Uff... było bardzo ciężko. Wszystko zakończyło się sukcesem, choć jednak mogło to zakończyć się totalną porażką. Podjęte ryzyko było spore, ale za to sukces smakował o wiele lepiej, pomimo osiągnięcia najgorszego czasu w historii Kaliskich Setek.
Początkowo nie miałem opisywać mego startu w Supermaratonie, ale później jednak zmieniłem zdanie. Wyszedłem z założenia - Jakby nie patrzeć, należało by jednak opisać (choć nawet krótko) mój dwudziesty, a zarazem jubileuszowy start na tym dystansie i do tego w Supermaratonie Kalisia.
Historia
Jeszcze tak nie dawno - jak się może wydawać - debiutowałem w Supermaratonie Calisia 1986, a tu już mija 20 start w tej imprezie biegowej. Debiut mój tak trwale zapisał się w mojej pamięci ze po 14 latach (2000 r.) opisałem dość dokładnie moją przygodę pokonywania tego dystansu. Do obecnej chwili trasa biegu zmieniała się parokrotnie, aby po 3 letniej przerwie, doczekać się obecnej. Pierwsze edycje (mego startu) rywalizacji w Supermaratonie przebiegały po jednej 100 km pętli ze startem i meta w Kaliszu...
Dopiero 1988 roku po otrzymaniu rangi Pucharu Europu trasa się zmieniła i prowadziła już po pętlach z startem po za Kaliszem, ale już z metą na rynku w Kaliszu. Trwało to do 20 edycji biegu w 2001 roku, kiedy nastąpiła przerwa w rozgrywaniu Supermaratnu. W 2004 roku nastąpiła reaktywacja i zmiana trasy biegu. Także zmienił się organizator, ale miesiąc startu (październik) i hasło przyświecające o początku tej imprezie: Omnis vincit - wszyscy zwyciężają, przetrwało do obecnej chwili i będzie na pewno kontynuowane nadal.
Przygotowania
Przebiegały jak w ubiegłych latach i ulegały tylko małym modyfikacjom. Ostatnie trzy miesiące treningu były głównie ukierunkowane na start w Supermaratonie. Wszystko przebiegało dobrze do momentu, gdy odezwała się załapana na początku roku kontuzja prawej łydki. Myślałem że została ona do końca wyleczona, ale widać z tego że się bardzo myliłem. Start w Poznańskim Maratonie stał pod dużym znakiem zapytania, ale ograniczenie do minimum treningów i kuracja spowodowała, że stan nogi się zdecydowanie poprawił, więc postanowiłem zaryzykować starem w maratonie.
Tez chciałem zobaczyć, jak się zachowa łydka podczas maratonu. Zdawałem sobie sprawę z tego że maraton to nie setka. Tak długo czekałem na swój jubileusz startów w Kaliszu, że trudno było mnie teraz odwieść od udziału w nim i poczekać do następnego roku. Po Poznaniu łydka nawet sporo spuchła, więc przez ostatnie dwa tygodnie bardzo mało biegałem tylko się kurowałem na różne sposoby. Dało to połowiczny efekt, ale byłem dość mocno zdesperowany - jadę, niech się dzieje co chce, ale muszę pokonać ten dystans bez względu na czas. Krótko mówiąc - raz kozie śmierć.
Przed startem
Jak postanowiłem tak tez zrobiłem. Podróż samochodem na 25 Supermaraton Kalisia 2009 ( 24.10.) w towarzystwie żony Krystyny, syna Piotra i kolegi Zbyszka Szwedka, odbyła się bez większych niespodzianek. W biurze zawodów w Starostwie Powiatowym w Kaliszu zameldowaliśmy się o godz. 17:00.
Formalności z potwierdzeniem udziału i pobraniem numer startowego z chipem przebiegła szybko. Otrzymałem nr. 29, choć miałem wcześniej zarezerwowany (organizator gwarantował) nr. 20. Nie robiłem z tego jakiegoś problemu, wychodząc z założenia, że numer startowy jest sprawą drugorzędną (a nawet dalszą). Braku przygotowania się do zawodów żaden niby "szczęśliwy" nr. startowy nie zastąpi. Dystans około 25 km do głównej bazy zawodów w szkole w Blizanowie pokonaliśmy szybko i bez problemu. W tym roku zrobiono wyjątek i po raz pierwszy zamknięto salę gimnastyczną na której w ubiegłych latach nocowaliśmy.
Tym razem udostępniono nam sale lekcyjne. Było ich mało i do tego małe, uczestników w tym roku było rekordowa ilość. I zrobił się problem - gdzie wszystkich ulokować na nocleg. On nas nie dotyczył - byliśmy jedni z pierwszych - więc mieliśmy możliwość wybrania sobie dobrego miejsca na spanie. Po gorących dyskusjach dla części uczestników udostępniono tylko część sali gimnastycznej, bo na pozostałej były już przygotowane krzesła dla uczestników na zakończenie imprezy. Reszta biegaczy lokowała się w różnych wnękach na korytarzach szkoły.
Zamknięcie sali gimnastycznej przy takiej dużej frekwencji było sporym błędem. Dobrze że już tradycyjnie panowała wręcz rodzinna atmosfera i zaistniałej sytuacji nie robiono większego problemu. Ale fakt jest faktem i na drugi rok należy z tym fantem coś zrobić. Po szybkim rozpakowaniu zaczęliśmy przygotowania do jutrzejszego biegu.
W towarzystwie znajomych z tras biegowych, którzy stworzyli wspaniałą atmosfera spędziliśmy pozostały okres dnia. Było nawet wesoło. Po godz. 22 położyliśmy się spać. Spało mi się dobrze, gdyż tradycyjnie już zastosowałem mój sposób - kołeczki w uszy ( nie zawodny sposób na ciszę w czasie snu ) Trzeba było się bardzo dobrze wyspać, gdyż w następnym dniu czekała mnie wyjątkowo w tym roku ostra przeprawa.
Zawody
Obudziłem się po godz. 4. Spało mi się dobrze i się wyspałem. Było optymistycznym znakiem przed startem. Po lekkim posiłku i przygotowaniu się udaliśmy się całą naszą ekipą samochodem na start w Stawiszynie. Trasa biegu nie uległa zmianie i tradycyjnie składała się z dwóch okrążeń wokół rynku, następnie 10 km dobieg do Blizanowa, i 6 pętli po15 km. Dawało to nam w sumie 100 km - tylko czy aż - a to już zależało od punktu widzenia. Dość płaska i malownicza o tej porze roku.
Dobrze oznakowana co kilometr, .Było pochmurnie, lekka mgła. delikatny wiatr i dość ciepło jak na tą porę roku (5- 6 C). Start do biegu nastąpił o godz. 6. Ubrany w leginsy, rękawiczki, czapkę, koszulę z długim i krótkim rękawem, oraz w bluzę dresową i z pewnymi obawami ruszyłem na trasę. Pokonywanie trasy przebiegała w trzech etapach:
- pierwszy etap do 50 km - spokojne pokonywanie dystansu zakończone ostrymi bólami łydki wręcz całej nogi.
Od samego początku starałem się zastosować własną strategię pokonania trasy: biec od początku wolno, i robić przerwy na punktach na posiłek z marszem. Od 30 km do mnie dołącza Barbara Nowak -Lewandowska i do 50 km biegniemy razem mobilizując się nawzajem. Było mi to szczególne potrzebne, gdyż coraz mocniej odczuwam bóle łydki. Ostatnie 5 km (45-50) doping Barbary był szczególny. Na tym odcinku odczuwałem potworne rwanie łydki, tak jakby ktoś na żywca chciał wyrwać mi łydkę z nogi. Obecność Jej mobilizowała mnie do dalszego biegu.
Miałem ochotę stanąć, ale widząc jak co jakiś czas zwalnia - abym mógł dorównał Jej kroku - zacisnąłem mocno zęby i postanowiłem (zęby nawet nie wiem co się działo) dobiegnąć z Barbarą do półmetku biegu. Był to dla mnie najgorszy odcinek biegu, podczas którego w końcówce wręcz odliczałem w myślach ostatnie metry do osiągnięcia założonego celu. W końcu go osiągnąłem, ale musiałem zmienić taktykę biegu. Od tego momentu biegłem krótsze odcinki (1000 - 1500 m), które przeplatałem 100-200 m marszem. Ta taktyka biegu spowodowała że musiałem się rozstać z Barbarą.
Była w bardzo dobrej kondycji i pomimo Jej chęci w pomocy i wspólnego kontynuowania biegu nie mogłem przyjąć tej propozycji. Miała duże szanse na poprawienie swojego rekordu życiowego na tym dystansie, a ja nie miałem sumienia tej szansy zabrać. Rozstaliśmy się życząc sobie osiągnięcia założonych celów.
- drugi etap do 85 km - walka z bólem łydki i z dystansem
Barbara pobiegła do przodu, a ja rozpocząłem kontynuację swojej taktyki. W tym momencie na psychikę nie mogłem narzekać - była super, więc problem mógłby być tylko z kontuzją. Z upływem kilometrów objęta taktyka okazała się na tyle dobra, że bóle częściowo ustąpiły. Mogłem w miarę spokojnie pokonywać następne kilometry.
I tak biegnąć i idąc na przekór bólowi dotarłem do 85 km.
- trzeci etap - czysta formalność
Ostatnie 15 km (szósta, a za razem ostatnia pętla) była faktycznie formalnością. Paradoksem startów w nowych edycjach Supermaratonów zawsze najlepiej mi się biegło ostatnią pętle. Dlaczego miało być inaczej w tym roku tym bardziej że biegłem dość wolno, więc zachowałem dość sporo siły. Czułem się świetnie, łydka mocno nie bolała, a na pokonanie tego odcinka miałem prawie 3 godz. i 15 minut. (9 godz. 44 min biegu) Tyle czasu, że dystans ten mogłem przejść marszem - i jak mówiłem żartobliwie, nawet na rękach i na uszach - mieszcząc się w limicie 13 godz. Przyspieszyłem tempo, skracając do minimum odcinki marszu, a wydłużając biegowe. Ryzykowałem, ale się opłaciło, gdyż dość szybko i bez niespodzianek pokonałem ostatni dystans w towarzystwie jadącego mi na serwisie samochodem Krystyny i Piotra.
Czas uzyskany - 11:28:00 mnie nie satysfakcjonuje, ale pokonanie tego dystansu w tej sytuacji mnie zadowoliło, tym bardziej że ryzyko jakie podjąłem było bardzo duże. Start Zbyszka Szwedka w Supermaratonie zakończył się sukcesem, klasyfikując się na miejscy 12 w czasie 8:50:34 (rek. życiowy)
Podsumowanie
W tym miejscu muszę serdecznie podziękować mojemu serwisowi za wspieranie mnie duchowo i fizycznie (odżywki, ciastka coca cola itd.) od początku biegu, oraz 4 krotne mrożenie na trasie mi łydki lodem w sprayu. Byli wręcz nieocenieni - taki serwis, to skarb.. Uczestnicy Supermaratonów (Krystyna 5, a Piotr 2 razy) i zaprawieni w serwisowaniu na takich imprezach wiedzieli kiedy podać, jak podać, co podać, oraz umiejętnie zdopingować do walki z tak długim dystansem.
Po prostu czuli atmosferę biegu. Ja o tym wiedziałem, a nie którzy uczestnicy biegu przekonali się o tym osobiście w kontakcie z nim. Zostaje mi tylko im serdecznie podziękować (któryś raz z kolei - a który, już nie pamiętam). Nie mogę tez zapomnieć podziękować Barbarze i jej córce za doping i towarzystwo na trasie biegu z gotowością pomocy w tak najważniejszym dla mnie momencie biegu. Serdeczne dzięki!!!
Teraz wrzucę "parę kamyczków do ogródka". Rozczarowała mnie trochę organizacja biegu, pomimo że zawody uzyskały większą ragę niż poprzednich latach - Mistrzostwa Polski i Mistrzostwa Polski Weteranów, Bieg Jubileuszowy, oraz wpisanie zawodów do kalendarza międzynarodowego. O sytuacji noclegowej już pisałem - była źle zorganizowana.
W tym roku punkty żywieniowe (jak na taki wyczerpujący bieg) były słabo zaopatrzone i następowały braki tak ważnego pożywienia podczas dużego wysiłku jak: banany, ciasta, ewentualnie ciastek, wafli, czekolady i isostaru (lub inne odżywki). Kawa, herbata i woda było pod dostatkiem, ale na tym się daleko nie pobiegnie. Nieporozumieniem były kanapki z pomidorem i kiełbasą, potraw ciężkostrawnych nie wskazanych przy tak dużym wysiłku. Dobrze że miałem serwis, który uzupełnił mi te niedobory, a przy okazji skorzystali z niego inni biegacze.
W takiej sytuacji jestem za tym aby zwiększono wpisowe, a nadwyżka zostanie przeznaczona na zaopatrzenie punktów żywnościowych, bynajmniej na poziomie ubiegłych lat. Przecież nie każdy ma serwis. Hucznie zapowiadany wspólny posiłek był dość chaotyczny i jak kto trafił tak miał: kiełbaskę, bigos, kaszankę, lub sałatkę, którą bym osobiście z tych wszystkich dań polecał. Jednego tylko nie brakowało - piwa. Pisząc te słowa prawdopodobnie "narażam" się organizatorom biegu, oraz niektórym biegaczom, ale fakt jest faktem, co może potwierdzić to nie jeden uczestnik biegu.
Mam nadzieję że nie powtórzy sie sytuacja ze "starej edycji" biegu, gdzie ze wzrostem rangi biegu organizacja była coraz gorsza, a wszystko nabierało charakteru typowo komercyjnego, niszcząc przy tym chwalony tak przez wszystkich uczestników panującą domową atmosferę podczas zawodów. Wiem że po tej wypowiedzi zwalą się na mnie gromy: np. co jak chcę od organizatorów, przecież oni robili co mogli przy bardzo niskich nakładach finansowych, to i tak dobrze ze się bieg odbył. Zgoda tylko, że ja zaznaczyłem tylko pewne uwagi, które praktycznie bez nakładów finansowych można je wyeliminować.
Organizatorami biegu są Kaliskie Towarzystwo Sportowe Supermaraton Kalisz z z niezmordowanym Dyrektorem biegu Mariuszem Kurzajczykiem na czele. Chwała im za to że pomimo trudności finansowych potrafili zorganizować zawody biegowe. Podziękowania należą się też wolontariuszom, którzy przez kilkanaście godzin stali na punktach odżywczych, starając się na swoje możliwości spełnić życzenia wszystkich biegaczy.
Także dla służb porządkowych (policja i strażacy) bardzo dobrą pracę na trasie że, pomylenie jej nie wchodziło w rachubę. Do tego ich doping i wyraźnie sympatia z ich strony dla biegaczy. Szczere podziękowania i pozdrowienia składam wszystkich uczestników zawodów (a szczególnie tych co spotkałem na trasie), oraz dla osób im towarzyszącym, za bardzo miłe i zarazem szczęśliwe dla mnie spędzenie czasy.
Na sali gimnastycznej ( jak co roku ) obyło się przeprowadzone dość sprawnie zakończenie Supermaratonu. Tuż po zakończeniu - już prędzej spakowani - udaliśmy się w drogę powrotną do domu, do którego bez niespodzianek dotarliśmy o wpół do pierwszej w nocy. Godzinę później już spałem - jak to zawsze mówię - "snem sprawiedliwych"
Jubileuszowa Kaliską Setkę mam zaliczoną i do tego po raz dwudziesty! Gdy piszę te słowa jeszcze odczuwam skutków kontuzji, choć odpowiednia kuracja przynosi skutek. Do tego stopnia że już byłem w parku na lekkim rozbieganiu i gimnastyce. Jak bieg ten kończy mój sezon biegowy. Powinien on być podsumowaniem całego mojego sezonu, ale do końca nie był.
Jeszcze w tym roku w grudniu, planuję udział w biegach, ale to będzie zależało od wyleczonej kontuzji z jednym ale: na 26 Bieg Sylwestrowy w Poznaniu na pewno pojadę bez względu na wszystko. Jestem przekonany ze się wykuruję na 100% i nowy sezon biegowy rozpocznę bez problemów, a zakończę go już tradycyjnie podczas 26 Supermaratonu Kalisia 2010. I tego sobie życzę. Do zobaczenia za rok!
|