Po przyjeździe z krótkiego wypoczynku połączonego ze zwiedzaniem Krakowa i okolic, zabrałem się do napisania sprawozdania z mego udziału w 11 Międzynarodowym Rudzkim Ultramaratonie 24 Godzinnym, które były zarazem 2 Mistrzostwami Polski w Biegu 24 Godzinnym.
Przygotowania do udziału biegu rozpocząłem z początkiem roku. Celem podstawowym był udział i ukończenie zawodów, ale trening był głównie ukierunkowany na pobicie własnego rekordu przed 21 lat (Poznań 1988- 166,898 km). Do tej pory na drodze do biciu rekordu stały fatalne warunki atmosferyczne (upały w Warszawie i Zamościu), lub kontuzja (Kraków).
Liczyłem ze tym razem będzie lepiej i obejdzie się bez niespodzianek, a przygotowania przebiegną bez zakłóceń. Okazało się jednak ze zrobiłem błąd w treningu i cały cykl przygotowawczy musiałem w miesiącu marcu przerwać z powodu kontuzji łydki, której nabawiłem się na zawodach w Smolnicy. Kontuzja ta w późniejszym etapie treningów się odżywała i zakłócała moje dalsze bieganie. W tej sytuacji o rekordowym bieganiu mogłem zapomnieć i głównym moim celem było ukończenie zawodów z jak najlepszym wynikiem wybieganych kilometrów.
Zawody zaplanowano z 27/28.06.2009 w Rudzie Śląskiej w dzielnicy Nowy Bytom, gdzie w raz z żoną Krystyną udałem się pociągiem. Podróż przebiegła beż niespodzianek i po 8 godz. jazdy zameldowaliśmy się na miejscu. Po krótkim poszukiwaniu zamówionych noclegów byliśmy na miejscu mieszczącego się w dzielnicy Chebzie. Spałem dobrze, więc obudziłem się wyspany i bojowo nastawiony do biegu.
W sobotę od samego rana było dosyć pochmurno, ale ciepło. Zapisy i cała baza socjalna została usytuowana w hali sportowej oddalonej od linii startu o około 400 m. Po załatwieniu wszystkich formalności i odprawie technicznej postanowiłem udać się na linie startu. Do biegu pozostało około pół godz., a tu mała niespodzianka - zaczął padać deszcz. Nie był duży, coś w rodzaju mżawki, kapuśniaczka, ale towarzyszył on nam już (z małymi przerwami) prawie do końca rywalizacji.
Start do biegu usytuowany został na Placu Jana Pawła II przy Urzędzie Miejskim, a trasa pętli prowadziła ulicami: Placu Jana Pawła II, w lewo ul. Niedurnego, w lewo ul. Markowej, w lewo ul. Objazdową do ul. Czarnoleśnej, nawrót, w prawo ul. Smolenia, w prawo ul. Damrota i w lewo znów przez Plac Jana Pawła II. Długość pętli wynosiła. 1372,60 m, posiadała atest PZLA i była zamknięta dla ruchu pieszego i samochodowego.Dość płaska, z wyjątkiem dwóch krótkich i łagodnych podbiegów.
W początkowej fazie biegu (bynajmniej dla mnie) były bez znaczenia, ale później z upływem czasu dawały się one coraz mocniej we znaki. Dla dokładnego i - co ważne bez pomyłek - liczenia pokonanych pętli zastosowano system Chipowy, a na trasie ustawiono dwa punkty kontrolne, w tym główny punkt kontrolny w rejonie startu. Punkt odżywiania i odświeżania, oraz ponumerowane krzesełka dla każdego uczestnika biegu zostały ustawione w rejonie startu.
Po krótkim otwarciu biegu przez prezydenta miasta, punktualnie o godz. 12 nastąpił start do biegu. Rozpocząłem dość spokojnie i w równym tempie pokonywałem okrążenia. Początkowo je liczyłem, ale później całkowicie się w tym pogubiłem. Dałem sobie z tym spokój, tym bardziej ze co godzinę były wykładane aktualne wyniki z przebiegniętych km i zajmowanego miejsca w zawodach. Wolno upływały godzinny, a mi biegło się nawet dobrze.
Pomimo deszczowej pogody po czterech godz. mam pokonanych ponad 40 km. Jest dobrze, choć pomału czuję bieg w kościach. Do końca jeszcze "trochę" czasu i trzeba dobrze rozkładać siły, tym bardziej spodziewałem ze wkrótce powinien nastąpić pierwszy kryzys. Tempo lekko spadło, coraz częściej korzystałem z punktu odżywiania. A było z czego wybierać - izostar, woda, sok, coca cola, kawa lub herbata (zwykła i miętowa) ciasteczka, ciasto, banany, pomarańcze.
Tempo biegu jest wolne, a miejscami (głównie na wzniesieniach) przechodzę - do krótkiego - ale zawsze marszu. W 6 godz. biegu mam na "liczniku" ponad 56400 m. Nie jest źle, ale zmęczenie biegiem i warunki atmosferyczne robią swoje. Poczułem bule łydki (czyżby odnawiała się kontuzja?). Nie byłem tego ciekawy, tylko szybko żona schładza mi łydkę lodem w sprayu, a po pokonaniu paru okrążeń (robiąc małą przerwę) i udaję się na masaż. Daje taki efekt że już do końca zawodów mam bardzo małe byle łydki, a dla pewności żona parę razu schładza mi łydkę lodem w sprayu. Do 12 godz. biegu nic wielkiego się nie wydarzyło, oprócz tego ze tempo mojego biegu uległo zwolnieniu, głównie dlatego, że miałem dłuższe odcinki chodzone.
Zrobiło się chłodniej. Nie czekając na wychłodzenie organizmu przebrałem się w cieplejsze rzeczy. Na półmetku miałem pokonanych ponad 95 km i zajmowałem 39 miejsce. Po północy przyszedł pierwszy kryzys - byłem zmęczony, ale głównie miałem ataki senności. Wynikały one z pewnością ze zmęczenia i pogody (niskie ciśnienie). Zrobiłem półgodzina przerwę.
Dała efekt taki że wytrzymałem jeszcze ponad godzinne trasie stosując system chodu i marszu. Może jeszcze bym walczył z sennością i zmęczeniem, ale nie było sensu, gdyż na pewno odbiło by się na ostatnich godzinach biegu (jak się później okazało miałem racje). Decyzja wzięciu przerwy była tez podyktowana z uwagi na żonę, która aktywność na punkcie- podawała mi napoje, przygotowała i pomaga mi podczas zmiany ubioru, a także robiła serwis zdjęciowy - spowodowała tez, że była mocno zmęczona. Postanowiliśmy udać się na 2 godz. przerwę (miedzy 2- 4 godz.).
Po zgłoszeniu tego faktu, po trasie biegu doszliśmy do punktu zejścia, z kont już blisko było do przygotowanej na taką sytuację halę sportową. Do odpoczynku przygotowane był materace. Położyłem się i szybko zasnąłem. Sen był krótki, ale widać dość "treściwy ". Po półtoragodzinnym śnie obudziłem się po chwilowym leżeniu wstałem i byłem gotowy do dalszego biegu. O dziwo! - nawet mięśnia specjalnie nie zdrętwiały. Po przejściu na miejsce wyjścia z trasy już mogłem bez problemu kontynuować bieg. Żona tez w miarę się wyspała i była gotowa do serwisowania mi trasie.
Stosowałem system chodu i marszu sprawdzał się co do joty. Chodu było mało i głównie na odcinkach podbiegów. Robiłem to w tych samych miejscach i trwało to do godz. 8. Po tej godz. nastąpił ostatni lekki kryzys, który spowodował że musiałem robić krótkie przerwy na punkcie i wydłużyć odcinki chodu. Trwało to około 2 godz. Taktyka jaką zastosowałem była jednak dobra, gdyż w tym czasie zamiast spaść (miej. 38 - 122433 m) o parę pozycji w klasyfikacji - awansowałem (miej. 36 - 134814 m) Dystans nie był rewelacyjny, ale choć na osłodę awansowałem w klasyfikacji generalnej.
Rozpogadzało się, a ja poczułem nowy oddech. Coraz dłuższe były odcinki biegane, a chód tylko na podbiegach. Przed ostatnią godzina biegu awansowałem o jedna pozycje z 140316 m na "liczniku". Jak już pisałem co godzinę była wstawiana aktualna klasyfikacja.
Po krótkiej analizie stwierdziłem, że w ostatniej godzinie biegu mogę awansować jeszcze o parę klasyfikacji i odeprzeć atak biegaczy z niższych miejsc. Czułem się dobrze i miałem chęci do biegania. Robiło się pogodnie, a momentami przez chmury przebijało słońce. Ruszyłem ostro na trasę. Zakładałem że w ostatniej godz. pokonam około 7 km, tak jak zrobiłem w poprzedniej, ale rywalizacja z Jaremą Dubieckim z Łodzi spowodowało to, ze się tak rozpędziłem pokonując aż 9 km i awansując na 32 miejsce. Trochę zaskoczony tym faktem dowiedziałem się dopiero po zawodach, gdy otrzymałem dyplom ukończenia biegu z rąk Prezydenta Miasta Ruda Śląska. Zakończenie rywalizacji nastąpił w momencie sygnału gwizdkiem, po którym każdy uczestnik biegu zatrzymywał się.
Po zaznaczeniu miejsca przez sędziów w którym się zatrzymania, udałem się na linię startu z kąt w raz żoną udałem się na halę sportową na zasłużony (tak myślę) odpoczynek i kąpiel. Wspólny obiad wszystkich uczestników biegu, osób zaproszonych i towarzyszących biegaczom wypadł okazale, a dania do stołu podawały dziewczyny w strojach ludowych. Zakończenie przebiegło sprawnie i szybko, a zaraz po tym organizatorzy własnymi samochodami zawozili wszystkich chętnych na dworzec kolejowy w Rudzie Śląskiej.
Wynik uzyskany - 149332 m (prawie 109 okrążeń) mnie nie zadowalał choć od samego początki zawodów wiedziałem że nie będzie lekko. Brak pełnego wybiegania w okresie przygotowawczym spowodowanym kontuzją dał taki wynik a nie inny. Przy pełnym przygotowaniu (bez niespodzianek) jest on do poprawienia i na pewno postaram się go jeszcze poprawić z rekordem włącznie.
Pozostał mały niedosyt, ale i tak zakończyło się nawet dobrym wynikiem, nawet lepszym o 2 km z Krakowa 2008 r. gdzie były lepsze warunki pogodowe do biegania. Zawody zostały bardzo dobrze przygotowane. Punkt odżywiania był bardzo dobrze przygotowany, na którym każdy mógł znaleźć coś dobrego do zjedzenia i napicia się. Były tez przygotowane dwa posiłki gorące z których uczestnicy biegu bardzo chętnie korzystali. Organizatorzy robili wszystko, aby uczestnikom w czasie biegu nic nie brakowało.
Spikerka była w super wykonaniu. i dodawała ona mi więcej siły do kontynuowania biegu. Dobrym pomysłem było dla uatrakcyjnienia zawodów, wprowadzenie na trasę rywalizację sztafet w biegu 4 godz. Każdy uczestnik wyjeżdżał z koszulką pamiątkowa, medalem i dyplomem uczestnictwa, oraz nie zapomnianymi wrażeniami wyniesionymi z przebiegu całych zawodów. Moje są bardzo pozytywnie i myślę, że pozostali uczestnicy mają podobne.
Zaraz po zawodach w raz z żoną Krystyną pojechaliśmy pociągiem do Krakowa na 5 dniowe wczasy. Trzeba było dokończyć ubiegłoroczne zwiedzanie Krakowa i okolic. Wyprawa do Krakowa zakończyła się pełnym sukcesem. Pomimo zmęczenia biegiem zwiedziliśmy w Krakowie Wawel, Łagiewniki, Kazimierz, Starówkę (na kopcu Kościuszki byliśmy w ubiegłym roku),a w okolicy Wieliczkę z wraz z kopalnią (ponad dwie godz. zwiedzania) i Zakopane.
|