzecznie i resztką sił jęczałam: jeszcze biegnę. A w duchu myślałam: jaki tam koniec, przede mną jeszcze trzy pieprzone okrążenia… jeszcze dwa… jeszcze jedno cholerrrrrne, długie okrążenie! I znów ta sama trasa, te same chodniki, ten sam fotograf mijany na trasie, ta sama wierna mżawka otulająca moje udręczone, rozpalone ciało, zlane co najmniej siódmym potem.
Aż w końcu dotrwałam jakoś do finiszu, nagle znalazłam siły, żeby przyspieszyć, bo skoro już się tu znalazłam, to przecież należałoby zaliczyć „życiówkę”. Jest! O tak, jest! Upragniona meta i „życiówka” i medal na szyi! I ta sama co zawsze myśl już po wszystkim, że byłam zbyt miękka, że rozczulałam się nad sobą jak zrzędliwa baba a nie twarda biegaczka, która przecież lubi biegać i lubi tę zdrową rywalizację z innymi i tę walkę z samą sobą. I dziwiłam się, jak zawsze, czemu w czasie biegu tak niewiele wiary we mnie, czemu po trzecim kilometrze miałam ochotę położyć się na chodniku i umrzeć, byle już nie kazali dalej biec.
Na szczęście te wszystkie wątpliwości i nieprzyjemne emocje szybko mijają a ja bogatsza o nowe doświadczenia biegowe, kolejny raz poznaję samą siebie. To poznawanie bywa bolesne, bo czyż przyjemna może być świadomość, że jest się wciąż słabym i fizycznie i psychicznie? Bo czyż miłą może być świadomość, że już nigdy nie będzie się lepszym od długonogich, o połowę młodszych biegaczy?
Miłe to czy nie, nie dam sobie jednak odebrać przyjemności biegania. Jutro znów odwiedzę mój ulubiony park i spokojnie, bez parcia na zegarek, przemierzę alejkami 7 kilometrów, unosząc dłoń w geście pozdrowienia, gdy będę mijać podobnych mi parkowych biegaczy. A w kalendarzu już uśmiechają się do mnie kusząco nazwy następnych biegów ulicznych, w których mam zamiar, a jakże, uczestniczyć. |
| | Autor: jaworek36, 2012-01-16, 10:26 napisał/-a: Fajnie poczytać jak ludzie mają poczucie humoru i dobrze się bawią wspólnym bieganiem ze znajomymi. Wielkie pozdrowienia dla Koleżanki - tak trzymać ! | | | Autor: jareba, 2012-01-16, 10:59 napisał/-a: O to, to... Właśnie pętle są najbardziej zabójcze. To pętle podkładają mi nogi i trzymają za koszulkę. To pętle powodują, że z każdą kolejną maleje moja motywacja, a rośnie lista powodów do spowiedzi. Osiem pętli na 10 kilometrów, to już lekki absurd. Najlepsi najsłabszych pewnie ze 4 razy mogą zdublować. Masakra. Uwielbiam biegi jak Bieg Niepodległości w Warszawie, gdzie po nawrocie uskrzydla mnie każdy metr przybliżający mnie do mety. Albo jak w Łubiance niedaleko Torunia na Biegu Samorządowym z jedną potężną 15-to kilometrową pętlą. W Łubiance to bieg po wsiach i jakoś nie ma problemu z dopingiem. W zeszłym roku był lepszy niż na niejednym biegu miejskim. | | | Autor: Magda, 2012-01-16, 14:32 napisał/-a: odczepcie się od pętli
wyobraźcie sobie- luty, maraton na Muchowcu, 10 kółek, na trzecim już mam dość tego kręcenia i zaczynam z nudów liczyć... cykl ma 14 maratonów, pierwszego nie pobiegłam bo nie wiedziałam że jest, właśnie biorę udział w drugim, zostało 12; ogółem, mam w planach 13 maratonów, po 10 kółek każdy, czyli tę cholerną pętlę pokonam jeszcze 130 razy, a dokładnie 127....; koniec końców pozbyłam się na jesień wyrostka i tych pętli było mniej, ale każdą jedną pamiętam- właśnie w takich warunkach hartujesz (czytaj- odpowiednio skrzywiasz) psychikę, ale w biegach to się często przydaje
poza tym plus takich pętli jest taki, że można zejść po każdej jednej, więc udział bierze więcej osób i jest fajniej, można z tego zrobić po prostu trening bez konieczności zaliczania maratonu itd itp
prawie każde ultra to pętle
w momencie gdy zamykasz się na świat zewnętrzny, gdy zaczynasz być tylko sam ze sobą, gdy zaczyna się ta walka o każdy metr, o każdy krok... dla mnie to jest specyficzna medytacja
a gdy docierasz do tego punktu, gdy umęczone ciało przestaje reagować i w trasie tupta kolejne metry, jakby było nie Twoje, gdy wyłapiesz ten moment gdy się od niego "odrywasz"- tak, to właśnie wtedy osiągasz nirwanę
dawno nie doprowadziłam się do takiego stanu i szczerze żałuję- to jest jedyne w swoim rodzaju, trudno to oddać w słowach | | | Autor: jareba, 2012-01-17, 10:24 napisał/-a: Biegam jak ślimak, a w swej naiwności wierzę, że nie jestem mięczakiem. :o)
Magdo szczerze zazdroszczę Ci oderwania na pętlach. Ciągle próbuję poprostu biec, ale po zamknięciu pętli włączają mi się "wspomnienia" z poprzedniej pętli. I siedzią w mojej głowie jak demony i wyją: "Już tu byłeś, już tu byłeś! Na chodnik naplułeś, za róg skręciłeś". Nienawidzę ich, ale nie mam dobrego pomysłu, co z tym zrobić. Nawet muzyka nie pomaga. | | | Autor: tdrapella, 2012-01-17, 14:26 napisał/-a: A ja tam akurat lubię pętle. Czasem jak sobie pomyślę, że mam zrobić długie wybieganie i pobiec z tąd, przez tamto, tamto i jeszcze z tamtąd wrócić, to mi się odechciewa... Jak trasa dookoła mojego miasteczka to tylko 13km, a potem miałbym to przebiec jeszcze raz to naprawdę mi się nie chce. Ale za to na krótszych pętlach biega mi się super. Kilometrową pętlę dookoła osiedla mogę tłuc naście razy i nie nudzi mi się.
Z synkiem często biegam taką agrawkę 2km w jedną stronę i nawrót. I tak często 4 razy pod rząd. Czasem szybciej, czasem wolniej, ale trasa ta sama. Bo wiem, że zawsze będę mógł przerwać trening jeśli się synek znudzi i zacznie płakać i nie jestem dalej od domu niż 10 minut biegu. | | | Autor: michu77, 2012-01-17, 15:20 napisał/-a: też lubię pętle...
może to dlatego, że treningi często robię na tych samych trasach, często właśnie na pętlach - najkrótsza 700 metrowa, albo np. wokół osiedla 3km itp.
To tylko kwestia ...głowy. Na każdej pętli... można sobie stawiać nowe cele, zawsze wiadomo czego się spodziewać... za zakrętem. Jeśli wieje... to zazwyczaj na tym samym odcinku. Podbieg też jest zawsze w tym samym miejscu, więc można rozłożyć siły. Taki maraton na pętli dajmy na to 5km - wydaje mi się nawet łatwiejszy, niż 1 dużej pętli.
| | | Autor: opir, 2012-01-17, 16:12 napisał/-a: Pętle chyba nie są takie złem, po pierwszej pętli znamy tą trasę i wiemy, co nas czeka.
I biega się je chyba szybciej, na pętlach biłem swoje rekordy życiowe. | | | Autor: Magda, 2012-01-17, 18:58 napisał/-a: medytacja polega na tym, że wyłączasz myślenie
zamykasz się na świat zewnętrzny i zwracasz do środka, ku sobie
właśnie gdy robi się którąś set pętlę, np na treningu (ja też mam moją ulubioną kilometrówkę) to właśnie wtedy najlepiej...
nie myślisz, nie analizujesz, nie rozglądasz się, najlepiej jeśli Ci się już nie chce, nie masz sił, jesteś zmęczony, gdy świadomości ledwo Ci starcza, ten wspaniały trans wybijany rytmem kroków
czasem gdy biegam dużo myślę, i przed tymi myślami uciekam lub je gonię, czasem wokół jest tak pięknie, albo coś się dzieje i trzeba uważać, ale często "odpadam" i nawet nie wiem kiedy mija czas i kolejne metry
a muzyka... może pomagać, może przeszkadzać
ściągnij śpiew wielorybów, humbaki może nie nucą do taktu, ale oderwą Cię od tego co znasz | | | Autor: goike, 2012-01-19, 15:46 napisał/-a: Na początku się przedstawię. Biegam od połowy września 2011 po około 20 latach przerwy. Niestety wybrałem sobie niezbyt fortunny termin na rozwijanie tej pasji - koniec sezonu biegowego. Ale udało się. Pomimo zimy biegam regularnie. Niestety udało mi się wziąc udział tylko w jednych zawodach. Z początku łapałem duzo kontuzji. Teraz jest już ok. Na wiosnę postaram się o więcej zawodów.
Myślę że jest większe ryzyko znudzenia się treningiem jesli biegnie się codziennie kilka tych samych pętli niż jakąś trasą która się nie powtarza za często (np jedna pętla)
Myślę że można sobie jednak z tym poradzić. Mnie na szczeście takie znudzenie jeszcze nie napadło, pomimo że powtarzam okresloną trase co kilka dni. Jeśli chodzi o pętle to można przecież motywować się w ten sposób że mierzymy sobie czasy kolejnych okrążeń i staramy się biec tak aby uzyskać założony czas. Np. można zrobić sobie trening interwałowy. 2 okrążenia szybciej, jedno wolniej, Następne znowu szybciej, śledząc to wszystko np. dzięki "endomondo" lub poprostu na stoperze. Trening może nudzić gdzy biega się samemu. Niestety ja jestem w takiej sytuacji. Gdy mam okazję potrenowac z kimś to nie ma zupełnie tego problemu. Poza tym bije się wtedy życiówki. Rywalizacja dopinguje. Każdy stara się nie odpuścic i pokazac koledze co potrafi. Owszem sa kryzysy na dystansie ale jeśli widac innych biegających łatwiej to przetrwać. Na pewno na zawodach dołuje nieco, że tyle osób wyprzedza Cię na trasie ale w tym wypadku trzeba obejrzeć się za siebie. Jesli ktoś jest za Tobą to, ok nie jest źle. MOzna motywować się na rózny sposób. KOlega zrobił niedawno sobie przerwę. Stracił motywację. Założył jednak sobie teraz, że musi zrobić 1000 km w jeden rok. Biega teraz niemal codziennie po 5 km. Odzyskał motywację. Udział w kolejnych zawodach jest motywacją do treningów. W samych zawodach tez trzeba znaleźć sobie motywację. Dla niektórych jest to samo ukończenie biegu. Innych motywuje pamiątkowy medal i gadżety a jeszcze innych chęć osiągnięcia życiówki a jeszcze innych chęć towarzyszenia w biegu znajomym.najbardziej chyba jednak motywuje gdy wiadomo że wśród publiczności jest ktoś znajomy i obserwuje Twoje poczynania. Nie można go zawieść, tym bardziej jeśli Cię dopinguje | | | Autor: f.lamer, 2012-01-20, 14:46 napisał/-a: 1. niedostateczna regeneracja przed startem,
2. zbyt słaba rozgrzewka,
3. zła strategia biegu.
to są możliwe powody, a nie jakieśtam-nudne-pętle, i inne sranie-w-banie
osobiście nie cierpię pętli, ale życiówki mam tylko z wyścigów gdzie było ich 3-5. | |
|
| |
|