Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 725/145725 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/4

Twoja ocena:brak


Urodzeni Biegacze - Rozdział 10
Autor: McDougall Christophe
Data : 2010-07-23

Prezentujemy fragment książki pt "Urodzeni Biegacze" - Autor, dziennikarz wojenny, zajmujący się sportami ekstremalnymi, w wieku 40 lat zaczyna biegać. Niestety trapią go kontuzje. Wysłany do Meksyku dowiaduje się przypadkiem o plemieniu Tarahumara. Indianie ci, zwani także Raramuri (Biegający Ludzie), mieszkają z dala od cywilizacji, w głęboko ukrytym kanionie i potrafią biegać na dystansach kilkuset kilometrów. Znamienne jest to, że kontuzje prawie im się nie zdarzają, a biegają w prostych sandałach własnej konstrukcji. Autor poznaje tajemnice Tarahumara, przedstawia najwybitniejszych biegaczy i najtrudniejsze, górskie maratony. W końcu, staruje w finałowym, morderczym wyścigu. Christopher McDougall sięgając do początków ludzkości wyjaśnia że zostaliśmy stworzeni do biegania, aby móc polować. Tłumaczy jak buty sportowe mogą wywoływać kontuzje i jak ich uniknąć.




DOSKONALE! WŁASNIE TEGO potrzebował Rick Fisher – wywołującego ciarki na plecach, dzikiego show, które zakasuje wszystkie inne. Jak zwykle celem Fishera było stworzenie czegoś wielkiego, czegoś z pompą, a jarmarczny Leadville Trail 100 nadawał się do tego wręcz idealnie. Że niby stacja ESPN nie będzie zainteresowana transmisją mitycznego wyścigu, w którym przystojni kolesie w spódniczkach biją wszelkie rekordy? Taaa... jasne!

Tak więc w sierpniu 1992 roku Fisher z rozmachem zajechał do wioski Patrocinia swoim wielkim, wysłużonym chevroletem suburbanem. Załatwił papiery na przejazd w meksykańskiej Radzie Turystyki i miał ze sobą obiecaną zapłatą dla biegaczy - kukurydzę. Tymczasem Patrocinio pochlebstwami przekonał pięciu swoich ziomków, że warto zaufać temu dziwnemu, zasadniczemu chabochi, którego nazwisko trudno im było wymówić. Ponieważ w języku hiszpańskim nie ma dźwięku „sz” (bo przecież Fisher wymawiamy mniej więcej jak: „Fiszer”), więc Fisher szybko się przekonał, jak wygląda poczucie humoru Tarahumara, został bowiem przez swą nową drużynę ochrzczony mianem Pescador – Rybak.

Okej, z jednej strony łatwiej im było wymawiać to słowo, ale z drugiej strony stało się ono odzwierciedleniem jego „syndromu Ahaba”, czyli niezłomnego pragnienia uchwycenia czegoś wielkiego; pragnienia, które promieniowało od Fishera niczym żar bijący od maski samochodu.

Pal sześć. Jeśli chodzi o Fishera, to mogli go sobie nazywać nawet doktorem Kretino, o ile tylko poważnie podejdą do wyścigu. Pescador zapakował swoją drużyną do auta, wcisnął gaz do dechy i ruszył w kierunku Kolorado.

Leadville, czwarta rano, dzień wyścigu. Tłum stał tuż za linią startu i przyglądał się pięciu mężczyznom w spódniczkach, którzy walczyli ze sznurówkami nieznanych im czarnych, płóciennych butów do koszykówki, które załatwił dla nich Pescador. Tarahumara podzielili się ostatnimi machami czarnego skręta z tytoniu, a potem nieśmiało przeszli na sam koniec grupy dwustu dziewięćdziesięciu maratończyków, którzy chóralnie odliczali:
trzy... dwa...

Bum! Burmistrz Leadville odpalił salwę ze swojego wiekowego garłacza
i Tarahumara wystrzelili jak z procy, by pokazać, na co ich stać.

Nie dotarli jednak daleko, zanim bowiem zdążyli pokonać połowę trasy, jeden po drugim odpadali z biegu.

