Jezioro Narie utkwiło mi w pamięci z lat szczenięcych, gdyż rokrocznie spędzałem tam wakacje, w ośrodku "Kormoran" niedaleko Bogaczewa. Z ówczesnej perspektywy Narie było jak morze, ogromne, 18 wysp i końca nie widać...
33 kilometry niby nie maraton, trochę więcej niż półmaraton... rok temu odpuściłem sobie te zawody ze względu na przygotowania do debiutu w maratonie, ale w tym roku po prostu musiałem pojechać, choć nie do końca zdawałem sobie sprawę co mnie czeka ;-)
Sobotni poranek, pobudka o 5.30, lekkie śniadanko, kontrola sprzętu i ... okazuje się że nie włożyłem wkładek do butów po usuwaniu soli z Jarosławca ;-)) Całe szczęście że sprawdziłem.
Droga do Kretowin minęła szybko na biegowych opowieściach z kolegą Wieśkiem vel. Brychu ze SZWLA, który przybył dzień wcześniej ze Stargardu Szczecińskiego. Po zalogowaniu się w biurze zawodów, spacerek nad wodę i obowiązkowa kawka.
Przed startem standard – truchtanko i rozciąganie w oszczędnej formie i obowiązkowe „krzaczki”. Ruszyliśmy punkt 10.15, planowałem spokojne tempo maratonu, mając przed oczami górki o których tyle słyszałem. Tuż po starcie zorganizowaliśmy z Adarem, mały autobusik na złamanie 3 godzin.
Biegło się świetnie, pogoda idealna, lekkie zachmurzenie i wiaterek pomagały, jednak z każdą kolejną górką, zaczynały się przypominać czworogłowe uda.
Biegnąc w grupce było łatwiej oderwać myśli od zmęczenia, pomagały też piękne widoki na trasie i doping nielicznych ale niesamowitych kibiców.
Na 14 km mieliśmy spotkanie z „zemstą Teściowej”, jakieś 600 metrów pod górę i nachylenie 10% wg. znaków... i tak non stop, w górę i w dół. Po 24 km lekki kryzys, zwalniam trochę, zostaję w tyle, niektórzy idą pod górki czego zaczyna domagać się również moja głowa. Nie poddaję się, wiem że mam szansę wykonać plan, Przyjaciele trzymają kciuki, nie mogę odpuścić...
Na trasie oprócz punktów przygotowanych przez organizatora, spotykamy niesamowitych ludzi, podających wodę ,dopingujących, to niesamowicie pomaga, jest dobrze, przybijam piątkę chłopcu na wózku i biegnę dalej...
Po 27 km zaczynam zbliżać się do kolejnych osób, mobilizując je sam się nakręcam, wiem że już nie odpuszczę, skupienie i do przodu...
Ostatnie 3 km lekko przyspieszam, zabiera się ze mną kilka osób, wzajemnie się nakręcamy, do mety już blisko. Wpadamy na piasek, ostatni zakręt i meta. Wasyl strzela fotki, chwytam pakiet i schodzę nad wodę. Zdejmuję buty i wchodzę do wody jak większość biegaczy...
"Proszę pana a co pan robi??" słyszę z tyłu.
Dziewczynka wielce zdziwiona moim strojem kąpielowym się pyta – Wchodzę do wody – Odpowiadam.
A dlaczego??? – Bo się zmęczyłem...
A Dlaczego??? – BO BIEGŁEM...
A GDZIE??? – DOOKOŁA JEZIORA...
A DLACZEGO???? – ...nie potrafię odpowiedzieć...
Świetna impreza – zawsze będę tu wracał...
Pozdrawiam Wszystkich, szczególnie tych z którymi biegłem – Dzięki.
|