Z narzeczoną Agnieszką połączyły mnie dwie życiowe pasje: bieganie i podróżowanie. Ta druga sprawiła, że zimę 2010 postanowiliśmy spędzić w Portugalii.
Wynajęliśmy małe mieszkanko w spokojnej miejscowości Nazare nad Atlantykiem i mimo, że trening nie był głównym celem wyjazdu, każdy biegacz wiedziałby jak spożytkować słoneczną aurę, piaszczystą plażę, pagórkowatą okolicę i dużo wolnego czasu. 14 lutego wystartowaliśmy wspólnie na 20 km w Cascais i Aga zaliczyła udany debiut na długim dystansie. Na 21 marca zaplanowany był półmaraton w Lizbonie i postanowiłem w nim wystartować na koniec szalonej, portugalskiej przygody.
Start odbywał się na moście Ponte 25 de Abril (data Święta Narodowego - Rewolucja Goździków). Wiązało się to z pewnymi problemami logistycznymi, ponieważ na most można dojechać tylko pociągiem podmiejskim z centrum miasta oddalonego o kilka kilometrów, jednak Portugalczycy bardzo chętnie pomagają, udzielają wszelkich informacji a przejazdy w dniu biegu są darmowe za okazaniem numeru startowego.
Wszelkie niedociągnięcia z tym związane zostały zrekompensowane w momencie startu, biegniesz wysoko nad Tagiem i podziwiasz Lizbonę (było mgliście a ja byłem skupiony na przesuwaniu się do przodu, ale załóżmy, że w innych okolicznościach przyrody tak właśnie by było). Taki start ma też inną, bardziej biegową zaletę - po przebiegnięciu mostu kolejne 3 kilometry są z górki i można naprawdę ładnie się rozpędzić.
Mimo, że startowałem w pełni treningu postanowiłem wykorzystać ten fakt i liczyć, że będę miał przysłowiowy „dzień konia”. Biegło mi się rewelacyjnie, reszta trasy jest płaska, więc sprzyja rekordowym wynikom. Na 14 km miałem 1:00:15 i wydawało się, że przy mocnym finiszu wymarzone 1:30:00 jest realne. Po nawrocie na 18 km biegliśmy pod wiatr i fakt ten oraz brak świeżości spowodowały, że skończyłem w 1:31:24 (wszystkie podawane czasy są netto z mojego zegarka).
Marzenie prysło, ale życiówka o ponad 2 minuty oraz kolejna lekcja pokory i cierpliwości to bardzo duży sukces. Szczyt sezonu jak zwykle planowany jest na jesień w Polsce.
Inni też wykorzystali bardzo szybką trasę, wygrał Zersenay Tadese z Erytrei z nowym rekordem świata 58:23, a wśród kobiet Kenijka Peninah Jerop Arusei z czasem 1:08:38. Półmaraton ukończyło 5475 osób. Trochę więcej niż u nas, ale na zachodzie bieganie jest wciąż bardziej popularne, zwłaszcza w Portugalii, która ma obecnie chyba najlepszych maratończyków w Europie.
Dodatkowo bardzo dużo osób przyjeżdża łącząc bieg z krótkimi wakacjami, zwłaszcza z innej biegowej, europejskiej potęgi - Hiszpanii. Była też liczna grupa Polaków. Jestem jednak pewien, że w Polsce takie liczby uczestników niedługo też będą normą, nasza dyscyplina świetnie się rozwija a organizacja zawodów jest wzorowa, gdyby jeszcze zima była łagodniejsza…
Z innych spraw organizacyjnych dodam, że numery startowe trzeba odebrać najpóźniej w przeddzień biegu, nie ma depozytu, szatni, prysznica ani ciepłego posiłku na mecie (były za to lody - też ciekawostka i atrakcja). Zwróciłem także uwagę, że nie ma limitu czasu oraz równolegle z półmaratonem odbywa się mini-maraton na 5km, gdzie startuje kilka razy więcej uczestników, większość w koszulkach dostarczonych przez organizatorów, całe rodziny, dzieci, kilka pokoleń biegaczy.
Wielu z nich po prostu truchta lub nawet spaceruje. Na mecie także dostają medale. Fakty te powodują dodatkowe problemy organizacyjne, wszystko trwa dłużej i jest trudniejsze do skoordynowania. Uważam jednak, że to dobre pomysły, ponieważ propagują zdrowy, biegowy styl życia, zachęcają początkujących do startu i w przyszłości poszerzają maratońską rodzinę.
Specjalne podziękowania dla mojej lepszej połówki za wsparcie, fotki i dźwiganie plecaka.
Do zobaczenia na trasach już w Polsce w dalszej części sezonu
|