– Do diabła – jęczał Fisher, tak że słyszeli go wszyscy dokoła. – Nie powinienem kazać im zakładać tych butów. Poza tym nikt im nie powiedział, że mogą coś zjeść, kiedy dotrą do punktu pierwszej pomocy. To moja wina. Tarahumara nigdy wcześniej nie widzieli latarek, więc trzymali je skierowane ku górze, zupełnie jak pochodnie. Tak, tak, rachunek wyślemy pocztą. Znów to samo rozczarowanie Tarahumara, znów te same wymówki. Mało kto, poza może najbardziej wytrwałymi i opętanymi obsesją historykami, wie, że Meksyk dwukrotnie próbował wykorzystać w maratonie biegaczy z plemienia Tarahumara – raz podczas igrzysk olimpijskich w 1928 roku w Amsterdamie i ponownie w 1968 roku na własnym podwórku. W obydwu przypadkach Tarahumara nie zdobyli żadnych medali.

Wymawiano się tym, że dystans czterdziestu dwóch kilometrów był po prostu za krótki, że „maratonik” skończył się, zanim biegacze zdążyli wrzucić najwyższy bieg.

Być może. Ale jak to możliwe, że niby są z nich tacy supernadludzcy biegacze, a nigdy nie udaje im się nikogo pokonać? Nikogo nie obchodzi, że jesteś mistrzem rzutów za trzy punkty, o ile nie pokażesz swoich umiejętności w oficjalnych zawodach. Tymczasem od ponad stu lat, za każdym razem, gdy jakikolwiek członek plemienia Tarahumara bierze udział w wyścigu poza własnym terytorium, daje ciała na całej linii.

Fisher zastanawiał się nad tym fenomenem podczas długiej drogi powrotnej do Meksyku. Wtedy nagle go oświeciło. Ależ oczywiście! Nie możesz oczekiwać, że jakaś tam piątka grających w kosza dzieciaków, zgarnięta ze szkolnego boiska gdzieś w Chicago, zdoła pokonać drużynę Chicago Bulls. Tak samo fakt, że jesteś biegaczem z plemienia Tarahumara, nie oznacza automatycznie, iż jesteś świetnym biegaczem z plemienia Tarahumara.

Patrocinio chciał po prostu ułatwić Fisherowi życie i zwerbował dla niego biegaczy, którzy mieszkali w pobliżu nowo wybudowanej drogi, rozumował bowiem w ten sposób, że ci lepiej będą się czuli pośród obcych i łatwiej będzie zorganizować im podróż. Ale - z czego meksykański komitet olimpijski powinien był sobie zdać sprawę już dawno temu – ci Tarahumara, których najłatwiej namówić do wzięcia udziału w wyścigu, niekoniecznie są tymi, do których w ogóle warto się zwracać.

– Spróbujmy raz jeszcze – nalegał Patrocinio. Sponsorzy od Fishera dostarczyli do wioski tyle kukurydzy, że chłopak bał się utraty obfitego źródła. Obiecał, że tym razem pozyska do drużyny biegaczy spoza rodzinnej wioski, wybierze się w głąb kanionu i wróci na czas. A zatem zespół Tarahumara miał powstać w myśl zasad starej szkoły.

Dosłownie „starej”.

Ken kręcił głową na widok zespołu plemienia Tarahumara, który pojawił się rok później w Leadville. Jego kapitan przypominał Papę Smerfa, który wybrał się na wczesną emeryturę w Miami Beach: był niskim, pięćdziesięciopięcio letnim dziadkiem ubranym w niebieską, powłóczystą szatę ozdobioną jaskraworóżowymi kwiatami, różowy szal i wełnianą czapkę wciśniętą na głowę po same uszy. Twarz zdobił mu beztroski uśmiech. Drugi mężczyzna miał mniej więcej czterdzieści lat, a dwójka towarzyszących mu wystraszonych dzieciaków wydawała się tak młoda, że mogła uchodzić za jego synów. Drużyna była wyposażona jeszcze gorzej niż przed rokiem. Jak tylko Tarahumara pojawili się w mieście, zniknęli na miejskim wysypisku śmieci, z którego wyłonili się z kawałkami gumy z opon i natychmiast zabrali się do obrabiania tychże, by sprawić sobie sandały.

Tym razem żadnych ocierających stopy czarnych chucków taylorów. Dosłownie na kilka sekund przed początkiem wyścigu Tarahumara nagle zapadli się pod ziemię. „I znów ta sama śpiewka, co przed rokiem” - pomyślał Ken z lekceważeniem. Tymczasem, jak poprzednio, nieśmiali Tarahumara ukryli się na samym końcu grupy zawodników. Na sygnał ruszyli do biegu jako ostatni.

Tam też pozostali, zignorowani, zupełnie się nieliczący...

...aż do sześćdziesiątego kilometra, kiedy to Victoriano Churro (Papa Smerf z upodobaniem do pastelowych kolorów) i Cerrildo Chacarito (czterdziestokilkuletni hodowca kóz), na początku długiej na pię_ kilometrów wspinaczki do przełęczy Hope, zaczęli powoli, niemal bezwiednie przyspieszać skrajem szlaku, wymijając po kilku biegaczy jednocześnie.

Dogonił ich Manuel Luna i wpasował się między nich. Trójka starszych biegaczy wyglądała teraz niczym wataha wilków prowadząca młodszych Tarahumara na polowanie.

– Iii-ha! – Ken wydał z siebie okrzyk niczym ujeżdżacz byków, kiedy zobaczył, że Tarahumara biegną ku niemu po pokonaniu pierwszej, osiemdziesięciokilometrowej części biegu. Działo się coś dziwnego. Ken domyślił się tego, gdy tylko przyjrzał się bliżej zawodnikom Tarahumara. Znał dobrze wszystkich biegaczy, którzy na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat wzięli udział w wyścigu, i żaden z nich nie wyglądał tak przerażająco... normalnie. Dziesięć godzin intensywnego biegu w górach bez dwóch zdań sprawia, że albo siadasz na tyłku bez sił, albo padasz kompletnie wykończony. Nawet najlepsi długodystansowcy, osiągnąwszy ten punkt wyścigu, zwieszają głowy i skupiają całą uwag_ na tym, co wydaje im się zadaniem nie do wykonania, czyli na skłonieniu jednej nogi do pójścia w ślady drugiej.

A ten dziadek? Jak mu tam... Victoriano? Absolutnie opanowany. Jak gdyby właśnie obudził się z drzemki, podrapał po brzuchu i postanowił pokazać maluchom, jak w tą grę grają duzi chłopcy.

Gdy dotarli do setnego kilometra, Tarahumara wręcz lecieli w powietrzu. Na trasie Leadville Trail mniej więcej co dwadzieścia pięć kilometrów rozstawiono punkty medyczne, w których asystenci zawodników dawali im coś do zjedzenia, zmieniali skarpety na suche, ładowali latarki nowymi bateriami i tak dalej, ale Tarahumara biegli tak szybko, że Rick i Katty mieli kłopoty z nadążeniem za nimi, ponieważ nie starczało czasu, by objechać każde wzniesienie dokoła.

– Wydawało mi się, że poruszają się razem z ziemią – powiedział jeden
z zaskoczonych widzów. – Jak gdyby chmura albo mgła przesuwała się między szczytami.

Tym razem Tarahumara nie przypominali samotnych prymitywów w oceanie prawdziwych olimpijczyków. W niczym nie przywodzili na myśl piątki zagubionych wieśniaków, obutych w okropne płócienne tenisówki, którzy przestali biegać, od kiedy wybudowano drogę prowadzącą wprost do ich osady.

Tym razem utworzyli formację, którą ćwiczyli od najmłodszych lat: starzy wyjadacze biegli z przodu, a tuż za nimi napierali młodzi, spragnieni przygody chłopcy. Byli pewni siły swoich stóp i byli pewni samych siebie. Byli Biegnącymi Ludźmi.

