Witajcie! Jestem cały, zdrowy i nawet w dobrej kondycji!. Do domu dotarłem bez problemu, choć na trasie panowały fatalne warunki atmosferyczne. Ale wszystko po kolei. Na początku nie miałem zamiaru opisać swego udziału w 24 Supermaratonie Kalisia 2008, który był za razem Mistrozstwami Polski Weteranów na 100 km ( 25.10. ). Jednak ranga, oraz bardzo dobra organizacja przekonała mnie do napisania tych "paru słów".
Jechałem tam z założonym planem czasowym - złamać 10 godz. Zakładałem, że całoroczne wybieganie wystarczy na wykonanie mego planu, a przerwa spowodowana kontuzją, nie pokrzyżuje mi planów. Start w Supermaratonie pokazał jednak, ze nie tylko ważny jest trening, ale tez udział w zawodach na długich dystansach ( od 20 km ), oraz pokonanie 4-5 maratonów, czego mi w tym roku brakowało.
Jak w ubiegłym roku na Supermaraton jechałem sam - bez kolegi klubowego i serwisu. Po głębszej analizie połączeń okazało, że sytuacja powtórzyła się z ubiegłego roku. Do Kalisza miałem bardzo dobre połączenie, ale z powrotem już nie za bardzo. "Pachniało" tym że jadąc do domu PKP, wrócę dopiero w następny dzień po biegu w porze wieczornej. Z całej sytuacji wybawił mnie ponownie - Bartek Lisiecki, który zaproponował mi wspólną jazdę samochodem z Poznania do Kalisza i z powrotem tuż po biegu. Taka sytuacja mi bardzo pasowała, gdyż następnego dnia rano, mogłem zameldować się w domowych pieleszach. Bez problemów do Poznania dojechałem pociągiem z kąt pod dworca zabrał mnie Barek i zawiózł mnie do siebie na smaczny obiadek.
Podróż samochodem do Kalisza odbyła się w bardzo dobrych humorach. Po dość dłuższej jeździe niż planowałem ( mieliśmy po drodze do załatwienia parę spraw ) do sekretariatu zawodów mieszczącego się w Starostwie Powiatowym w Kaliszu dotarliśmy po godz. 17:00. Byliśmy już trochę zmęczeni. W tym roku przy skromnym funduszach organizatora nie było Pasta Party, więc zrobiliśmy szybkie zapisy i już jechaliśmy do oddalonego o około 15 km Blizanowa na nocleg. Mieścił się on tradycyjnie w szkole Zespołu Szkół w pobliżu mety, gdzie organizatorzy udostępnili sale gimnastyczną na nocleg. Był mały warunek - trzeba było mieć własny sprzęt ( śpiwór i materac ). Tam tez została ulokowana cała baza zawodów. Byliśmy jedni z pierwszych, więc mieliśmy możliwość wybrania sobie dobrego miejsca na spanie. Pomału sala zapełniała się pozostałymi uczestnikami zawodów, których organizatorzy sukcesywnie przewozili z biura zawodów na nocleg. Trochę wesołej rozmowy z kolegami, krótkie przygotowanie do biegu, kolacja, a po zgaszeniu światło, kołeczki w uszy ( już sprawdzony sposób na ciszę w czasie snu ) i "lulu" do wcześniej przygotowanego "wyrka". Trzeba było się dobrze wyspać, gdyż jutro czekała mnie ( choć nie tylko mnie ) ostra przeprawa. W tym roku miałem kłopoty z zaśnięciem, przewracając się z boku na bok. Usnąłem w końcu ale musiało to być dość późno, bo sen mój był dość krótki.
Obudziłem się około godz. 4:30. Zrobił się spory ruch i dość gwarno na sali. Zaczęły się ostatnie gorączkowe przygotowania do startu. Miałem już prędzej większość przygotowane, więc została mała kosmetyka i byłem wraz Bartkiem gotowy do startu. Jeszcze tradycyjnie wyszłem na dwór i sprawdziłem pogodę. Warunki do biegania były dobre. Odczuwało się chłód, ale było bezwietrznie. Przygotowane przez organizatora dwa autobusy bez problemu odwiozły nas na start do oddalonego o 10 km Stawiszyna.
Jak w ubiegłym roku nie robiłem rozgrzewki, lecz wdałem się w rozmowy z kolegami. Po krótkiej informacji organizatorów o przebiegu trasy, o godz. 6:00 nastąpił start do biegu. Trasa Supermaratonu wytyczona została tak jak w ubiegłych latach: Dwa kółka wokół rynku i pokonanie 10 km dobiegu do Blizanowa, z którego rozpoczynały się pętle. W sumie było ich 6 po 15 km na trasie: Blizanów - Jarantów - Brudzew - Blizanów.
