Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Magda
Magdalena R-C
hożuf

Ostatnio zalogowany
---
Przeczytano: 420/227352 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/6

Twoja ocena:brak


Słony posmak Bochni
Autor: Magdalena Raczyńska
Data : 2010-03-09

6. edycja owianego legendą podziemnego, 12-godzinnego biegu sztafetowego w Uzdrowisku Kopalni Soli Bochnia.

Zgłaszają się 4-osobowe drużyny. Jest ich dużo więcej, niż "August", pochylnia po której będziemy biegać, może pomieścić. Odbywa się więc losowanie, w trakcie którego wyłoniono 50 drużyn z ponad 140. Co roku chętnych jest więcej. Każdy chce spróbować, każdy chce tam być. Wszyscy, którzy chociaż raz startowali, rozpływają się w opowieściach, jaki to wspaniały bieg. Ale gdy pytam dlaczego, nie potrafią odpowiedzieć.

Nigdy nie nastawiałam się na ten start. Trzeba skompletować ekipę, najlepiej z rezerwowym, mieć szczęście w losowaniu. Poza tym, sztafeta jest zawsze w pierwszy weekend marca, tak samo jak Bieg Piastów, który jest dla mnie święty. Nie do końca umiałam sobie też wyobrazić, na czym ma polegać w wyjątkowość tego biegu. No, sceneria nietuzinkowa, ale to trochę mało. Gdy niedługo przed biegiem Stasiu Orlicki zadzwonił z propozycją, trochę się wahałam. Zwyciężyła ciekawość. Trzeba rzucić na to okiem, podejrzeć. „Zaliczyć”, sprawdzić, przeżyć. Średnio się czułam na siłach na tyle trwający bieg, ale zapewniono mnie że się nie spieszymy. Tak więc stało się- na dwa dni zamieniłam się w kreta.


1. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Burmistrz Bochni Bogdan Kosturkiewicz udziela wywiadu.



Nie mogłam być w piątek, gdy większość zjeżdżała do kopalni, więc trudno mi powiedzieć, jaka była atmosfera i jak wpływała na ludzi. W Bochni nigdy wcześniej nie byłam. Rozglądałam się ciekawie po pomieszczeniach, starałam się jak najwięcej wychwycić. Obserwowałam ludzi, tak trochę z boku. Słuchałam, patrzyłam. I wciąż nie potrafiłam złowić tego „ducha”, który tak wszystkich wprawiał w zachwyt. Było jak na każdym innym biegu.

W końcu nadeszła godzina startu. Krótka odprawa w kaplicy św Kingi, przydzielenie ludzi do stref startowych, sygnał alarmowy, zaczynamy odliczanie. Przed nami 12 godzin.

Pobrawszy nauki bardziej doświadczonych, przygotowałam się najlepiej jak mogłam. Plan był prosty: każdy z nas biegnie przez godzinę, po czym się zmieniamy. Przyjęliśmy wstępnie, że będziemy robić po 4 pętle. Łatwo było obliczyć kiedy kto ma się stawić żeby zmienić poprzednika. Cieszyłam się, że jestem 3., bo pozwalało mi to na krótką drzemkę- wstałam tego dnia o 2:50 żeby dojechać na czas. Każdy z mojej grupy biegnie 3 razy. Przygotowałam trzy pełne kuplety ciuchów na zmianę.

Nieraz czytałam „po Bochni chorowałem”. Skorzystałam z mądrości Kazia Kordzińskiego, który stwierdził, że jak się leżakuje w mokrych ciuchach, to wcale nie dziwne. Więc po każdej zmianie przebierałam się w suche rzeczy, wygrzewając się w międzyczasie w śpiworze i starając się nadrobić zaległości w spaniu i wmuszając w siebie jakieś jedzenie i picie. Jedzenie, nota bene, również w całości przygotowane tak jak Kazik sugerował, i oczywiście, znowu bez pudła. Kazia warto słuchać.

Godzina 12, moja zmiana. Czekając w strefie zmian, namierzam znajomych z byłego klubu. Rozmawiamy. Chcą pobić rekord trasy. Skrupulatne notowanie wyników, taktyczne rozplanowanie kto i ile biegnie. Nie tylko zawodnicy mieli trudne zadanie. Trzymający pieczę nad wszystkim Janusz Małek stał praktycznie w bezruchu, wystawiony na zimny powiew.

Mówił, że jeszcze nigdy nie było tu tak zimno. Owszem, zawsze wiało, ale nie takim zimnem! Ten wiatr to powietrze tłoczone do kopalni. Ma ono niestety temperaturę powierza z powierzchni, a był mróz… Nieprzyjemny efekt wzmagał fakt, że spory kawałek biegło się pod wiatr. Więc nie tylko praca maszyn, ale i własny pęd powodowały, że czułam się jak przy jakiejś super wichurze.


2. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Ostatnia zmiana. Autorka artykułu na trasie, tuż za nią zawodnik "Mszany dolnej" (ten jęczący ;))



Zaczynam swoją wędrówkę. Nie biegnę zbyt szybko. Na trasie trzeba uważać, biegamy po dużych płytach, niektóre trochę wystają, chodnik jest wąski, co ambitniejsi wyprzedzają na trzeciego, pal licho jak jest gdzie uciec, ale w kilku miejscach na trasie pozostaje tylko rozsmarować się na ścianie i przeczekać tych, którym tak spieszno.

W kaplicy punkt z jedzeniem i piciem, ratownicy ze sprzętem. Załoga kochana, pogodna, stale nas dopinguje. Staram się utrzymać tempo, z grubsza nauczyć trasy- gdzie co wystaje, gdzie bezpieczniej schylić głowę, w których miejscach puszczać przodem, gdzie szczególnie uważać. Wpadam w swój rytm na 3 pętli. To tylko trzecia pętla, ale mam moment, gdy nie wiem w którym miejscu trasy jestem. Tak jak pisał Tomek Stęclik w swoich wspomnieniach sprzed roku- on się orientował gdzie jest po tym, czy był „wmordewind” czy nie. Coś mi świta, zaczynam łapać klimat tego biegu.

Kończę 4 okrążenie, z daleka wołam Tibora, to że mam zmianę i mogę zejść z trasy czyni mnie niezwykle szczęśliwą. Pytam jak idzie naszym walka z rekordem, będę im kibicować do końca. Wygląda na to, że wszystko idzie zgodnie z ich planem. Biorę bluzę i zmykam na dół. Gdzieś w połowie schodów słyszę rozmowę za sobą: „o, patrz, Madzia idzie”.

Nie poznaję głosu. Zerkam w górę. To Tomek Głód, dyrektor biegu, przesympatyczny człowiek. „No, to już masz ochotniczkę!”- dodaje. Eeee…do czego ochotniczkę? „Do masażu.”- pada odpowiedź okraszona podejrzanych uśmiechem, więc drążę temat- masażu czego? „Tu, nic się nie bój, będziesz w dobrych rękach, tylko nagramy krótki film reklamowy”. Kurde bele! Niestety, nie żartowali. Na szczęście leżałam na brzuchu udostępniając jedynie łydki i udając, że mnie tam nie ma. Masażysta, Mariusz, okazuje się być doświadczonym i mądrym- mówię z punktu widzenia osoby wielokrotnie korzystającej z tego dobrodziejstwa, jakim jest masaż.

Jęczę z bólu, bo jak zwykle mięśnie mam twarde jak kamień, ale czuję że to pomaga. Kilka zgięć z przytrzymaniem, znowu ucisk jak w imadle, a ja czuję jak ból odpuszcza. Nie chce mi się wierzyć. Staję na nogach, nic mnie nie boli. Hmm. Zobaczymy na następnej rundce, ile to było warte. Jedzenie, łóżko, zrzucanie wszystkich ciuchów i sen.

Budzę się po godzinie. Piję, spacerek. Nowe ciuchy, idę na górę. Sprawdzam jak idzie chłopakom z Klera, rozmawiam z Januszem. Cieszę się, że w tym klubie wciąż są ludzie, którzy ze mną rozmawiają. Niektórzy ignorowali już wcześniej, niektórzy na wszelki wypadek, żeby się komuś nie narazić, robią to teraz. Ale są i tacy, na których niezmiennie mogę liczyć. To daje mi siłę, wywołuje uśmiech. Przyda się bo nie wszystko jest tak, jakbym chciała żeby było tego dnia. Startuję.


3. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Pamiątkowe zdjęcie w kaplicy św Kingi. Autorka artykułu nad bannerem "Runner"s world", jednego ze sponsorów. W pierwszym, dwuosobowym rządku - Burmistrz Bochni Bogdan Kosturkiewicz i Stasiu Orlicki, sprawca mojego uczestnictwa w sztafecie.



Już się wycwaniłam i pierwsze kółko zaliczam w bluzie, żeby się rozgrzać, zwłaszcza na tym pierwszym odcinku z lodowatym wiatrem. Boję się o zatoki, że mnie przewieje i będę chora, ale najbardziej to boję się o kolana i ich reakcję na te płyty chodnikowe. Utrzymuję stałe tempo, ale jest coraz trudniej. Dochodzę do sedna sprawy. Rozumiem już o co chodzi z tą Bochnią. Mały kryzys na 3 pętli. Pokonuję go myśląc o zespole i o tym, że nie mogę zawieść chłopaków. Gdybym biegła dla samej siebie, to możliwe że bym odpuściła i trochę pospacerowała.

Ale nie pozwalam sobie na to, nie spowolnię nas. Walczę. O dziwo, tylko z własną słabością, bo nogi działają bez zarzutów. Masaż naprawdę zdziałał cuda! Kończę zmianę. Z daleka wołam Tibora, macha mi ręką, co za ulga, szybko zakładam bluzę i kurtkę. Na dół zjeżdżam zamiast schodzić. Za każdym razem jak idę na górę taszczę trochę tych specjalnych poduszek, każdy chce zjeżdżać, ale nikomu nie chce się ich nosić, a szkoda pustych przelotów. Pytam pilnującą dziewczynę, jak to się obsługuje.

Dostaję dwie poduszki i polecenie przybrania pozycji ginekologicznej. Zjeżdżam kwicząc ze śmiechu i wpadając w nadzwyczaj dobry humor. Wykorzystuję chwilę na odbiór pakietu dla całego zespołu, obmywam twarz wodą. W ustach czuję słony smak, cała jestem w minerałach. Oszczędzam się, nie biegnę szybko, ale jest mi coraz trudniej, coraz bardziej się męczę.

Ostatnia zmiana będzie bolała. Znowu zrzucam wszystkie ciuchy i pakuję się do śpiworów, zjadam coś i nawiązuję znajomość z kolegą leżącym obok. Chwila pogawędki i znowu drzemka, ale tym razem krótka. Jestem upiornie głodna. Zjadam to co mnie za bardzo nie obciąży, popijam odżywką, pakuję do kieszeni żelka. Jednak za długo trwało zanim dotarłam na strefę zmian i moje pierwsze kółko przejmuje Andrzej.

Rozglądam się po ludziach. Są zmęczeni. I wbrew temu, właśnie teraz zaczynają przyspieszać! Ostatnie dwie godziny, a tutaj rozgorzała walka na całego! Zaczynam czuć się nieswojo, bo wiem że nie będę teraz robić 15 minut na pętlę, tylko więcej. Kurcze! W końcu zaczynam ostatnią swoją zmianę. Zmęczenie robi swoje- kilka razy się potykam, cudem nie lądując twarzą na ziemi. Zwracam większą uwagę na to, żeby wysoko stawiać stopy. Myśli uciekają gdzieś zupełnie, wyłączam się, ślizgam się wzrokiem po ścianach. Teraz już wiem na pewno na czym ten fenomen polega.

Ta sztafeta jest biegiem ultra. Wydaje się to oczywiste- przecież trwa 12 godzin! Ale biegają 4 osoby. W tych słabszych zespołach, uczestnicy czasem nie przebiegną kilometrażu maratonu, a jednak bardziej się zmęczą niż na tym koronnym dystansie. Bo nawet jeśli są to krótkie odcinki, to wszystko jest rozciągnięte w czasie.

Jest dokładnie tak jak na biegu ultra. Organizm przed wiele godzin wystawiony jest na duże obciążenia. Ciągle jesteśmy w gotowości. Musimy odpowiednio się odżywiać- tak żeby mieć siłę, ale nie obciążać organizmu trawieniem. Ludzie, nawet jeśli zrobią tylko kilka kółek, stają się ultrasami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Bo mało kto porywa się na ultra. Ale ja to znam i tak właśnie uważam. Bo tak właśnie smakują biegi ultra-długie… Klucz kryje się też w samej trasie. W jej monotonii.


4. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Przed startem- pierwsza zmiana. Na pierwszym planie, z numerem 13, słynny Kazimierz Kordziński, którego warto słuchać.



Przecież już na trzecim kółku „zbłądziłam”. I ważne jest to równe, miarowe posuwanie się do przodu. Bez końca, bez namysłu posuwanie się do przodu w założonym tempie. Gdy wpada się w ten rytm, w ten specyficzny trans. Taki rodzaj medytacji, gdy przestaje się myśleć, zastanawiać, liczyć, wspominać. Stajesz się tylko ciałem miarowo uderzającym co chwilę o podłoże i trwasz tak w tym biegowym amoku. Tam, pod ziemią, było to łatwiejsze, niż na trasie w jakimś parku albo mieście. To jest właśnie ten smaczek ultra, który tak cudownie działa. To on sprawia, że ten wysiłek jest tak wyjątkowy.

No i zostaje jeszcze ten wąski chodnik. Stale się mijamy. Uśmiechamy do siebie. Bardziej zmęczeni- tylko głośniej sapniemy. Czasem coś zawołamy. Przybijamy „piątki”. Zeskakujemy z trasy przed szybszymi przyjaciółmi, żeby jak najmniej wybijać ich z rytmu, żeby pomóc w parciu do przodu. Przepuszczamy się w wąskich przejściach. Zagrzewamy do walki, prosimy- nie poddawaj się. Cały czas, na całej trasie pomagamy sobie wspierając się w chwilach słabości, lub po prostu starając się pomóc osiągnąć lepszy wynik. Jesteśmy tam RAZEM. Ta sztafeta scala nas w jedną rodzinę.

Wśród zespołów, które niby ze sobą rywalizują, tej rywalizacji tak naprawdę nie da się wyczuć. Na całej trasie co chwilę słyszę: „Madzia”, „Madzik”, „Madziula”, „Dawaj, mała”, „Magdusia”. Nie zostaję dłużna. Może to też to spanie na dwóch dużych salach, wspólne posiłki, mało miejsc, gdzie można „uciec”? Jesteśmy tam razem, blisko siebie. W tych czasach, gdy w zasadzie ludzie oddalają się od siebie. Nas łączy sztafeta i połączony z nią wysiłek. Wspólna walka z naszymi słabościami- cielesnymi i psychicznymi. Ze zmęczenia osiągamy „inne stany świadomości”, ale nie jesteśmy w tym sami. To właśnie tak łączy biegaczy w Bochni, ta unikalność wysiłku i miejsca, w którym się to dzieje. I sprawia, że chcemy jeszcze….

Ostatnie kółko. Kolana ogłosiły strajk. Zagryzam wargi i staram się biec. Dla zespołu. Tak, ja wiem, mamy się nie zarzynać i nic się nie stanie, jak ktoś odpuści. Ale coś w środku nie pozwala tak po prostu się poddać. Nie walczymy tylko dla siebie. Biegi w grupach, w sztafetach, są takie fajne. Ta współodpowiedzialność. To bycie jedną drużyną. To sprawia że potrafisz więcej, niż wtedy gdy jesteś sam.

Koniec. Schodzę z trasy. Chce mi się płakać. Niby nic takiego 11 pętli w niecałe 3 godziny, naprawdę wolno. A to był taki heroiczny wysiłek! Zanim zjadę na dół, pytam o chłopaków. Tak, chyba będzie rekord trasy. Cieszę się. W ustach czuję słony smak. Ale teraz to łzy. Ze szczęścia i ze zmęczenia. Kiepski ten mój limit.


5. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Niektórzy zawodnicy biegali tak szybko, że zwijały się za nimi chodniki a wytworzony pęd powietrza rzucał innymi zawodnikami o ściany.



Staś trzyma mi kolejkę do prysznica. Zmywanie z siebie resztek biegu to dla mnie ważny rytuał, ceremonia. To nie jest taki zwykły prysznic jak w domu. Gdy spływa po mnie słodka woda, umieram i rodzę się na nowo. To jest mi potrzebne, żebym mogła powiedzieć- już po biegu. Trzymam kolejkę dla Tibora. Wesoło w tej kolejce. Wyciszam się. Nie mogę się nadziwić, że nie bolą mnie mięśnie, chyba postawię pomnik Mariuszowi. Kolana są wkurzone i pewnie nieźle mi się od nich oberwie.

Zasiadamy do stołu. Na ostatniej zmianie miałam straszną ochotę na piwo, ale jakoś mi przeszło, cieszę się że jest wino. Smakuje jak nigdy. Bycza krew. Wykładam rzeczy z koszyczka. Kroję pomidory, cebulkę, ogórek, wzbudzając tym zachwyt. Gdy wyciągam przyprawy i oliwę z oliwek zostaję uznana za wzorowe towarzystwo na bieg. Wszyscy jedzą sałatkę, ja mam kurczaka z rożna i bułeczkę z masełkiem, gardzę bigosem zapewnionym przez organizatora.

W którymś momencie wyrasta przede mną Tarzisa Bekele z Mateuszem i zapytują o piersi. Chwilę dyskutujemy o podziale, w końcu staje na piesi i udku, obiecałam już wcześniej chłopakom, że się z nimi podzielę swoim pieczonym kurczakiem. Chłopaki zabierają mięcho, a mi przez głowę przechodzi, że „dzieci już nakarmione” i zaczynam się śmiać. Siedzimy, jemy, pijemy, rozmawiamy. Wygłupiamy się. Chłopaki śmieją się z moich skojarzeń wywołanych pamiątkową koszulką z biegu.

Nagle robi się 1 w nocy, zarządzam odwrót na tyły, idziemy spać. Nie zauważyłam kiedy minął ten czas. Nie zauważyłam gdy wyłączono światła. Ani tego że większość już śpi. Cichutko przechodzę przez pierwszą salę. Wiem gdzie kto śpi z przyjaciół i chociaż dawno już smacznie śpią mówię cichutko w ich stronę dobranoc i życzę miłych snów. Największą próbą okazało się wejście na moją salę do spania. Przypominają mi się kolonie, gdy chodziłam między pokojami dzieciaków zaglądając do nich od czasu do czasu, poprawiając kołderki, gasząc światło. Robi mi się smutno i strasznie tęskno.

Pakuję się na swoją pryczę. Siadam i napawam miejscem. Tam ktoś chrapie, tu ktoś jeszcze szepcze, ktoś przewraca się z boku na bok wprawiając w ruch sąsiednie łóżka. Panuje lekki nocny zaduch. Ludzie… Wokół mnie są moi przyjaciele. Nie jestem sama. Zasnę słysząc ich oddechy. Nie zrozumie ktoś, kto nie mieszka sam… „Dzieci” dostają jeszcze trochę popcornu (nie wierzyli że mam) i każą się budzić na zwiedzanie. Nastawiam zegarek. Dochodzę do wniosku, że jednak napiłabym się piwa, ale tak pół. Na szczęście towarzysz zza deski wyraża podobne zapotrzebowanie. Wypijamy piwo, gadamy do 3 w nocy. Jestem zbyt zmęczona, chociaż chętnie rozmawiałabym dalej.


6. Fot. Grzegorz "Wasyl" Grabowski. Zwycięska drużyna "Meble KLER", która pobiła rekord trasy. Pierwszy z lewej dyrektor biegu, Tomasz Głód (cześć Ci i chwała), tuż obok niego najlepszy zawodnik tegorocznej edycji Marcin Świerc. Pierwszy z prawej burmistrz Bogdan Kosturkiewicz a obok niego cichy bohater, Janusz Małek.



Budzę się po niecałych trzech godzinach, bo niektórzy nie uznają rozmawiania półszeptem, tylko na cały głos, bez względu na to, czy inni jeszcze śpią czy nie. No ale kobiet się nie bije, więc nie reaguję. Czuję się pognieciona i wyschnięta. Wolę nie patrzeć do lustra w łazience. Dostaję ochrzan za to, że mruczę przez sen nie pozwalając przez to spać.

Idziemy zwiedzać kopalnię. Mięśnie dalej mnie nie bolą. Dla Mariusza pomnik i kapliczka. Kolana nie współpracują. Trudno. W czasie tego obchodu poznaję kolejnych ludzi, mordki które znam z portalu maratonypolskie. Pakowanie i dekoracja. Jesteśmy prawie na samym końcu, więc szybko nas wyczytują, bo zaczynają od końca. Po naszej dekoracji uciekam na śniadanie.

Jest pusto, na łóżkach spakowane torby i plecaki. Robi się smutno. Niedługo wyjedziemy na powierzchnię i zniknie to poczucie wspólnoty. Znowu będziemy osobno, znowu każdy sobie. Na biegach nie będziemy się co chwile widzieć, nie będziemy biegać z przerwami 12 godzin. Nie będziemy wdychać pyłu unoszącego się z chodnika, nie będzie wiało nam w twarz.

Wszyscy będą tu chcieli wrócić. Ale czy będą wiedzieć dlaczego? Czy po prostu powiedzą „no, było fajnie”.

Ta Sztafeta jest wzorem na organizację biegu, w związku z tym największe podziękowania dla Tomka Głoda. Życzę powodzenia w następnych latach. Mam nadzieję, że zarówno Urząd Miasta, jak i Uzdrowisko Kopalni Soli, będą dla Ciebie wsparciem i pomocą, a sponsorzy zawsze dopiszą.

Dziękuję.
Wam wszystkim, którzy tam byliście.
Za wsparcie i uśmiechy.
Za to co smutne- też. Rozumiem.

Wszystkim, którzy tam będziecie- znajdźcie swoje powody posmaku Bochni…. To jest coś więcej niż „po prostu fajny bieg”…..

Za zdjęcia, błyskawiczną reakcję, nieocenione wsparcie i zawsze dobry humor wielkie podziękowania dla Grzegorza „Wasyla” Grabowskiego. Więcej efektów Jego pracy w Bochni znajdziecie na www.wasylfoto.pl, gdzie serdecznie Was zapraszam.



INFORMACJA POSIADA MULTI-FORUM
POROZMAWIAJ
Biegi sztafetowe

12 Godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy - Bochnia, 6...

10
2020-03-14
Biegi sztafetowe

2019 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

5
2019-03-06
Biegi sztafetowe

2018 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

7
2018-03-12
Biegi sztafetowe

2017 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

18
2017-10-10
Biegi sztafetowe

2016 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

26
2016-03-18
Biegi sztafetowe

2015 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

60
2015-11-12
Biegi sztafetowe

2014 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

108
2014-11-16
Biegi sztafetowe

2013 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

113
2013-05-08
Biegi sztafetowe

2012 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

397
2012-03-22
Biegi sztafetowe

2011 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

418
2011-04-02
Biegi sztafetowe

2010 - 12h Podziemy Bieg Sztafetowy

325
2010-03-23
Biegi sztafetowe

2009 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

222
2009-05-28
Biegi sztafetowe

2008 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

317
2008-12-30
Biegi sztafetowe

2007 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

18
2007-03-04
Biegi sztafetowe

2006 - 12h Podziemny Bieg Sztafetowy

65
2006-03-30




















 Ostatnio zalogowani
tadeusz.w
21:47
fit_ania
21:22
Admirał
21:18
entony52
21:12
StaryCop
21:04
akatasz
20:57
aktywny_maciejB
20:43
42.195
20:34
Pawel63
20:30
GriszaW70
20:26
kaes
20:15
mieszek12a
20:14
jacek50
20:07
chris_cros
20:03
Wojciech
19:38
marianzielonka
19:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |