Kolejna biegowa wyprawa na zieloną wyspę, tym razem jednak o innej trochę porze roku - wszak kiedy jak kiedy, ale wiosną wszędzie jest najpiękniej.
Rok 2008 jest zarazem czwartym rokiem przynależności Polski do Unii Europejskiej, jednak nie o politycznych aspektach tego akcesu chcę wspomnieć słów kilka. Co dla przeciętnego polskiego biegacza oznacza ta przynależność, jakie korzyści czy też minusy? Sam muszę się przyznać, gdy przed 2004 trwała głęboka debata na temat naszego przystąpienia do Unii, sam w swej nieświadomości byłem sceptycznie nastawiony na tą nowość w polskiej rzeczywistości. Podróże od samego mego dzieciństwa były moim ogromnym marzeniem, najczęściej jednak odbywało się to przysłowiowym palcem po mapie. Wiadomo żelazna kurtyna paszporty wizy zaproszenia było tego sporo.
W przeciągu dwóch ostatnich lat biegałem już w wielu krajach europy bez żadnego problemu. Kwestie finansowe jak również językowe nie stanowiły żadnej bariery, a wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Siedząc w samolocie Boeing 737 patrząc na Europę z autentycznej (a nie tej wirtualnej góry) zazdroszczę tym wszystkim młodym, którzy lecą z nami do Irlandii – zazdrość jednak dotyczy tylko możliwości podróżowania zwiedzania świata.
Oczywiście należy w tym miejscu wypowiedzieć to sakramentalne stwierdzenie „szkoda, że nie urodziłem się później”, i to nie wcale przez ładne młode polki. Ostatnio w polskiej prasie dużo propagandy związanej z powrotem wielu Polaków do kraju, na pewno podczas naszego pobytu zbierzemy opinie z pierwszej ręki…
Irish Bay Run jest imprezą nieznaną dla szerszego grona biegaczy w Europie. Wypatrzona na jednej ze stron internetowych, wiemy o niej jedno - start gdzie indziej, meta w innym miejscu (start w Glengarriff, meta w Bantry). Za to biegnie się praktycznie samym wybrzeżem oceanu. Ciekawi mnie jak miejscowi orgowie rozwiążą kwestie transportu depozytów. Bo jak dotąd pomimo zarejestrowania opłacenia wszelakich kosztów do dnia wyjazdu nie otrzymałem pakietu startowego, chociaż w emailach od organizatora czytam, że pakiet został wysłany.
Czy zatem jadę w ciemno? Nie, od czego ma się swoich ludzi na miejscu! Arek, z którego gościny będziemy korzystać interweniuje w biurze zawodów, mój pakiet czeka na mnie na miejscu, dlaczego? Ponoć zagranicę nic nie wysyłają, dlaczego? Pomni jakiś komplikacji z poprzednich edycji. Basia, która odprowadza nas niemalże do samego samolotu ma ogromnego pietra - wszak ona jutro ma swój maratoński debiut, jednak tutaj, na miejscu, w Krakowie, to też cieszy mnie fakt, że coraz więcej moich znajomych wplata do swego życia elementy biegowe i to, jakiego kalibru.
Oczywiście pozostaje jeszcze kilkoro w obrębie mego zainteresowania, ale to z czasem nic na siłę. W ostatnich trzech tygodniach będzie to nasz z Januszem trzeci półmaraton, czy aby wystarczy sił na jego pokonanie? Ważne, że forma zwyżkuje a widać to i po samych wynikach jak i wszelakich wykresach, jakie oferuje wspaniałe oprogramowanie do pulsometru Pola 800 SD.
Ten spokój wewnętrzny jest całkowicie zburzony po przeczytaniu serii artykułów w National Geografic o Chinach z majowego numeru. Polecam wszystkim, którzy by chcieli, co nieco wiedzieć więcej o tym kraju. Na stronach portalu MaratonyPolskie.PL pojawiła się swego czasu oferta wyjazdu na maraton do Pekinu. Jeśli sponsor wyrazi zgodę na wyłożenie pokaźnej jak dla mnie kwoty na start na pewno wystartuję w tym dziwnym państwie środka by naocznie zobaczyć niektóre z faktów opisywanych…
Irlandia wita nas na lotnisku w Shanon wspaniałą pogodą. Arek w rozmowach telefonicznych potwierdzał, że zarezerwował dobrą aurę jak na uwarunkowania Irlandii. Buy Run jest typową imprezą dla wszystkich. Zadziwia, że w tym niewielkim kraju w półmaratonie startuje około 1000 biegaczy. Organizacja naprawdę perfekcyjna, godzinę przed startem nie ma dosłownie nikogo, pakiet startowy czeka na mnie, chipy też są, nikt nie pobierają za nie żadnej opłaty. Mobilność wszelakich służb porządkowych jak na największych imprezach.
Dla mnie trochę dyskomfort w kwestii mil - wiem jedno - ma być ich tylko 13, a więc jakby psychicznie człek jest pozytywniej nastawiony do tego by nie liczyć do tych przysłowiowych 21 a tylko do 13. Początek trasy weryfikuje moje wszelakie zapędy na dobry wynik, pierwszy podbieg wydaje się nie mieć końca, bagatela ciągnie się aż do 6 mili !!!. Pod taki podbieg jeszcze nigdy nie biegałem, co z tego, że potem jest w dół, to, co człek zostawił na podbiegu nigdy się nie zrekompensuje.
Czołówka biegu uformowała się od samego początku - trzech Irlandczyków od razu wyrwało do przodu. Do 2 mili biegnę na 4 miejscu, jednak widząc koalicję młodych wiem, że bycie w pierwszej piątce będzie marzeniem ściętej głowy. Trasa biegnie wzdłuż wybrzeża, zatem przepiękne widoki są gwarantowane, a widoki na ocean z różnych miejsc zapierają dech w piersi. Chciałoby się zatrzymać i popatrzeć nasycić się pięknymi zatoczkami, które błyszczą w słońcu, kibiców na trasie niewielu jednak, jeżeli już są to wspierają wszystkich gromkimi okrzykami.
Po 8 mili mam kryzys, spadam już na 6 miejsce z tyłu nikogo nie widać, zatem spokojnie, byle dobiec do mety. Końcówka też daje mi popalić, odczuwam na swoich butach kiepską jakość asfaltu, czuć każdy kamyk. Na rogatkach Bantry wyprzedza mnie biegacz, którego zarówno krok jak i postura świadczą o tym, że jest triatlonistą, być wyprzedzonym przez specjalistę tej dyscypliny nie jest żadnym wstydem.
Wbiegając na 7miejscu witany jestem gromkimi oklaskami, czas już nie gra roli ważne by trochę rozśmieszyć publiczność robię tradycyjnie pompki. Pierwsze miejsc w kategorii wiekowej satysfakcjonuje, jest też zarazem dobrym prognostykiem przed maratonem w Rydze. Wyżerka na mecie niesamowita: wszelakich napojów i batonów energetycznych pod dostatkiem, nikt nikomu nic nie wylicza. Linia mety jest usytuowana w pobliżu malowniczej zatoczki Bantry, która pozwala napawać się swym widokiem do woli. Janusz przybiegając też ma serdecznie dosyć tej trasy, czas jednak jaki uzyskuje jest jak na tą trasę bardzo dobry.
Po zawodach przejeżdżamy wzdłuż najwyższych gór Irlandii oraz Park Narodowy Kilelerny. Potem długie rozmowy Polaków nie tylko z Arkiem, ale też naszymi znajomymi, którzy tutaj są parę lat. Oczywiście musi paść pytanie o wracających Polaków do kraju… Pada stanowcze „a po co tam wracać?”. Co nie znaczy, że nie ma problemów, widać jak niektórzy życiem na dwa domy są wykończeni. Tęsknota za rodziną jest przeogromna - to też daje się odczuć już po kilku słowach.Wszyscy też z niepokojem dostrzegają jak scena gospodarcza Irlandii się zmienia.
W tym czasie przez gadu gadu otrzymujemy wiadomość, że w Krakowie Basia zmieściła się w limicie czasowym i zaliczyła swój pierwszy i pewno nie ostatni maraton. Kolejna wyprawa biegowa na zieloną wyspę za rok, tylko tym razem na północną część – cel: półmaraton Galwey.
Ostatni dzień to trening nad oceanem jest niezapomniany: wspaniałe słońce jest zarówno wspaniałą motywacją do tego by pobiegać 2 godziny, jak i podziwiać wspaniałe widoki. A potem dzięki liniom lotniczym Centralwings podróż autobusem 200km i zamiast do Krakowa to Warszawa, i nocna podróż do Katowic (w pociągu wracamy z młodymi Polakami, którzy pracują w Irlandii od wielu lat, mamy zatem różne opinie na temat tego jak Polacy sobie radzą tam – a jest różnie).
Oczywiście dziękujemy Ani i Arkowi za gościnę oraz to, że przez 5 dni dbali o nas byśmy nie za wiele kosztowali wynalazków miejscowej kuchni. Wyjazd generalnie udany. Jeden też wypływa z tego morał - nigdy nie opieraj się na opiniach innych, a jeżeli już, to wsłuchuj się w opinię dwóch stron.
Janusz Wesołowski "Wese"
|