Marysia jak Ty to robisz???
Takie pytanie najczęściej słyszałam po skończonym maratonie.
Z miną „głupiej gąski” pytałam..co jak robię??
-Jak to co??? Jak potrafisz w tak równym tempie przebiec maraton??
I dodawali jeszcze..byłby z Ciebie doskonały maratoński „zając”
Tak naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiałam, może się z tym urodziłam, a może to lata treningu, ale faktem jest, że potrafię utrzymać stałe tempo.
Co dziwniejsze..wcale nie potrzebny mi do tego stoper…no może na pierwszy kilometr, by wyczuć tempo. Wiadomo jak to po starcie….adrenalina, obok tłumy biegaczy, którzy gnają do przodu, jakby maraton nie 42 km i 195 m liczył, ale co najwyżej 10km.
Nigdy.......
Nigdy nie zrozumiem maratończyka który przecenia swoje możliwości. Nie zrozumiem jak można na pierwszych kilometrach gnać na „złamanie” karku by po chwili ledwie powłóczyć nogami. Dla mnie to zupełny nonsens. Często słyszę..To co nadrobię zaraz po starcie to moje..
Guzik prawda!!!!
Zawsze twierdziłam, że maraton uczy pokory, że upomni się o „swoje”, że z premedytacją wytknie wszystkie braki treningowe, że jest bardzo wymagającym „przeciwnikiem”, że łaskawie obchodzi się tylko z tymi którzy doceniają jego wymagania i jego „wielkość”
Wiele razy mówiłam,
Że maraton jest bardziej wymagającym od najbardziej rozkapryszonej „kochanki”…przecenisz swój urok…po pierwszej randce usłyszysz…”wolę, żebyś został moim przyjacielem, niż kochankiem”(to cytat z Lema).
Z maratonem jest podobnie!!!
Przecenisz swoje możliwości, po 20 albo 30km…okaże się…że tylko na tyle „pary” starczyło, i pierwsze skrzypce zacznie „maraton” grać.
Najpierw grzecznie poprosi cię o zwolnienie tempa, potem o chociażby kilka kroków marszu a jeszcze później do zatrzymania się przy punktach gdzie wodę serwować będą… Łaskawie pozwoli Ci dobiec do mety….i pomimo iż wiele razy powiesz sobie..nigdy więcej..on i tak wie, że wrócisz, że jeszcze raz spróbujesz się z nim zmierzyć, spróbujesz w lepszym czasie go przebiec.:)
O maratonie w Lęborku myślałam od dawna
Cały czas „siedział” mi w głowie, nawet wówczas kiedy nie trenowałam…
Dlaczego???? Prawdę powiedziawszy sama nie wiem. Może dlatego, że lubię ciężkie trasy..a ta w Lęborku właśnie taką jest.
Od swojego powrotu do biegania nauczyłam się nie planować czasu jaki chciałabym nabiegać.
CZAS!!!!!
Myśl o nim niepotrzebnie stresuje..
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że stając na linii startu , nie wiem na ile mogę sobie pozwolić, w jakim tempie mogę biec. Nie po to przecież trenowałam, startowałam. Ale tym razem było inaczej…
Przed każdym maratonem „łakomie” pokonywałam kilometry, a przed Lęborkiem….całkowicie sobie odpuściłam..
Nie dlatego,
że tak chciałam, ale dlatego, że organizm upomniał się o „swoje”…(a może metryka). Miałam troszkę problemów, takich typowo kobiecych(cholera faceci jednak pod tym względem maja dobrze)
Może i dobrze, że tak się stało:)
Jednak byłam spokojna, spokojna o wynik bo dwukrotnie „złamałam 1.30 w półmaratonie, no i byłam wypoczęta, zrelaksowana i pozytywnie „naładowana” zwycięskim biegiem Piekarczyka(dzień przed maratonem).
Nie wiem kiedy zdecydowałam się „poprowadzić” Dario_7 maraton:) To wyszło tak spontanicznie. Rano podczas śniadania zapytałam czy chce żebym poprowadziła Mu maraton na 3,15..???
-NO COŚ TY MARYŚKA….NA 3.15??? TO PRZECIEŻ O PONAD DWIE MINUTY LEPIEJ OD MOJEJ ŻYCIÓWKI!!!!!
Nie zraziłam się tym, spokojnie Mu tłumaczę, że stać Go na to, że musi tylko każdą dyszkę przebiec w 46 minut znaczy się w tempie 4.36/km
Niby nie chciał, ale oczka jego mówiły co innego…miałam wrażenie, że czytam w nich
-NAPRAWDĘ MARYŚKA POBIEGNIESZ ZE MNĄ DO SAMEJ METY??
Kilka razy miałam okazję trenować z Darkiem, kilka razy na zawodach razem przebiegliśmy cały bieg, więc wiem, że Darka stać na co najmniej 3.10 w maratonie:)))
Dziwne, to bo ja mam więcej wiary w jego możliwości jak On sam.
Darek bowiem zalicza się do grona tych nielicznych którzy nie wierzą w swoje możliwości, nie wierzą w pracę jaką wykonali na treningach
Ale Darek, to taki troszkę „dziwny typ” niedowiarka”. Nie wiem dlaczego, ale po starcie gna jak struś „pędziwiatr”….by na ostatnich kilometrach „piłować”(Darek sorki, ale tak właśnie robisz)
Nie inaczej było w Lęborku…
Już na 3-cim kilometrze musiałam wrzasnąć
DUDA A TY GDZIE SIĘ SPIESZYSZ..FOTOREPORTERA WYPATRZYŁEŚ???
Muszę przyznać, że grzecznie „położył” uszka po Sobie i zajął odpowiednie miejsce w szeregu, choć kątem oka widziałam, że męczy się, że męczy się tempem, które było dla niego za wolne. Nie dziwiło mnie to wcale, albowiem w tym naszym wagoniku była spora grupka takich, co to znudzona wolnym tempem pognała do przodu.
Obserwuję Darka i widzę, że aż się rwie by przyspieszyć…myślę sobie..poczekaj, poczekaj zobaczymy jak będzie dalej.
5km… międzyczas 23 minutki, a więc idealnie…
Ale to żaden wykładnik bo po pierwsze to początek biegu a po wtóre pierwsza piąteczka łatwa była. Pierwszy większy podbieg zaczynał się około 7km..wówczas trudniej będzie o utrzymanie właściwego tempa.
10km…międzyczas 46 minutek
Doganiamy kolejnych zawodników, którzy nieco przecenili swoje możliwości…
Nie wiem dlaczego, ale jak mijam kolejnych zawodników, nigdy nie myślę o tym, że sił mi ubywa, ale o tym, że mam ich dużo skoro wyprzedzam. Chyba większość z naszego wagonika myśli podobnie, bo biegnie nas jeszcze całkiem spore „stadko” i wszyscy wyglądają bardzo „świeżo”.
Gdzieś około 16-17km zaczyna się dość długi zbiegi...
I w nasz wagonik chyba piorun „przywalił” bo się rozsypał, znaczy wszyscy pognali do przodu….widziałam, że i Darek miał ochotę popędzić za nimi…nie nie, nie hamowałam Go tylko powiedziałam, że zaraz zacznie się długaśny i solidny podbieg…i o dziwo poskutkowało.
Zbieg się skończył..zaczął podbieg i tak jak przewidziałam..dogoniliśmy nasze wszystkie „wagoniki”…i…żaden z nich nie podłączył się już do nas.
20km…międzyczas 1.32…cholera jak w szwajcarskim zegarku
21.1km….1.37.05…a więc o kilka sekund szybciej niż w Dębnie, szybciej pomimo iż trasa dużo cięższa.
Gdzieś około 23km widzę, że Darek zostaje lekko z tyłu…
Pytam co jest??? Kolka pada odpowiedź…
Nie, nie zamierzam się rozczulać nad Darka kolką, udaje, że nie słyszę, że nie widzę grymasu na twarzy, ale „lituję” się i zwalniamy..
Jednak Darkowi stanowczo mówię..
-Nie myśl o kolce, tylko o życiówce…i biegnę jakieś dwa kroki przed Darkiem.
Nie wiem, czy to strach przede mną czy może myśl o życiówce, sprawiły, że po jakiś 500 metrach Darek powiedział, że kolka przechodzi i spytał…DUŻO ZWOLNILIŚMY
-Nie..odpowiedziałam, choć tak naprawdę ten kilometr przebiegliśmy w 4.52. Nie powiedziałam prawdy, tylko dlatego, iż uznałam, że będąc na miejscu Darka nie chciałabym jej usłyszeć, bo chyba straciłabym wszystkie siły. Kryzys minął tempo wróciło do normy, nadrobiliśmy nawet to „spóźnienie”.
30km 2.18…a więc nadal idealnie..
Ale nie ma co się cieszyć, przed nami największy podbieg…nie za długi ale taki, że nosem niemalże po asfalcie się”szoruje”..
Cholera mam dużo sił!!!!!
Przypomina mi się Dębno, gdzie ostatnie kilometry z uśmiechem na ustach pokonywałam. Przez moment miałam pokusę, by przyspieszyć…ale danego słowa nie zwykłam „łamać”.
Być może???
Być może zamiast 3.13.59 nabiegałabym taki sam wynik jak w Dębnie, ale tego nie mogłam być pewna. Zresztą co by mi to dało??? Nic, zupełnie nic!!!! Miejsca i tak nie poprawiałabym ,drugiej nie byłam w stanie dogonić, bo na wynik 3.05 nie było mnie stać, nie teraz jeszcze!!
Kolejny podbieg, mały pagórek:)
O kuźwa!!!!
Ten pagórek urósł niemalże do wielkiej góry, ale może to i dobrze, bo każdy następny mniejszym się wydaje.
Darek zaczyna coś tam mówić, że solidne te podbiegi a ja za każdym razem wciskam mu, że to już ostatni, że teraz już tylko z górki…cholera ale kto widział te górkę???..ja nie!!!
Na jednym z zakrętów stoją policjanci.
Dla rozładowania „napięcia” pytam czy za szybko nie biegniemy, czy na fotkę z foto-radaru się nie załapiemy.
Czyżby..mały kryzysik??
Odnoszę wrażenie, że Darka zaczyna dopadać kryzys, ale nie potrafię powiedzieć jaki, bo specjalnego zmęczenia po nim nie widać. Zaczynam kombinować, jakby tu Go zmobilizować, by nie poddał się, by nie zrezygnował z walki o swoją życióweczkę, nie teraz kiedy ma ją dosłownie prawie w „ręku”.
Głównym powodem, dla jakiego zdecydowałam się „poprowadzić” Darkowi ten maraton, była chęć udowodnienia, Mu, że stać Go na wynik w granicach 3.10 .
Staram się Go zmobilizować, zachęcić do jeszcze większego wysiłku, do znudzenia powtarzam mu..MYŚL O ŻYCIÓWCE, KTÓRA BĘDZIE NAGRODĄ ZA TWÓJ WYSIŁEK..
Patrząc na Darka doszłam do wniosku, że tak jak na początku samo wspomnienie o nowym rekordzie życiowym, było dla Niego wielką motywacją, tak teraz chyba zaczynało Go denerwować.
Pewnie w podświadomości myślał jeszcze o tym, ale nie przekładało się to na bieg..miałam wrażenie, że zrezygnował.
Co zrobić???
Metoda kija i marchewki
Początkowo chciałam powiedzieć mu, że i tak nabiega życiówkę, bo ma prawie 3 minuty „zapasu”, ale szybko zrezygnowałam.
Dlaczego??? Bo sama będąc na Darka miejscu szybko przekalkulowałabym, że jak troszkę zwolnię to i tak „padnie” rekordzik. Cały czas kombinuję co zrobić …
I nagle mam!!!!!
Przypomniało mi się kilka scen ze sztafety Polska Biega, kiedy to razem z Darkiem biegliśmy etap. Moją uwagę zwrócił fakt, że Darek mógł nie wiem jak być zmęczonym, ale jak zobaczył jakąś „spódniczkę” nagle „ożywał” i prężąc się jak „indor” zaczynał gnać..(sorki Darek)
Trudno wymagać, by na całej trasie maratonu spacerowały zgrabne laseczki w mini ale o kibiców było zdecydowanie łatwiej i wpadłam na diabelski pomysł, jak Darka zmobilizować.
Mały "podstęp"
Postanowiłam, że będę biegła kilka kroków przed Nim, a tam gdzie stać będą kibice będę z premedytacją odwracała się i głośno wołała.
NO DALEJ DAWAJ DAREK, DAWAJ!!!!
Jak pomyślałam tak zrobiłam!!!!!
Wiedziałam, że Darek jest na mnie wściekły..no bo jak to??, żeby baba popędzała Go i to tylko w tych miejscach gdzie pełno kibiców.
Wcale nie ukrywam, że liczyłam na „pomoc” kibicujących.
Wierzyłam, że znajdzie się taki co również krzyknie Darkowi
NO DALEJ DAREK GOŃ JĄ…
Jednemu nawet odpowiedział..
WOLĘ POPATRZEĆ SOBIE!!!!!
Ciągle oglądałam się i jak tylko Darek nieco się do mnie zbliżył..przyspieszałam…nie pozwoliłam by mnie dogonił.
40km…czas 3.04.02….
REKORDZIK PADNIE!!!!
Już wiem, ba jestem pewna, że Darek nabiega życiówkę, że poprawi wynik z Dębna. Nawet gdyby nieco zwolnił, i tak życiówka będzie..Na samą myśl uśmiecham się, zaczynam się cieszyć, cieszyć tak jakbym to ja sama nabiegała nowy rekord. Cieszę się, bo sprawdziłam się jako „zajączek”…
I tak jak Darek sam napisał..METODĄ KIJA I MARCHEWKI” niejako „zmusiłam” go do ustanowienia swojego rekordu życiowego. Celowo na ostatnim kilometrze przyspieszyłam, przyspieszyłam by móc zobaczyć minę Darka jak zobaczy zegar,
Opłacało się przyspieszyć, bo uśmiechnięta twarz Darka mówiła …
UDAŁO SIĘ, UDAŁO, MAM ŻYCIÓWKĘ!!!!!
Po dekoracji pojechaliśmy do Łeby. Wszak dzień wcześniej obiecałam sobie, że wykąpię się w morzu…no i wykąpałam się.
Tak ten maraton widziałam ja..Zając..po raz pierwszy, ale nie powiedziane, że ostatni:))))
Zdjęcia wykonał Tomek Kufel.
|