Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Jasiek
Jan Pinkosz
Zabrze

Ostatnio zalogowany
2024-05-19,12:58
Przeczytano: 426/124260 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/9

Twoja ocena:brak


Pogoria Biega w Göteborgu
Autor: Jan Pinkosz
Data : 2011-06-09

Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel ‒ start w największej imprezie biegowej świata!... bo chyba nie ma biegacza, który nie marzyłby o starcie w jakimś renomowanym biegu zagranicznym, więc jesienią ubiegłego roku decyzja zapadła niemal bez wahania, i wskazanie było jednoznaczne ‒ lecimy do Göteborga.

Niemal rzutem na taśmę wpisaliśmy się na listę startową, uiszczając niemałą jak na nasze polskie kieszenie opłatę startową, i rezerwując bilety na przelot do Szwecji oraz noclegi w hotelu, a potem pozostawało tylko czekać na dzień 21 maja 2011 roku, który już na stałe zapisał się w naszej pamięci.





W trakcie przygotowań i organizacji samego wyjazdu oraz pobytu w Göteborgu nieocenioną przysługę oddał nam, doskonale znający szwedzkie realia, nasz biegowy przyjaciel Tomek, dzięki któremu mogliśmy zredukować koszty tej wyprawy do niezbędnego minimum, a gościnność Tomka i jego żony Magdy sprawiła, że w dalekim i obcym kraju czuliśmy się jak we własnym domu. Zresztą od samego przylotu do Göteborga towarzyszyła nam słoneczna pogoda oraz naturalna ludzka życzliwość, o którą częstokroć tak trudno na naszych ulicach.

Nie tracąc czasu pojechaliśmy na Expo odebrać pakiety startowe. Długie rzędy stołów z posegregowanymi kopertami robiły niesamowite wrażenie – wszak chęć startu w 32 GöteborgsVarvet zadeklarowało dokładnie 59 417 biegaczy, ale jeszcze większe wrażenie wywarła na nas zawartość kopert, w których za 445 SEK wpisowego odnaleźliśmy jedynie numer startowy z chipem, bowiem pamiątkowe koszulki z biegu, jak się później okazało, można było nabyć za dodatkowe 100 SEK… i niestety, nie były to koszulki termoaktywne.

Nazajutrz, po lekkim śniadanku, korzystając ze słonecznej pogody i rześkiego powietrza, wybiegliśmy w teren na krótki, dziesięciokilometrowy rozruch przed sobotnim startem. Nieskazitelnie czysta przyroda i rozległe przestrzenie okolic Vänersborga, malowniczego miasteczka udzielającego nam gościny, a nazywanego również Małym Paryżem, zachęcały do dłuższego wybiegania, ale rozsądek nakazywał zachować siły na dzień jutrzejszy.





Wymarzone miejsce do życia, gdyż w Szwecji nawet woda z kranu smakuje lepiej niż niejedna mineralna kupowana w sklepie, jednak z naszymi miesięcznymi dochodami trudno byłoby się tutaj utrzymać choćby przez tydzień, no i ten język, którego przyswajalność i percepcja, jak dla mnie, śmiało może konkurować z chińskim. Gdyby jednak jakimś cudem moim uszom udało się rozpoznawać ichniejsze fonemy, to z całą pewnością brak niedzielnych wybiegań wokół Pogorii byłby już nie do zastąpienia.

W końcu nastał wyczekiwany dzień Wielkiego Biegowego Święta w drugim co do wielkości, ponad pięćsettysięcznym szwedzkim mieście, które na czas półmaratonu jakby wyhamowywało swój codzienny pęd, a przeistaczało się w jeden monumentalny organizm, którego serce, płuca, mięśnie i ścięgna w jednym rytmie przemierzają dwudziestojednokilometrową pętlę, i tego dnia wszystko podporządkowane jest jednemu celowi, by jak najliczniej dobiec do mety i czerpać z tego maksimum radości. Od samego rana bezpłatnie kursujące tramwaje i autobusy dowożą w rejon startu pasażerów w sportowych strojach, nie mamy więc najmniejszych obaw gdzie wysiąść, lub którędy pójść, bo wystarczy podążać za wszystkimi, gdyż wszyscy przybyli tutaj w tym samym celu.