Jak na początku wspomniałem plan mój był krótki: ukończyć bieg w granicach 10 godz., zaś Bartka poprawić swoją życiówkę wynosząca 9:34:26. Od startu biegniemy razem i pokonujemy pierwsze kilometry. Biegnie się mi bardzo cięzko i czuję że tempo nasze jest wolniejsze niż zaplanowaliśmy. Warunki pogodowe były nie ciekawe: panowała mgła, ( widoczność dochodząca do około 50 m ), dość zimno (0-2 stopnie) - a dodając do tego wczesną porę - to panowały ciemności, że oko wykol. W tym wszystkim chociaż był jedyny plus - było prawie bezwietrznie. Po przebiegnięciu 5 km, na ubraniu i rękawiczkach zaczął osiadać szroń. Pomimo biegu zrobiło mi się zimno, potęgowało to brak czapki.
Nie przewidziałem takiej sytuacji i jej nie ubrałem co było poważnym błędem. Mijają kolejne km, a mi biegnie się słabo. Przed 10 km rozstaję się z Bartkiem - moje tmpo jest słabsze od niego. Na 10 km stwierdzam czas gorszy niż zaplanowałem o koło 4 min ( 54min ). Liczyłem ze ta niedyspozycja minie. Nic z tych rzeczy - dalej biegło się mi niemrawo i bez większych motywacji do walki z czasem. Czułem ze jednak bieg ukończę bez problemu, ale kwestia czasu jest już sprawą bardzo otwartą. I tu się nie myliłem. Zrobiło się jasno, ale mgła nie ustępowała, choć prognozy pogody zapowiadały słoneczny dzień.
Moja taktyka pokonywania km do półmetka była dość prosta: jak najwięcej biegnąc z małymi przerwami na punktach żywieniowych. Mijały kilometry. W końcu mgła zaczęła ustępować i "wyjrzało" słońce. Zaczęło się robić co raz cieplej. Biegło się mi dalej nie ciekawie i do tego wolniej niż ubiegłym roku. Na poszczególnych kilometrach czas mi "uciekał" względem ubiegłorocznego, co przekreślało wykonania założonego planu czasowego. Bez większych kłopotów dotarłem do półmetka a uzyskane tam czas - 4:49 potwierdzał moje spostrzeżenia. Na 55 km ( po 3 okrążeniu ) postanowiłem zrobić krótką przerwę i przebrać się w nowe "ciuchy". Warunki pogodowe bardzo się zmieniły - było prawie bezchmurnie i ciepło z lekkim wiatrem. Byłem już trochę zmęczony, ale ogólnie czułem się dobrze. Po pokonaniu pierwszych km 4 okrążenia przyszedł pierwszy kryzys ( jak się później okazało ) ostatni.
Poczułem osłabienie organizmu i musiałem zdecydowanie zmniejszyć tempo i przejść w system: bieg - chód - bieg zdecydowaną przewagą wolnego biegu. Starałem się na punktach żywieniowych pić kawę na pobudzenie, isostar, ciasto i banany. Dawało to chwilowe pobudzenie, ale generalnie kryzys nie ustępował. Ta sytuacja trwała do około 75 km. Niedyspozycja zaczęła mijać, ale za to wkradła się do mego umysłu obawa że jak dalej będę "marudził" na trasie, to nie tylkonie zrobię zaplanowanego czasu, to jeszcze się nie zmieszczę w czasie 11 godz. A na taki "numer" już nie miałem ochoty. Wziąłem się w "garść" i zacząłem pomału zwiększać tempo biegu. Dało to taki efekt, ze wbiegając na ostatnią 15 km pętle miałem na pokonanie jej 1godz 49 min., aby zmieścić się w 11 godz. Było to niby sporo czasu, ale w tylko wypadku krótkiego dystansu - na setce i do tego w końcówce, jest to sprawa względna. Jak już nie raz pisałem - "ostatnia pętla dla mnie jest zawsze psychologicznie najlepsza, pomimo że w zasadzie czuje się bieg porządnie w kościach. W biegając na nią cieszyłem się z tego że pokonuję poszczególne odcinki już ostatni raz".
I tak było tym razem. Bolało mnie lekko lewe kolano i już nieźle nogi, pomimo tego biegło mi się co raz lepiej. Bieg - paro metrowy chód - bieg był najlepszym sposobem na pokonanie tego dystansu w planowanym czasie i dość dobrej kondycji. Na 90 km wypiłem kawę, psychicznie poprawiła samopoczucie co za razem wyzwoliła zdecydowaną walkę z dystansem i czasem. Mijały poszczególne kilometry, a ja czułem się dobrze. Zastosowałem moją starą zasadę, aby być cały czas zmobilizowany do biegu, Widząc przed sobą zawodnika za każdym razem starałem się w miarę szybko go dogonić. Był to dobry sposób na oszukanie psychiki, a za razem wiązało się to tez walką z czasem, który mi nieubłaganie uciekał. Efektem tego był to ze na trasie minąłem paru zawodników, a ostatnie 2 km pokonałem dość szybko. Najważniejsze jednak było to ze ukończyłem i do tego zmieściłem się w 11 godz. osiągając czas 10:52:29. Czas ten przejąłem z dużą ulgą, ale generalnie z niego nie jestem zadowolony. Plany były inne. Cóż takie życie ;-)
Z mety udałem się szybko na salę, gdzie na mnie czekał już Bartek. Poszło mu zdecydowanie lepiej wykonując swój plan - poprawił swoją życiówkę z debiutu uzyskując 9:20:09. Udałem się na kąpiel, która sprawia największą przyjemność po takim biegu, a po nim na zasłużony wypoczynek. Pomału zapadał zmierzch. Zaplanowana na godz. 20 uroczystość zakończenia 24 Supermaratonu Kalisia 2008 i Mistrzostw Polski Weteranów na 100 km przebiegła szybko i zgodnie z planem.
Powrót do domu przebiegł bez problemu w dwóch etapach: jazda samochodem z Bartkiem do Poznania ( pomimo panującej gęstej mgle ) i pociągiem do domu. Około godz. 7 rano dotarłem w domowe pielesze, gdzie po paru minutach w "ciepłych nóżkach". zasnąłem "snem sprawiedliwych"
Wyniki 24 Supermaratonu na 100 km Kalisia 2008 - 25.10.2008 r.
Mężczyzni:
1. Sieja Marcin - Agros Żary - 07:54:16
2. Uciechowski Piotr - Tarchalanka Tarchały Wielkie - 08:14:24
3. Waluś Włodzimierz - Groniczek Bielsko - Biała - 08:30:31
Kobiety:
1. Muzyka Barbara - Kopytko IM 2010 Warszawa - 09:57:13
2. Balcerzak Iwona - Zberki - 10:26:30
3. Kozłowska Danuta - Kubuś Sierpc - 10:41:20
Dystans 100 km ukończyło 84 uczestników
A teraz małe podsumowanie. Po opisie moich zmagań z trasą teraz skoncentruję się na pozostałymi elementami zawodów. Przebieg i organizacja zawodów tradycyjnie już na bardzo wysokim poziomie. Mogę tylko w tym miejscu przytoczyć zdania, które napisałem w moich relacjach z ubiegłych lat - "Trasa dość płaska i malownicza o tej porze roku. Jest bardzo dobre oznakowanie trasy co kilometr, co umożliwiało kontrolowanie tempa biegu. Służby porządkowe ( policja i strażacy ) pracują na trasie bez zarzutu, więc, pomylenie jej nie wchodziło w rachubę. Do tego doping i wyraźnie szczera sympatia z ich strony dla biegaczy.
Serdeczność ludzi na trasie i członków obsługi punktu, oraz jak daleko sięgam pamięcią zawsze podczas Kaliskich Setek największe wrażenie robią dzieci obsługujące punkty na trasie, które żywiołowo reagują na widok nabiegającego uczestnika biegu do punktu odświeżania i pomoc we wszystkim co sobie uczestnik biegu zażyczy. Potwierdza to tylko moje spostrzeżenia z poprzednich lat - na Ziemi Kaliskej jest to już tradycja i nie może być inaczej." Wiem, że powielam słowa napisane już wielokrotnie, ale co mam na to poradzić - taka jest prawda.
Szczególne podziękowania należą skierować do organizatorów z niezmordowanym dyrektorem biegu Mariuszem Kurzajczykiem na czele, za wspaniale zorganizowaną imprezę. To dzięki ICH działaniu przy niskim budżecie, Supermaratonu, - a przy nim Mistrzostwa Polski Weteranów na 100 km - mógł się odbyć. Dużym nietaktem by było nie podziękować wszystkim uczestnikom zawodów (i dodatkowo tych wszystkich, których spotkałem na trasie ) za mile spędzony czas podczas trwania całej imprezy. Także nie mogę zapomnieć o Bartku Lisieckim, któremu muszę podziękować za wspaniałe spędzone dni w jego towarzystwie, oraz jego żonie za bardzo smaczny obiad którym ugościła mnie podczas pobytu u Niego. Wielkie dzięki!!!
Znowu kolejna, Kaliska, super impreza jest za mną. Z pokonaniem jej nie miałem problemu ( i to jest najważniejsze ), jednak z uzyskanego czasu nie jestem zadowolony. Tradycyjnie już start w Supermaratonie kończy mój sezon biegowy i jest jego podsumowaniem. Jest także moim wyznacznikiem wytrzymałości kondycyjnej. Czuję się świetnie i prawie nie odczuwam skutków biegu na tym dystansie. Mam nadzieję, że dopisze zdrowie i kondycja, które pozwolą mi wżąść udział 25 Supermaratonie Kalisia 2009. Będzie to mój dwudziesty start na dystansie 100 km, a za razem tez dwudziesty start w Kaliskiej Setce. Czas szybko leci i znów spotkamy się na trasie Supermaratonie. Do zobaczenia.
|