W tym samym czasie, zaledwie kilka przecznic od linii mety, również rozgrywały się zawody na wytrzymałość, ale o nieco innym charakterze. Otóż co roku, gdy tylko zaczyna się wyścig w Leadville, imprezowicze okupują bary przy Sixth Street i ze wszystkich sił starają się wytrzymać na własnych nogach dłużej niż biegacze. Zaczynają tankować na dźwięk wystrzału oznajmiającego początek Leadville Trail i wychylają kolejne drinki, dopóki wyścig oficjalnie się nie zakończy.

Pomiędzy rundką Jägera a szklanką Jell-O pełnią również istotną funkcję doradczą. Ich zadanie polega bowiem na tym, że gdy tylko ujrzż zawodnika wyłaniającego się z ciemności, mają podnieść raban, by zaalarmować odmierzających czas sędziów. Tym razem ochlapusy niemal pokpiły sprawę, bo mniej więcej o drugiej nad ranem Victoriano i Cerrildo śmignęli obok nich tak szybko i cicho - „jakby mgła przesuwała się między szczytami” - że pozostali prawie niezauważeni.

Victoriano pierwszy przekroczył linię mety, a Cerrildo kilka chwil po nim. Manuel Luna, którego nowe, ręcznie wykonane sandały rozpadły się na sto trzydziestym trzecim kilometrze, przez co musiał biec boso, raniąc stopy, wciąż zmagał się z kamienistym szlakiem wokół jeziora Turquoise. Ukończył bieg jako pięty. Pierwszy zawodnik niepochodzący z plemienia Tarahumara, który przybiegł na metę po Victorianie, pojawił się dopiero po godzinie, co mniej więcej odpowiada dziesięciu kilometrom szlaku.

Okazało się, że Tarahumara nie tylko przesunęli się z ostatniej pozycji na pierwszą, lecz także namieszali - niejako przy okazji - w księdze rekordów. Victoriano był najstarszym zwycięzcą w historii zawodów, osiemnastoletni Felipe Torres zaś najmłodszym zawodnikiem, który ukończył bieg, a cała drużyna Tarahumara, jako jedyny zespół w historii, zajęła trzy pierwsze miejsca spośród liczących się do rankingu pierwszych pięciu pozycji – nie przeszkodziło im to, że dwóch najlepszych biegaczy z ich drużyny miało łącznie prawie sto lat.

- To było zadziwiające – powiedział gazecie „The New York Times” Harry Dupree, biegacz, którego wcale nie tak łatwo wprawić w zdumienie. Dupree był przekonany, że teraz, gdy pokonał już maraton w Leadville aż dwunastokrotnie, nic go nie zadziwi. I wtedy dosłownie oniemiał na widok przebiegających ze świstem Victoriana i Cerrilda.

- Ci mali faceci w sandałach, którzy nigdy właściwie nie trenowali pod kątem wyścigu, ot tak pokonali grono najlepszych długodystansowców na świecie…



Komentarze czytelników - 20podyskutuj o tym 
 

Henryk W.

Autor: Henryk W., 2010-07-24, 00:50 napisał/-a:
A ja dostałem w prezencie od załogi, ale jeszcze nie zacząłem czytać-ja urodzony biegacz hehehe.

 

Ania A

Autor: Ania A, 2010-07-24, 08:24 napisał/-a:
Krzysiu ja kupiłam u nas w Toruniu w MPiKu jest dostępna na miejscu , albo można zamówić.

 

Gulunek

Autor: Gulunek, 2010-07-24, 08:33 napisał/-a:
Szeryfie może skserujesz dla nas ;-))))

 

henry

Autor: henry, 2010-07-24, 12:55 napisał/-a:
Z tymi Indianami to wielka przesada, kiedyś zostało zaproszonych dwóch na Davos Alpinii Marathon. Mieli jakieś regionalne stroje i sandały, zawodnicy robili sobie z nimi zdjęcia i byli atrakcją biegu. W biegu w którym także startowałem wypadli bardzo słabo byli poza pierwszą 200 a tam poza kilkoma specjalistami startują wyłącznie amatorzy górskich biegów.

