Bardzo się ucieszyłam, gdy moja drużyna doliniarze.com w składzie Tomek, Justyna, Łukasz i ja została wylosowana i dostała szansę wzięcia udziału w 12 godzinnym biegu sztafetowym w kopalni soli w Bochni.
Pojechaliśmy z Katowic pociągiem, podróż minęła szybko i nieuchronnie zbliżało się to, na co czekałam niecierpliwie i jednocześnie czego się bałam od kilku tygodni: zjedziemy pod ziemię i zacznie się wielka przygoda i niesamowity wysiłek. Zamknięto nas w ciasnej windzie i zjechaliśmy ponad 200m w głąb ziemi, a tam ciemno, zimno, wietrznie, wąskie korytarze, zero słońca, a do tego świadomość, że jutro czeka nas 12 godzin biegania-jak ja to wytrzymam? A odwrotu już nie było… Strach zajrzał mi w oczy, ale od czego ma się drużynę, wystarczyło jedno spojrzenie na nich i już wiedziałam, że będzie dobrze. Wieczór minął na rozważaniach, co będzie jutro, na zawieraniu nowych znajomości. Spać się nie dało, ale czego można się spodziewać, jak się zamknie w jednym miejscu ponad 200 biegaczy, nie może być cicho.
Następnego dnia pobudka, wspólne śniadanie, informacje od organizatorów, chwila dla mediów. Każda drużyna chciała się zaprezentować jak najlepiej, ale wiadomo, że nikt nie mógł dorównać nam i naszym nowym koszulkom.
Pierwszy na starcie stanął nasz kapitan, Kulbet czyli Tomek. Poszedł jak strzała, a ja musiałam się nieźle przeciskać w strefie zmian żeby w porę ustawić się na właściwym miejscu i odebrać od niego pałeczkę. Po mnie biegła Justyna, a na końcu Łukasz. Zastosowaliśmy taktykę, którą doradził nam Lecho, uczestnik jednej z poprzednich edycji biegu: każdy robił po 2 okrążenia, a potem godzina przerwy.
Łatwo nie było. Od razu dały mi się we znaki trudne kopalniane warunki, jak za pierwszym zakrętem poczułam zimny wiatr prosto w twarz, a potem w drugiej części korytarza całkowita zmiana: ciepło i duszno, miałam wrażenie, że brakuje mi powietrza. Nawierzchnia była nierówna, trzeba było przebiegać przez stare tory. Panował półmrok, do tego korytarze były momentami bardzo wąskie, jak zobaczyłam pędzącego z naprzeciwka wprost na mnie członka zwycięskiej sztafety, to pomyślałam, że już po mnie, zderzenie nieuniknione, na szczęście udało się nam wyminąć bezkolizyjnie.
Z czasem przyzwyczaiłam się już do tych specyficznych warunków głównie dlatego, że moja zdolność odbierania bodźców z otoczenia wyraźnie spadła, bo wszystkie siły skupiłam tylko na tym, żeby biec jak najszybciej. Najgorszą myślą, która powracała za każdym razem, jak przebiegałam przez Kaplicę Św. Kingi i miałam ostatnie 200m do zmiany była myśl, że nikt nie będzie tam czekał i będę musiała biec kolejne kółko. Na szczęście Justyna zawsze czekała. Wszyscy członkowie sztafety byli zdyscyplinowali i gotowi do walki we właściwym czasie. Wiadomo było, że Kulbeta stać na wiele, nie zawiódł nas, biegł dobrze, za każdym razem dawał z siebie wszystko. Nic dodać, nic ująć, zasłużył na miano kapitana naszej drużyny, był najlepszy.
Justyna zaczęła pierwsze kółko w bardzo dobrym tempie, co mnie wcale nie zaskoczyło, bo wiem od dawna, że potrafi wiele, ale trochę się zdziwiłam, że następną zmianę zaliczyła w tym samym tempie. I kolejną też. I następną. Po prostu każdą zmianę biegła tak szybko, jak na początku, obojętnie, czy była to pierwsza godzina biegu czy dwunasta. Zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy Justyna to ludzka istota, czy może raczej maszyna do biegania, którą wystarczy nakręcić na odpowiednie tempo. Nadal się nad tym zastanawiam...
Łukasz pobiegł pierwsze kółko średnio dobrze i zaraz po biegu stwierdził, że to dla niego zdecydowanie za szybko. Nawet mnie to nie zmartwiło, bo pomyślałam sobie, że jak będzie biegał wolniej, to nie będę ostatnia. Na szczęście los pokarał mnie za moje samolubne myśli i byłam najwolniejsza, bo na następnej zmianie coś się stało, nie wiem co, ale Łukasz po prostu przypomniał sobie, co to znaczy biegać w tempie i od tamtej pory nasza sztafeta zaczęła się piąć w statystykach w górę.
Jak szybko ja biegłam, to nie wiem, to znaczy wiem, że było to najszybciej jak umiem, ale w jakim czasie przebiegałam każde okrążenie nie wiem, bo nie miałam zegarka. Wszyscy byli ciekawi, a najbardziej to chyba Kulbet, bo obiecał, że mi kupi stoper. I tak biegaliśmy cały dzień, była to walka, ale tak naprawdę to bardzo monotonna: 2 okrążenia, przekazanie pałeczki, 300 schodów w dół, baton, izotonik, śpiwór, myśl: " jak to możliwe, że godzina już minęła", 300 schodów w górę, czekanie w strefie zmian, odebranie pałeczki, 2 okrążenia i tak przez całe 12 godzin.
Pod koniec dnia byłam nieludzko zmęczona, nie mogłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, ile jeszcze zostało. Bałam się, że ktoś powie, że już nie może i trzeba będzie biegać więcej, ale doliniarze to prawdziwi twardziele, nikt się nie wykruszył. Wszyscy pokonali taki sam dystans, Kulbet trochę więcej, bo jak na kapitana przystało zaczął pierwszy, a skończył ostatni.
Moment, w którym zegar wskazał 00:00:00 to była po prostu euforia, byłam szczęśliwa, że to już koniec, udało się pokonać własne słabości, zmęczenie i wielu rywali. Do tego doszło uczucie, którego nie czułam jeszcze po żadnym biegu: byłam dumna z siebie i całej drużyny, po prostu wiedziałam, że jesteśmy wielcy.
Po biegu wreszcie można było zjeść coś konkretnego i napić się piwa. Miałam zamiar świętować udany start, ale niestety, byłam tak padnięta, że zasnęłam na krześle. Mój organizm powiedział dość, musiałam iść spać. Reszta drużyny upajała się udanym startem. Następnego dnia wszyscy byli w dobrych humorach, po śniadaniu zwiedziliśmy kopalnię, a potem odbyła się uroczystość wręczania medali. 26 miejsce na 53 sztafety to naprawdę dobry wynik, biorąc pod uwagę, że byliśmy jedną z nielicznych sztafet mieszanych, kobiet było tam naprawdę niewiele.
Podsumowując, bieg był wyjątkowy. Organizatorzy postarali się, żeby były to zawody naprawdę dobrze przygotowane, wszystko było dopracowane. Impreza jedyna w swoim rodzaju nie tylko ze względu na specyficzny klimat podziemi, ale także na charakter zawodów: bieganie w sztafecie w jednej drużynie sprawia, że człowiek chce i może z siebie wycisnąć więcej, bo myśli się nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o całym teamie. Wróciłam stamtąd z niezapomnianymi wrażeniami. Dziękuję serdecznie całej ekipie, dobrze się czułam w Waszym towarzystwie, cieszę się, że miałam zaszczyt reprezentować doliniarzy w podziemiach kopani soli w Bochni. Chciałabym powtórzyć to za rok.
|