Sunące stróżki biegaczy łączą się w sunące potoki, a te z kolei w szeroką rzekę biegaczy gęstniejącą w obrębie stadionu, jednak o dziwo nikt z nas nie czuje się przytłoczony ani zagubiony w tym przeogromnym skupisku ludzkim, bowiem logistyka tej biegowej maszynerii dopracowana jest w każdym calu i wszystko dopięte na ostatni guzik. Każdy zawodnik otrzymał mapkę z trasą oraz planem sytuacyjnym startu i mety, więc nikt nie błądził w poszukiwaniu szatni, czy depozytu, i było wiadomym, kto, z którego sektora, i o której godzinie startuje. Bez problemu odszukaliśmy namiot serwisowy firmy NCC, w którym korzystając z gościnności szwedzkich pracodawców Tomka mogliśmy się swobodnie przebrać oraz przygotować do startu, a urocza masażystka skośnymi spojrzeniami zachęcała nas do skorzystania z masażu rozgrzewającego.

Na pierwszy ogień szedł Jarek. Nie wiem jak to załatwił z organizatorem, gdyż językiem szwedzkim posługuje się ze swobodą równą mojej… chociaż dłuższe ręce w takiej konwersacji mogą mieć decydujące znaczenie… niemniej faktem jest, że startował zaraz po elicie, natomiast ja z Rafałem z sektora dziewiętnastego, w dwie i pół godziny po starcie elity, czyli jako ostatni. Powiedziane jest, że ostatni będą pierwszymi, chociaż pewnie nie tym razem… bo gdy pierwsi zawodnicy zdążą już wziąć prysznic po biegu, my nawet jeszcze nie zaczniemy rozgrzewki… ale nie narzekajmy – dobrze jest jak jest, i jeszcze pokażemy Szwedom jak się biega na Pogorii!





Klikając Jarkowi kilka fotek w czasie rozgrzewki, odprowadziliśmy go wzrokiem na linię startu, póki odgradzający zawodników kordon złączonych dłoni młodzieży ubranej w zielono-pomarańczowe stroje nie został zerwany przez sygnał startera, i poszły konie po betonie… a właściwie po asfalcie. Cała ta procedura startowa, oprawiona głośną rytmiczną muzyką oraz pokazami grup tanecznych, powtórzy się dzisiejszego dnia jeszcze dwadzieścia pięć razy w równych pięciominutowych odstępach.

Nawet nie zdążyliśmy za Jarkiem zatęsknić, a już był z powrotem, jak zwykle psiocząc na wynik i trudność trasy, kiedy zarówno Rafał, jak i ja, wiele dalibyśmy aby przebiec półmaraton w czasie 1:26, zaś drugie tyle dołożylibyśmy za wywalczone przez Jarka szóste miejsce w kategorii wiekowej, które u nas w Dąbrowie Górniczej honorowane jest nagrodą. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, bo nie czarujmy się – sukcesu Jarka nie powtórzymy, ale z całą pewnością tanio skóry nie sprzedamy! Ostatni rzut oka na stroje, sznurowanie butów, zapięcie numerów startowych i mocowanie chipów, po czym machając na pożegnanie pozostającym w namiocie, potruchtaliśmy w górę ulicy, którą nieprzerwanie przesuwały się kolejne sektory biegaczy.





Do linii startu zbliżał się właśnie sektor oznakowany tabliczką z numerem 15, co znaczyło dokładnie tyle, że najwyższy czas rozpocząć rozgrzewkę. Pokręciliśmy się wokół placu, na którym zdeponowane były rzeczy startujących zawodników, jeszcze trochę ćwiczeń rozciągających oraz kilka szybszych przebieżek, i znajdując lukę w barierkach odgradzających, przedostajemy się do swojego sektora.

Kątem oka obserwuję na twarzy Rafała lekkie podenerwowanie, które rozpływa się w powietrzu równo z końcem przedstartowego odliczania. Biegniemy. Początkowo krętymi i nieco pofałdowanymi alejkami parkowymi, pośród nieustającego dopingu piknikujących w parku kibiców, ale ciągle wzdłuż niebieskiej linii znaczącej trasę, oraz wśród uskrzydlających dźwięków muzyki serwowanej przez rozstawione wzdłuż całej trasy zespoły muzyczne. Dzięki naszym biało-czerwonym strojom narodowym z orzełkiem na piersiach jesteśmy rozpoznawalni w biegnącym tłumie oraz pozdrawiani gromkimi okrzykami. Biegnie się nam nad wyraz lekko, więc grzechem byłoby nie wykorzystać nagromadzonej w mięśniach mocy. Wyprzedzając kolejnych biegaczy, sukcesywnie przesuwamy się do przodu i sprawia to nam ogromną frajdę.



Jeszcze nigdy w jednym biegu nie wyprzedziłem tylu zawodników, a co się przy tym naprzepraszałem (bynajmniej nie po szwedzku), gdyż przeciskanie się przez zwartą kohortę biegaczy często oznaczało naruszenie czyjejś nietykalności cielesnej, a nierzadko wręcz bolało… ale naprawdę warto było! Wkrótce wbiegamy na most wiszący Älvsborg mierzący bagatela 417 m długości, z którego roztacza się wspaniały widok na port w Göteborgu z zacumowanym przy nabrzeżu promem Stena Line, i po chwili już pomykamy uliczkami nabrzeża portowego.

Połowa dystansu za nami, a świeżości w nogach nie ubywa, i co najważniejsze – z nieskrywaną satysfakcją wciąż wyprzedzamy. W pewnym momencie Rafał wyraża swoje obawy, czy długo jeszcze da radę utrzymać podyktowane przeze mnie tempo, bo jak dotąd nigdy nie biegł półmaratonu tak szybko. Uspokoiłem go, że to jest właśnie czas na ten pierwszy raz… natomiast brak oznak zmęczenia na twarzy Rafała uspokoiło moje sumienie, i polecieliśmy dalej.

Byliśmy gdzieś w okolicy czternastego kilometra, gdy zza moich pleców dobiegło mnie głośne i znajomo brzmiące – Jaasieeek!... ale spokojnie, bo to nie była goniąca mnie na obczyźnie sława, tylko nasza kochana Gaba, która wyruszyła w trasę pół godziny wcześniej, i której czujne oczy wypatrzyły mnie w biegnącym peletonie. Mimo wszystko fajnie jest usłyszeć swoje imię na obcej ziemi, więc pomachałem Gabie z wdzięcznością, i pobiegłem za uciekającym mi Rafałem. Kolejne kilometry umykają spod stóp, a my przemierzając główną aleję Göteborga, zbliżamy się do fontanny z pomnikiem Posejdona Carla Millesa, za którą nawrót, potem skręt w lewo, i już coraz bliżej meta.



Na końcowych kilometrach gubię Rafała z pola widzenia, ale już nie ma czasu na rozglądanie się, więc przed stadionem dociskam ile sił w nogach, a ostatnie metry na tartanowej bieżni stadionu pokonuję niemal sprintem. Nikt z kończących bieg zawodników nie zatrzymuje się za linią mety, lecz wszyscy przechodzą do marszu i suną szpalerem w stronę wyjścia. Zaniepokojony rozglądam się za Rafałem i po chwili wypatruję jego uśmiechniętą twarz pośród kolejnej fali biegaczy przekraczających linię mety. Gratulujemy sobie i dziękujemy wzajemnie. Rafał jakby jeszcze nie dowierzał, ale jest szczęśliwy – w końcu znacząco poprawił swój rekord życiowy. Dziewczyny wręczają nam pamiątkowe medale, a opuszczając bieżnię stadionu dostajemy po bananie z batonikiem.

Podsumowując, 32 GöteborgsVarvet ukończyło 42 891 osób, w tym 13 194 kobiety oraz trzech biegaczy ze Stowarzyszenia „Pogoria Biega”, i liczby te mówią same za siebie, jednak gdzieś na dnie serca tlił się pewien żal, że tego dnia nie byłem z chłopakami w Hajnówce, bo choć warto podróżować po świecie, i podglądać jak to robią inni, to jednak nigdzie indziej nie odnajdziemy tych kameralnych klimatów i słowiańskiego ducha kołującego nad naszymi rodzimymi biegami, dlatego poznawajmy inne, ale chwalmy swoje. Do centrum Göteborga wróciliśmy zabytkowym tramwajem, zapewne pamiętającym jeszcze początkowe lata ubiegłego wieku, a następnego dnia z lotniska Landvetter odlecieliśmy do kraju.



Wyniki 32 GöteborgsVarvet 2011

Mężczyźni:

1. Albert Kiplagat Matebor ‒ Ken 1:00:52
2. Kiplimo Kimutai – Ken 1:01:21
3. Paul Kimugui Kimaiyo ‒ Ken 1:01:34
4. Pius Maiyo Kirop ‒ Ken 1:01:57
5. Sentayehu Merga Ejigu ‒ Eth 1:02:00

Kobiety:
1. Joyse Chepkirui – Ken 1:09:04
2. Atsede Bayisa ‒ Eth 1:10:11
3. Pamela Lisoreng ‒ Ken 1:11:37
4. Tadelech Bekele Alemu ‒ Eth 1:12:09
5. Eunice Kales ‒ Ken 1:12:40

Stowarzyszenie „Pogoria Biega”
608. Jarosław Kwieciak ‒ Pol 1:26:43
8207. Jan Pinkosz ‒ Pol 1:45:42
8391. Rafał Domińczyk ‒ Pol 1:45:59



Komentarze czytelników - 42podyskutuj o tym 
 

tdrapella

Autor: tdrapella, 2011-06-10, 20:21 napisał/-a:
no to Suchy będzie miał niezły fotoreportarz ze swojego debiutu :) Napisz potem koniecznie relacje, bo masz super styl pisania :)

 

Gulunek

Autor: Gulunek, 2011-06-10, 20:45 napisał/-a:
No to mam motywację :))))

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2011-06-10, 20:50 napisał/-a:
Nawet podwójną!... bo też Ci nie dam spokoju ;)

 

Gulunek

Autor: Gulunek, 2011-06-10, 21:01 napisał/-a:
To będzie długi weekend.... :)

 

Leno

Autor: Leno-Blender, 2011-06-11, 06:16 napisał/-a:
Świetny artykuł Jasiu napisałeś z tej imprezy. Jest to świetna impreza ,gdzie warto być ,ten potok płynących ludzi robi wrażenie ,gdzie końca nie widać. Czekanie na swój start ,a pózniej mijanie ludzi. Tam wszyscy bawią się świetnie. Gratuluję Ci Jasiu i artykułu i samej zabawy.

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2011-06-11, 14:55 napisał/-a:
Dzięki Ryśku!... W tym roku pobiegliśmy w Göteborgu po Waszych pozostawionych śladach :)

 

pa ma

Autor: pa ma, 2011-06-11, 16:33 napisał/-a:
Z zaciekawieniem przeczytałem Twoją relację z biegu. Ja też myślę o jakimś starcie w masowej zagranicznej imprezie. Nigdy bym nie pomyślał, że tak blisko Polski może wystartować i ukończyć półmaraton ponad 40 tysięcy osób. Gratuluję pomysłu i jego realizacji. Pozdrawiam serdecznie. Do zobaczenia na trasie ...

 

tadek1010

Autor: tadek1010, 2011-06-12, 09:40 napisał/-a:
W tym roku byłem w Göteborgu i oglądałem bieg jako widz ponieważ nie zdążyłem się zapisać lecz na przyszły rok pobiegnę, jestem już zapisany i bieg opłaciłem.

 

Ewka

Autor: Ewka, 2011-06-12, 12:48 napisał/-a:
Jaśku, cieszę się, że udała się wyprawa.
Pozdrawiam i gratuluję biegu i tekstu.

 

Jasiek

Autor: Jasiek, 2011-06-13, 09:12 napisał/-a:
Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto dzielić się swoimi emocjami i wrażeniami z biegów. :)

 



















 Ostatnio zalogowani
¦wistak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
Jerzy Janow
20:32
Arti
20:23
StaryCop
20:23
eldorox
20:20
Zielu
20:17
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |