Maraton w Berlinie, czemu nie, przecież dam rade, to będzie mój drugi start w maratonie więc jestem doświadczony i wszystko wiem. Jedziemy więc do Berlina, zapisałem się już dużo wcześniej, zarezerwowałem hotel i pozostało tylko przygotowanie.
W piątek wieczorem pakowanie, ostatnie przygotowania, sprawdzam czy wszystko jest, oczywiście zaczynam od butów i orzełka na koszulce. Na kolacje jem, zresztą jak przez ostatnie kilka dni, makaron. Przez ten tydzień poznałem setki nowych przepisów potraw makaronowych, niektóre nie są dla ludzi ale większość to rarytas, np. makaron z awokado i łososiem, niesamowita gama smakowa, polecam.
W sobotę rano pobudka o 7 i jedziemy do Berlina, wyjazd z domu, 2 km i jesteśmy na autostradzie, my ludzie z prowincji mamy jeden plus a nawet dwa, mamy świetne trasy biegowe i mamy autostrady, którymi dojedziemy prawie wszędzie szybciej niż z centralnej Polski. Też tak było 4 godziny i jesteśmy w Berlinie, ze śląska to całkiem szybko. Najpierw jedziemy po pakiety startowe. Punkt rejestracji jest na Berlin Tempelhof Airport - to stare Berlińskie lotnisko, w tym dniu były tam również targi BERLIN VITAL Expo.
Ludzi całe tłumy, nie trzeba się martwić gdzie mamy się udać po pakiety, bo wszyscy szli w jedną stronę. Idziemy za tłumem mijając poszczególne boksy wystawców, niesamowita atmosfera podgrzewana przez odgłosy z zewnętrznej estrady. Dochodzimy do punktów rejestracyjnych, dostajemy numer, potem idziemy po chip i koszulkę. Teraz to co lubię, czyli targi, mnogość stoisk i różnorodność produktów jest nie do opisania.
Są tu wszyscy znani mi producenci oraz sporo takich o których nawet nie wdziałem, ceny o dziwo niższe niż u nas i to dość znacznie. Zaopatrzyłem się na sezon zimowy w nowe pachnące ciuszki, teraz warto by coś zjeść, mamy wstęp na Pasta Party, które właśnie odbywało się na płycie lotniska.
Dostaliśmy skromną porcje makaronu, który po podróży wpadł gdzieś na dno żołądka, pokibicowaliśmy jeszcze dzieciom startującym w zawodach i wyszliśmy z lotniska. Do hotelu mieliśmy całe 5 minut jazdy, rozpakowaliśmy się i jedziemy Berlińskim metrem na rekonesans, co nas jutro czeka. Wysiadamy w centrum Berlina niedaleko Bramy Brandenburskiej, ruch w Berlinie już był zatrzymany, gdyż Berliński Maraton to święto trwające 3 dni.
W sobotę akurat był mini maraton dla dzieci z rodzinami i opiekunami a potem maraton dla rolkarzy. Przez Bramę Brandenburska przelały się tysiące biegnących do mety dzieciaków z różnych krajów, to niesamowite wrażenie, potem jeszcze tysiące rolkarzy pędzących po Berlińskich ulicach jak klucze dzikich gęsi.
Emocje niesamowite, jesteśmy na jednej z największych imprez masowych na świecie, dla każdego coś się znajdzie, ale dla nas oczywiście jest maraton. Wracamy do hotelu, miało być spokojnie a zrobiliśmy na nogach ponad 20 km, poczuliśmy to dopiero wieczorem, sprawdziliśmy jeszcze rozkład jazdy metra na jutro, oszacowaliśmy czas na przejście do naszego sektora, wyszło nam że jak wyruszymy 2 godziny wcześniej to spokojnie zdążymy.
Wieczorkiem kolejna porcja makaronu, jakieś odżywki i spanko, trzeba naładować akumulatory. Przyłożyłem głowę do poduszki, zamykam oczy a tu nagle budzik, spałem jak małe dziecko, całe 8 godzin, przecież to sukces, myślę że nie pierwszy tego dnia. Szybko wyskakujemy z łóżek, to jest wielkie święto, to nasz dzień, kuzyn startuje dzisiaj pierwszy raz, więc słucha się mnie we wszystkim, co, jak i o której, wszystko poukładane jak trzeba.
Na śniadanie oczywiście makaronik z jogurtem, jakieś musli i porcja minerałów, ubieramy się w ciuchy startowe oraz coś cieplejszego bo o 7 rano jest trochę chłodno, many przecież ostatnie dni lata. Szybkim marszem idziemy na metro, bez problemu trafiliśmy gdyż rano na ulicach nie widać było nikogo jak tylko maratończyków, 41 tysięcy ludzi startujących z nami poruszało się w tym samym czasie w to samo miejsce, to prawie jak w mrowisku, im bliżej startu tym więcej ludzi.
Idziemy do miasteczka maratońskiego, po drodze zahaczyliśmy o przenośne toalety, ale kolejka, staliśmy dobre 20 minut. Zaczynamy się denerwować do startu pozostało 45 minut, trzeba jeszcze zdać ubrania do depozytu i znaleźć swoje sektory startowe.
Idziemy jeden za drugim, z daleka słychać szum z lini startu, słychać omunikaty, że do startu pozostało 20 minut, potem 15 no i 10 a startu jak nie idać tak nie widać, wyskoczyłem gdzieś na bok, biegiem przez park, na skróty, jest linia startu, niestety ogrodzona a przed wejściem tłumy, słychać strzał a ja w lesie wraz z setkami innych zdesperowanych, pomału jednak dochodzimy do tłumu biegaczy, oni zaczynają już się przemieszczać więc co robić, ktoś wyjął jedno z przęseł ogrodzenia i dzięki temu udało się nam przedostać w startujący już tłum, niestety był to już jakiś odległy sektor, widziałem baloniki na 4:30 a ja miałem biec na 3:30.
Najpierw pomału spacerkiem mijam linie startu, potem lekki truchcik i tak przez kilometr, szukam wolnej przestrzeni aby biec szybciej więc biegnę zygzakiem, praktycznie od krawężnika do krawężnika, jak pijany kierowca, tempo żółwie praktycznie do 5 kilometra, teraz już wiedziałem że z 3:30 mogę się pożegnać.
Pozostało mi tylko bawić się biegiem i to był trafny wybór, na trasie rozstawionych było ponad 70 różnego rodzaju kapel i zespołów, nie było praktycznie 100 metrów bez dopingu, ten dzień to nie tylko święto dla biegaczy ale dla całego Berlina nawet dla całego świata i dzięki temu że się spóźniłem jestem jego uczestnikiem.
Kilometry mijają a ja sobie biegnę z racji tego, że byłem dobrze przygotowany zaczynam wyprzedzać całe setki a nawet tysiące biegaczy, to wspaniałe uczucie, jedni szli inni człapali a ja sobie biegłem, klaskałem w rytm muzyki, biłem brawo dla kibiców, witałem się z nimi, rozmawiałem z innymi polskimi biegaczami.
W pamięci utkwiło mi miejsce w którym przebiegaliśmy pod mostem gdzie rozstawiła się młodzież uderzająca rytmicznie w beczki, poczułem jak dreszcz przeszedł mi po ciele, nie było to zmęczenie lecz radość, oni nas kochają to wszystko dla nas dla mnie również. Mijam tabliczkę z 37 kilometrem, czuje spory zapas energii, może by tak przyśpieszyć, czemu nie.
Teraz już naprawdę uczucie mijania słabnących biegaczy dodawało mi skrzydeł, jedyny problem był tylko w punktach z wodą, tam nie dało się biec, sam zresztą z racji temperatury musiałem się dobrze nawadniać. Ostatni zakręt i widać już Bramę, to właśnie za nią 195 metrów jest meta, czuje jak któż mnie pcha, napiera do przodu, nie to ja sam, szybko do mety, poprawiam orzełka, żeby był widoczny na mecie, niech wiedzą że jestem z Polski, pędzę do mety, słyszę szum, coraz głośniej i głośniej, jest meta, te brawa są dla mnie, nie ma znaczenia że razem ze mną wpadło na metę z 200 innych biegaczy, widownia oklaskiwała właśnie mnie.
Idziemy spokojnym marszem, wielka radość, ukończyłem drugi w życiu maraton z czasem 3:55:55, bez zmęczenia chociaż z lekkim bólem kolana. Dostałem medal, również dla mnie, widziałem ich na stolikach całe góry, to imponujący widok, za mną jest jeszcze ponad 30 tysięcy biegaczy, każdy taki dostanie, każdy kto ukończył jest wielki, jest wielki dla mnie i dla kibicujących ludzi, te oklaski są również dla nich, ten maraton jest dla nich.
Nakarmiony, napojony rozciągam się w cieniu drzew, na twarzach zmęczonych ludzi widać krople potu i grymas radości, myślę sobie że po mnie również widać radość. Wynik nie ma znaczenia w takiej imprezie, liczy się tylko bieg. Wrócę jeszcze kiedyś do Berlina ale tym razem będę na starcie dużo wcześniej, taka ilość biegaczy ma swoje prawa, trzeba o tym pamiętać.
W poniedziałek rano wracaliśmy do domu, pojechałem tam z kuzynem a wróciłem z maratończykiem, teraz jest nas dwóch, ja doświadczony maratończyk który już więcej się nie spóźni oraz mój kuzyn maratończyk. Kuzynie jesteś wielki, dla mnie i dla wszystkich którzy bili ci brawa w obolałe od uderzeń ręce - to dla Ciebie.
Ten bieg dedykuje swojej żonie, przez metę przebiegłem z jej imieniem na ustach, chociaż była 500 km stąd ja czułem ją w swoim sercu, żono moja te brawa były również dla Ciebie, mam nadzieje że je słyszałaś.
|