W sobotę wiedziałam, że nazajutrz, czyli 26 kwietnia jest msza za mojego tatę, w 15 tą rocznicę śmierci, wiedziałam też, że powinnam być na niej obecna i dlatego nie powinnam jechać na żaden bieg.
Jednocześnie bardzo chciałam pobiec w Szczecinku. Jednak okazało się, że mam problem z transportem. Nie pojadę, nie mam z kim...Własnie z tej sportowej złości postanowiłam biegać obojętnie gdzie, byle blisko.
Pomyślałam o Lini koło Lęborka, na którą tak zapraszał Patryk, nasz teamowy kolega. Chęć była duża, jednak wciąż miałam wyrzuty sumienia, byłam niezdecydowana i taka wewnętrznie rozbita. Przecież msza. W niedzielę wstałam raniutko o 6.30, zaczęłam się pakować, ale ciągle nie byłam pewna, czy powinnam. Nie było to przyjemne uczucie, bałam się, że zostanę w jakiś sposób ukarana...tylko w jaki.
Pierwszym takim sygnałem, może drobnym, ale jednak było oderwanie się noska przy okularach. Ot, niby nic, ale poczułam się jakby ostrzeżona. Wciąż nie mogłam się zdecydować, okulary zaczęły uwierać, nie tylko one uwierały, moje myśli też.
Ja się wahałam a czas płynął...kiedy w końcu podjęłam decyzję zostało mi tylko 9 minut do odjazdu pociągu. No tak, przecież nie mam biletu. Już nie myślałam, sprintem ruszyłam do dworcowej kasy. Wpadam, bilet do Lęborka proszę, pani z drugiej strony okienka informuje mnie, że to skm-ka i bilety w kasie podmiejskiej. Nie zdążę.
Biegnę na peron, stoi, podbiegam do kierownika składu i pytam o możliwość kupienia u niego biletu. Przytakuje. Wsiadam. Udało się, uff...Zajmuję wolne miejsce, jestem cała mokra. Chyba nie bedzie tak żle, jakoś przeżyję.
Podróż trwała 1.5 godziny. Wreszcie dotarłam do celu, stacja Lębork. Wysiadłam i od razu skierowałam się do informacji, co by zadbać o powrót do domu. Wiedziałam już, że pociąg powrotny mam o 17 tej. Oki. Dobra, teraz muszę się dostać do oddalonej 15 km Lini.
Od Patryka wiedziałam, że mogą być kłopoty, bo jest niedziela. No i były, a jakże. Autobus nie jedzie, busik również, taksówkarz chciał skórę ze mnie skórę zedrzeć, zaśpiewał 70 zł. Raczej nie jeżdżę taksówkami, więc nie znam cen, ale ta wydawała mi się zdecydowanie wygórowana. Mimo problemów byłam dobrej myśli.
Miałam przecież numer telefonu do Patryka, który wczoraj deklarował pomoc w razie kłopotów. Pozostało więc skorzystać z ostatniej deski ratunku, czyli z telefonu do teamowego przyjaciela, znanego tylko wirtualnie. Dzwonię. Patryk od razu proponuje pomoc, mam poczekać przed dworcem. Kiedy tak sobie siedziałam na murku, słoneczko przygrzewało, mimo dośc wczesnej pory, zauważyłam biednego,
chudego kotka.
Z miejsca wiedziałam, że muszę zorganizować mu jakieś jedzonko. Pytanie tylko skąd? niedziela, nie ma sklepów w zasięgu wzroku i nagle myśl, jestem przed dworcem a na dworcu z reguły są bary. No i był, obskurny, jak to bywa na naszych dworcach, ale był. Zakupiłam kotlet mielony za całe 4 zł, wychodzę a kotka nie ma. Wrzuciłam wiec kawałki mielonego pod auto, gdzie przed chwilką widziałam kotka. Wróci i zje.
Miałam pół godziny czasu do przyjazdu Patryka więc samotnie wypiłam, całkiem dobrą kawę z mlekiem w tamtejszym dworcowym barze. Kiedy wyszłam podszedł do mnie młody, wysoki, szczupły i uśmiechnięty chłopak. Patryk. Rozmowa o tym i owym aż wreszcie ruszamy na umówione miejsce. Tam wsiadamy do auta wujka. Wujostwo okazało się bardzo miłe, ciocia rozmowna, więc podróż minęła szybciutko.
Byłam pewna, że udajemy się na miejsce startu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zatrzymaliśmy się przed domem rodziny Patryka. Przez sympatyczną panią domu zostałam zaproszona na kawę, to już druga tego dnia :) Kiedy my z tatą Patryka piliśmy sobie kawę, mama w tym czasie przygotowała obiad. Gospodyni zaprosiła mnie do stołu w drugim końcu salonu, tam zjedliśmy pysznego schabowego, z ziemniakami i buraczkami.
Cała pięcioosobowa rodzinka i ja, przecież zupełnie obca. Ot, taka kaszubska gościnność :)Podziękowałam i ruszyliśmy z Patrykiem na stadion gminny w Lini. Okazało się, że to blisko, więc szybko byliśmy u celu. Zapisaliśmy się jako jedni z pierwszych. I znowu zaskoczenie, bieg nie jest o 13,30 jak myślałam, ale dopiero o 15.45 O kurczę. To sporo czasu, dobrze, że na głowę nie pada, jest piękna, słoneczna pogoda.
Ubieram się w lekki strój i czekam. Zaraz ma się odbyć uroczysty przemarsz dookoła stadionu, przemarsz w rytm dźwięków orkiestry. Ruszamy, ja idę ze wszystkimi a Patryk robi zdjęcia. Potem otwarcie imprezy, czyli IV Wojewódzkiego Kaszubskiego Biegu Przełajowego Terenami Kaszubskiego Parku Krajobrazowego., śpiewanie hymnu, powitania gości, przemowa księdza.
Rys.4 - Patryk na drugim miejscu podium, brawo !
W końcu zaczęły się poszczególne biegi, trochę tego było... Czekałam, chodziłam, gimnastykowałam się, truchtałam, rozmawiałam z przybywającymi seniorkami Moniką Wirkus, Kamilą Pobłocką i Andżeliką Cichocką.
Przed startem z obawy, żeby nie zabłądzić w lesie na trasie postanowiłam zrobić rekonesans. Okolica okazała się bardzo ładna, ale trasa ciężka, z piaszczystymi podbiegami. Byłam już zmęczona słońcem i czekaniem. Patryk był już po, zajął II miejsce w swoim biegu :)On jest w klubie Zygmunta Petka.
Oczywiście trener był, porozmawialiśmy. opowiedziałam o swoim problemie z dojazdem do Lęborka po biegu. Zapewnił, że coś załatwi. Nie chciałam znów fatygować rodziców Patryka.
Nadeszła godzina zero, ruszyłyśmy 7 młodych i jedna w średnim wieku, znaczy się ja. Biegałyśmy razem z mężczyznami, my jedno kółko, oni dwa. Biegło mi się bardzo ciężko, w rezultacie na mecie byłam 7, czyli przedostatnia. Zważywszy, że biegłam z seniorkami to całkiem nieźle, hehehe.
Dostałam dyplom i puchar dla najstarszej, stanęłam na podium razem z najstarszym biegaczem,panem Lisowskim. Po dekoracji podeszła do mnie dziewczyna która była 6 ta i zaproponowała podwiezienie do Lęborka. Zygmunt Petk powiedział jej o moim problemie. Znów miły gest.
Jechałyśmy sobie i rozmawiałyśmy i nagle spojrzałam na zegar w samochodzie, no tak za pięć minut odjeżdża mój pociąg powrotny. Przyspieszamy, dziękuję, wybiegam, pędzę do kasy, stoją dwie osoby, kurczę nie dam rady. pierwsza odchodzi, młody chłopak widząc, że się spieszę puszcza mnie przed siebie. Prawie rzucam pieniądze, chwytam bilet i biegnę na wskazany peron...i w ostatniej sekundzie wsiadam.
Udało się. Siedzę i prawie zasypiam, jestem zmęczona, ale cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło. Nie stało się nic złego, nic, czego się bawiałam, przetrwałam...
Po dzisiejszym dniu znów przekonuję się, że wciąż są na świecie sympatyczni i życzliwi ludzie, gotowi wyciągnąć swoją pomocną dłoń i sprawić, że na twarzy pojawi się uśmiech :)
Patryk to świetny młody, 17 letni chłopak, to mój przyjaciel. Zapisał się do teamu i zawsze będzie pomagał wszystkim potrzebującym członkom teamu. Dzisiaj był balsamem dla mojej duszy i ciała. Dzięki takim, jak on, jego rodzice, wujostwo, Zygmunt Petk, pani Mionskowska przeżyłam ten dzień a był on taki inny, pełen pozytywnych wrażeń.
To by było na tyle. Wiem, że Was zanudziłam, ale tak mnie jakoś naszło. Wszystkich, których zmęczyłam, przepraszam :) Nauczyłam się jednego, nigdy nie jedź na wariata, nieprzygotowana, niepewna, bo nie zawsze trafia się tacy ludzie i może nie być tak miło ani wesoło, hmmmm...
|