Jeszcze spodnie z roweru nie wyschły, a ja już pakuję się na Perłę. Paweł dzwoni, że będzie wcześniej – a ja jeszcze właściwie śpię. Szybko się zbieram i już, po krótkich zakupach napojów „lecimy” w kierunku Paprocan.
Tym razem nie mam problemów z transportem – właściwie to mogę jechać albo z Olkiem, albo z Szymonem. Jedziemy jednak razem z Pawłem, bo tym razem Perła Parocan jest dla nas celem treningowym. Do „Silesi” już tylko miesiąc, więc to jedno z ostatnich długich wybiegań. Planujemy zrobić 4 kółka czyli 28 km.
Zapisy tym razem w innym miejscu – ładny budynek, toalety, prysznice... Brak tłoku przy zapisach powoduje, że spokojnie możemy się przebrać. Parking pełen samochodów – wygląda na to, iż frekwencja dopisze pomimo konkurencyjnego biegu w Dąbrownie.
Wypijamy ostatnie łyki napoju i w nowych koszulkach APA TEAM podążamy na linie startu. Spotykamy znajomych, tłumacze czemu nie przyjechałem z nimi. Start się opóźnia, bo ktoś jak zwykle dojechał na ostatnią chwilę. Ludzie drepczą w miejscu, część się grzeje, a my z Pawłem ze stoickim spokojem na to wszystko patrzymy. Widoki przepiękne, bo wszystko się zielni... kwiatki rosną.
Radek – główny organizator ogłasza, że start za chwilę i że trasa trudna, i że czekamy na pilota. Sam biega, więc wie jak przemówienia działają na biegaczy. Parę minut po 10 startujemy. Zgodnie z planem stajemy na końcu, aby sobie spokojnie potruchtać na tętnie 140-150.
Mijamy kijkarzy i taplany się w błotku - Paweł nie jest zachwycony, ja zresztą też – jako stały bywalec nie pamiętam takiego błota na trasie. Na szczęście wszystko rekompensują widoki. To wędkarze łowiący ryby, to całe rodziny na rowerowych spacerach – nie wspominając o pełnym ogródku jordanowskim czy uroczych łabędziach dumnie pływających po zbiorniku.
Bardziej bystry obserwator zauważy dzięcioła na drzewie czy majestatycznie lądujące kaczki (bez aluzji). Ciepło jest – w końcu pierwszy raz biegam w koszulce z krótkim rękawem. Po pierwszym kółku spokojnie pociągam jakiś napój o smaku wiśniowym – nie wiem co to, ale na następnych kółkach wiem, że też to będę pił...
Pierwszą pętlę zamykamy w 45 min. Robimy małą „przerwę techniczną” i lecimy dalej z czasem 3 h na całość. Drugie kółko również nie sprawia nam problemów, bo po 1,30 znowu wypijam swój ulubiony napój w kolorze naszego znaku firmowego – czerwony. Na trasie nie ma mniej ludzi tylko biegacze, powoli opuszczają paprocańskie leśne dukty, a w ich miejsce jest coraz więcej spacerowiczów. Ładna pogoda, pierwsze dni ciepła... idealne miejsce na spacer.
Kolejne kółko na którym piję jest już za nami. Czas – 2,15 h po 21 km to może nie najlepszy wynik, ale w pamięci – a może bardziej w nogach - mam swój wczorajszy rowerek... Z Pawłem ciągle gadamy i pilnujemy tętna, aby się specjalnie nie zajechać na tym dzisiejszym bieganiu. Zastanawiam się czy może warto by było w bufecie jakiegoś żurku spróbować... Ktoś nas zdublował, ale okazało się, że leciał na półmaraton, ktoś inny też, ale on leci na cały.
W końcówce mijamy kijkarzy, którzy lecą na połówkę – to dla nich maksymalny dystans w tym biegu. Zaczynam się zastanawiać nad jeszcze jednym kółkiem, ale Paweł słusznie stwierdza iż mamy plan...
3,03 h i jesteśmy na mecie, i mamy w nogach ok. 28 km. „Żółwik” z Pawłem, medal od Karoliny, „żółwik” z Radkiem, trochę wody – a właściwie parę kubków w siebie wlewam, bo czuję się mocno odwodniony - i w drogę. Zrezygnujemy z prysznica, bo do domu mamy ok. 40 min. Plan zrealizowany.
Za nami jeszcze parę osób do mety przybiegnie, bo sumarycznie wystartowało ze 140 - 150 osób. Część skończy maraton, część półmaraton, a dla części satysfakcją będzie przebiegnięcie jednego kółka – i o to w tym bieganiu na Paprocanach chodzi – dla każdego coś... innego.
Wyniki na stronie Org – www.perlapaprocan.pl
Fotki www.e-apa.pl |