 

Stepokura-nazwisko zlat60

Autor: stepokura[nazwisko zlat60, 2010-07-25, 09:06 napisał/-a:
Mysle, ze nie każzdy komęntujacy ten artykół, przeczytał go ze zrozumienniem, nie każdy z tego plemienia Indian, musi byc bardzo dobrym biegaczae,.Oczywiscie dotyczy to tylko tych którzy biegają na codzien, reszte robi natura,i poredyspozycje poparte,swoistym trenigiem, tych którzy to robią, t.zn. biegają na codzien, i to cała specyfika tego rodzaju wyczynow.
Nie kazdy Kenijczyk, czy Etiopczyk,jest najlepszym biegaczem w świecie..
O ile się orięntuje w Polsce tez biega pewna 24 letnia kobieta,ktora potrafiłla przebiec juz bieg 48- godzinny, oraz 100 km,-[ca 9.0 godz], bez specjalnego trennigu, i przygotowania, co nie świadczy to jednak o tym iz wszystke Polki tak biegają.
Ja z koleji polecam milosnikom biegania lekture " O czym mówie kiedy mówie o bieganiu ", autorstwa japonskiego pisarza Harukiego Murakami, który w wieku 30-tu lat, oprócz pisania ksiązek rozpoczął amatorskie bieganie.
Nie jest to podręcznik, lub wspomnienia kogoś kto jak zwodowy biegacz,lub trener przekazuje swoje uwagi, lub wspomnienia, a raczej filozoficzne podejscie do tego rodzaju,sposobu na zycie zycia.

 

Stepokura-nazwisko zlat60

Autor: stepokura[nazwisko zlat60, 2010-07-25, 16:36 napisał/-a:
Heniu, ja się polecam,gdy juz ją przeczytasz, a Tobie polecam powiesci tego japonskiego pisarza, który zreszta pisze bardzo ciekawie, nie tylko o bieganiu, a obecnie, przebywa w Polsce[mieszka w Sopocie -w Scheratonie], a ja spotkałem Go biegającego na sciezce między Brzeznem, a Jelitkowem .Typowy amator w kategorii [M-60]
Niestety nie znam japonskiego, ani angielskiego, a On z koleji polskiego.[ledwo dogadalismy sie gdzie mieszka, a co bedzie w Polsce robił,już mi zabrakło konceptu i palców]. udalo.

 

Henryk W.

Autor: Henryk W., 2010-07-25, 22:00 napisał/-a:
Za parę dni wracam ze statku, skontaktuję się i pożyczę Ci chętnie. Powieści tego japońskiego pisarza rzucały mi się w oczy w domu, bo córka i Grazyna coś tam czytały tego autora.

 

Henryk W.

Autor: Henryk W., 2010-07-28, 08:14 napisał/-a:
Andrzeju jestem już w Sopocie, daj znać gdzie i kiedy spacerujesz z kijkami, podjadę rowerem i dostarczę Ci książkę. Czekam do piątku, bo potem jadę na wieś, może tam w ciszy i z dala od zgiełku zacznę od początku jakieś truchtanko polnymi, lesnymi dróżkami.

 

Autor: dziadu, 2010-08-04, 10:28 napisał/-a:
Według mnie książka jest rewelacyjna. W szczególności w tych wątkach, które dotyczą sposobu działania producentów obuwia biegowego i kłamstw, jakie "wciskają" o swoich technologiach i ich zbawiennym wpływie na nasze zdrowie. Niezasłużenie mówi się o niej tak niewiele. Z drugiej strony nie powinienem się dziwić - autor swoją publikacją godzi w najbardziej żywotne interesy lobby producentów obuwia i ci zrobią wszystko, aby go wyciszyć.
Chwała wydawnictwu polskiemu, że zechciało tę książkę wydać. Pochwała też należy się adminowi tego portalu za pozytywną recenzję książki zamieszczoną na jej okładce.

 

Mongetout

Autor: Mongetout, 2010-08-21, 01:24 napisał/-a:
Czas jakis temu czytana byla w PR Trojka...

 



















 Ostatnio zalogowani
schlanda
05:26
biegacz54
04:50
Piotr Fitek
02:04
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
¦wistak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |