"Herakles mnie zbudował, Cezar otoczył murami, Król Święty mnie zdobył"
(inskrypcja na bramie Puerta de Jerez)
Dlaczego Sewilla...
Od październikowego maratonu w Palma de Mallorca zastanawialiśmy się, gdzie by tak wybrać się na początku roku. W rozmowie w listopadzie Krzysiu Bartkiewicz napomknął coś o Sewilli w lutym. W ostatecznym podjęciu decyzji w znacznym stopniu pomógł nam fakt, iż Sewilla jest wpisana na listę 100 najpiękniejszych miast świata. I tak decyzja zapadła.
U nas najczęściej od pomysłu do realizacji droga krótka, więc już w następnym tygodniu zaczęliśmy rozglądać się za transportem i hotelami. Na początku grudnia mieliśmy praktycznie wszystko zapięte na ostatni guzik. Lot z Berlina, w ofercie first minute był w całkiem znośnej cenie, natomiast hotel, wynaleziony w internecie, jak się okazało na miejscu, był absolutnym strzałem w dziesiątkę.
W skład naszej ekipy weszli: Krzysiu Bartkiewicz – wspaniały biegacz i czołowy dostawca informacji o biegach i biegaczach w naszym serwisie, Witek Radke – znany biegowy globtroter, który biegał maratony w większości stolic europejskich i nie tylko, Marian Kania, maratończyk z Polic, który niestety złapał kontuzję przed wyjazdem i na miejscu pełnił rolę fotoreportera oraz autor niniejszego tekstu z małżonką Grażyną, która biega raczej krótsze dystanse a więc także nie biegła w maratonie.
Z Berlina wylecieliśmy w środę rano, po przesiadce w Palma de Mallorca wylądowaliśmy w Sewilli około południa. Po niedługim czasie dotarliśmy do hotelu. Położony praktycznie w samym centrum starej, zabytkowej Sewilli umożliwiał w ciągu niespełna 20-tu minut dotarcie pieszo do wszystkich, wartych zwiedzania miejsc. Pokoiki przytulne, czyste, z łazienką i ciepłą wodą, i ta cena – niecałe 17 euro od osoby z obfitym śniadaniem (bufet kontynentalny).
Chociaż zmęczeni podróżą (nie spaliśmy od 30-tu godzin) nie byliśmy w stanie odmówić sobie przyjemności wyjścia na miasto jeszcze w dniu przyjazdu. Po zaopatrzeniu się w recepcji w mapkę Sevilli udaliśmy się do informacji turystycznej, odległej o 10 minut drogi. W początkowych godzinach przy poruszaniu się po mieście korzystaliśmy z GPS-a, ale bardzo szybko okazało się, że poruszanie się po centrum bez „wsparcia” nie stanowi żadnego problemu. W zupełności wystarczała mapka z naniesionymi zabytkami i miejscami, godnymi odwiedzenia.
Sewilla – perła Andaluzji
Quien no ha visto Sevilla, no ha visto maravilla” (Kto nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem) – mówi refren starej, hiszpańskiej piosenki. Za legendarnego założyciela miasta uchodzi Herkules. Z pewnością miasto posiada korzenie starożytne. Istniało już podczas kolonizacji fenickiej. W czasach rzymskich było głównym miastem prowincji Hispanii i Ulterior. Wraz z upadkiem imperium w 411 r. Sewilla dostała się pod panowanie Wizygotów. W 717 r. została zdobyta przez Maurów i w ten sposób stała się częścią arabskiego Al Andaluz, czyli kraju zachodniego, wchodzącego w skład Kalifatu Bagdadzkiego. Ustępowała znaczeniu sąsiedniej Cordobie, która w X wieku stała się stolicą Zachodniego Cesarstwa Islamskiego. Po jego rozpadzie w 1013 r. Sewilla została samodzielną stolicą muzułmańskiego królestwa – taifas. Osłabione i podzielone państwa islamskie nie mogły powstrzymać naporu rycerstwa chrześcijańskiego. Sewilla zwróciła się o pomoc do berberyjskich Almorawidów z Afryki północnej. Wkrótce zastąpili ich Almohadzi. W Sewilli utworzyli stolicę swojego królestwa. Nie powstrzymało to jednak rekonkwisty i po klęsce pod Las Navas de Tolosa muzułmanie łatwo ulegli wojskom chrześcijańskim. W 1248 r. Sewillę zdobył król Kastylii Ferdynand III Święty.
W 1492 r. z Sewilli wypłynął Krzysztof Kolumb. Odkrycie Ameryki było wydarzeniem przełomowym dla miasta. Stało się ono jedynym portem obsługującym handel z Nowym Światem. Dzięki temu miasto szybko się wzbogaciło i uchodziło za najpiękniejsze nie tylko w Hiszpanii ale w całej Europie. Dopiero z czasem, gdy rzeka Guadalkquiwir uległa zamuleniu, nie pozwalając dopływać do Sewilli statkom morskim, funkcję portu przejął Kadyks.
Obecnie Sewilla pozostaje nadal największym miastem i stolicą Andaluzji. W 1992 roku hucznie obchodzono tu 500-lecie wyprawy Kolumba. Z tej okazji w mieście odbyła się światowa wystawa Expo. Miasto słynie również z pielęgnowania tradycji (corrida, hodowla rasowych koni). Sewilla, a szczególnie jej centrum i stara część aż roi się od zabytków. Samych muzeów i kościołów można tu naliczyć co najmniej kilkadziesiąt.
Spacerkiem po mieście
Od początku pobytu w Sewilli najbardziej rzucał się w oczy fakt, iż praktycznie całe miasto, wszystkie jego ulice, place, skwery, wysadzone są gęsto drzewami pomarańczowymi. W czasie naszego pobytu owoce były dojrzałe i częściowo już opadały. Nikt ich nie zbierał, a więc leżały pod drzewami w sporych ilościach, na ulicach rozgniatały je samochody, stanowiło to dla nas widok całkowicie egzotyczny. 20 stopni w cieniu, piękne słoneczko, pomarańcze, to się nazywa środek zimy...
Bardziej metodyczne spacerki po mieście zaczęły się w czwartek. Ponieważ pogoda była wspaniała, na ten, chyba najważniejszy podczas pobytu w Sewilli punkt programu, mogliśmy poświęcić sporo czasu. Dokładniejszy opis wszystkich miejsc, które odwiedziliśmy w ciągu trzech dni zwiedzania byłby zbyt obszerny, szerzej opowiem tylko o tych najbardziej godnych uwagi.
Rys.1 - widok na Katedrę
Na początek oczywiście chcieliśmy zobaczyć Katedrę i Plac Hiszpański – elementy najbardziej eksponowane we wszystkich folderach i przewodnikach, tam więc kierujemy swoje pierwsze kroki. Jest godzina 11-ta. Idziemy uroczymi, wąziutkimi uliczkami starej części miasta. Większość z nich pełni rolę deptaków, wszędzie niezliczone bary, kluby i restauracje. Często napotykamy tradycyjne, andaluzyjskie domy z bramami z kutego żelaza prowadzącymi na ganek i żelaznymi kratami w oknach, gdzie latem funkcję salonu pełni przykryty markizą wewnętrzny dziedziniec, obsadzony bujną zielenią, wyłożony mauretańskimi kafelkami i często ozdobiony fontanną.
Dochodząc do katedry najpierw pomiędzy drzewami ukazuje się nam wieża La Giraldy – obecnie dzwonnicy katedry. La Giralda jest w takim samym stopniu symbolem Sewilli, jak wieża Eiffla - Paryża Jest to bardzo charakterystyczna budowla, jedyna, która pozostała z czasów, gdy Sewilla była stolicą jednego z ostatnich królestw arabskich na półwyspie iberyjskim. To dawny minaret nieistniejącego meczetu z XII wieku, wzniesionego przez Almohadów. Podobny można zobaczyć w Rabacie w Maroku. La Giralda należy do najznamienitszych budowli islamskich na świecie. Na górę można wejść po 35 nachylonych ram-pach na tyle szerokich, by mogło się minąć dwóch konnych strażników, którzy kiedyś pełnili straż na górnym krużganku. Wieża stanowi dziś dzwonnicę katedry. Kupujemy bilety (wstęp 7,5 euro od osoby, emeryci 2,5 euro) i wchodzimy do środka. W cenę biletu wliczone jest również wejście na Giraldę.
Katedra de Santa María to jeden z najwspanialszych i największych gotyckich kościołów na świecie. Jest większa od bazyliki św. Piotra w Rzymie. Powstała w latach 1402-1506 na miejscu meczetu z lat 1184-1196. We wnętrzu zwracają uwagę kaplice - Capilla Mayor i Capilla Real, chór i grobowiec Krzysztofa Kolumba, jeden z trzech na świecie. Olbrzymia, pięcionawowa konstrukcja posiada długość 42 m i mogłoby zmieścić w sobie mniejszy kościół. Podobno założeniem kapituły w 1401 roku było "...wybudowanie kościoła takiego, by nigdy żaden mu nie dorównał. Żeby przyszłe pokolenia, które będą go podziwiać w całości, mówiły, że ten, kto odważył się obmyślić takie dzieło, musiał być szalony".
Rzeczywistość całkowicie to potwierdza. Chodzimy jak urzeczeni. Co chwila napotykamy relikwie i skarby. Obrazy Murilla, Zurbarána i Goi, krzyż wykonany podobno z pierwszego złota, przywiezionego przez Kolumba z Ameryki i wreszcie pomnik nagrobny, w którym (ponoć) spoczywają zwłoki tego wielkiego podróżnika. W rzeczywistości, jak podają źródła, jego ciało prawie na pewno leży w Santo Domingo – stolicy Dominikany. Ołowiany grobowiec ze zwłokami przeniesiono najpierw ze stolicy Andaluzji do katedry w Santo Domingo w 1544 r., skąd prawdopodobnie zabrano go trzy wieki później, jednak gdzieś po drodze doszło do nieporozumienia i kości, przechowywane w Sewilli należą, jak podają niektóre źródła, do jego syna Diega.
Wchodzimy na Giraldę. Widoki z górnych partii są przepyszne. Nie czekam na wejście na samą górę, tylko pstrykam fotki z okien na poszczególnych poziomach. Na górnym krużganku mnóstwo turystów. Trzeba czekać na miejsce dogodne do zrobienia zdjęcia panoramy Sewilli. Oglądamy widoki na wszystkie strony świata i powoli schodzimy w dół. Wychodzimy wschodnim wyjściem i już tylko parę kroków do Alkazaru. Wchodzimy na dziedziniec. Zamek był siedzibą muzułmańskich władców Sewilli. Tutaj podejmowano decyzje o wysłaniu ekspedycji, m.in. Ferdynanda Magellana, tu po podróży do Ameryki, przez Królów Katolickich przyjęty został Krzysztof Kolumb. Budowla zawiera wiele sal, patios i ogrodów. Bogactwo ornamentyki, dekoracji ceramicznych i komnat sprawia, że sewilski Alkazar zalicza się do najwspanialszych kompleksów pałacowych w Hiszpanii.
Rys.2 - Plac Hiszpański
Kierujemy się w stronę Placu Hiszpańskiego. Po prawej stronie mijamy barokowy Palacio San Telmo, dalej monumentalny Teatro Lope de Vega i już mamy Plaza de España. Tę zadziwiającą, baj-kową budowlę z licznymi fontannami, wykładaną kaflami azulejos zbudowano jako centrum Targów Amerykańskich, do których, ze względu na ogólnoświatowy krach giełdowy w latach 20-tych, nigdy nie doszło. Na ścianach półkolistego budynku znajdują się sceny historyczne i mapy wszystkich prowincji, misternie wykonane z azulejos. Wykonujemy całą serię fotek, kupujemy drobne pamiątki i kierujemy się do pobliskiej Fábrica de Tabacos, będącej ciekawą z tej racji, że właśnie w niej rozpoczyna się akcja Carmen Bizeta. Powrót przez Avenida de las Delicias prowadzi nas w stronę Torre del Oro. Dochodzimy do niej po minięciu mostu Puente San Telmo. Torre del Oro (Wieża Złota), powstała w XIII wieku i wraz z innymi 165 wieżami stanowiła system obronny Maurów. Nazwa wieży wynika z faktu, że właśnie tutaj przechowywano złoto przywożone do Sewilli z Ameryk. Obecnie znajduje się w niej małe muzeum morskie.
Na dzisiaj koniec. Na jutro planujemy przejażdżkę autobusem wycieczkowym po Sewilli oraz wejście do Areny, gdzie odbywają się corridy (niestety, dopiero od kwietnia...). Kolacyjna lazaña z czerwonym winem i owocową sałatką smakują wyśmienicie.
Arena, byki i torreadorzy
Po śniadaniu idziemy w stronę Torre del Oro, gdzie jest początkowy przystanek autobusu sieci Sevirama. Bilety po 15 euro, ale czego się nie robi "dla sprawy"... Wśród 16-tu języków, które można sobie wybrać w słuchawkach, jest np. chiński, japoński, rosyjski, ale oczywiście nie ma polskiego... Wybieramy angielski. Ruszamy w stronę Placu Hiszpańskiego. Po drodze, przy Avda. Roma barokowy Palacio de San Telmo. Objeżdżamy Plac Hiszpański dookoła i wracamy w stronę historycznego centrum Sewilli. Objeżdżamy rondo z Puerta de Jerez (z inskrypcją, cytowaną na początku artykułu) i mostem Puente de San Telmo dostajemy się na Trianę (kilka słów o tej dzielnicy przy relacji z maratonu).
Będąc nadal na lewym brzegu objeżdżamy tereny Expo 92 i mostem Puente de la Barqueta wra-camy na prawy brzeg. Dojeżdżamy do XVI wiecznego renesansowego gmachu Parlamento del Andalucía, mijamy neobarokową Basílica de la Macarena i po prawej stronie ukazują się naszym oczom Murállas – pozostałości murów obronnych z XII wieku. Wracamy na bulwar nad rzeką Guadalquivir i zamykamy pętlę przy Torre del Oro. Z uwagi na ograniczenia objętości artykułu oczywiście nie sposób opisać dokładnie wszystkich godnych uwagi obiektów i miejsc, leżących na i w pobliżu przejechanej trasy. W folderze wyliczonych jest aż 125 takich miejsc.
Rys.3 - Start czołówki maratonu
Wysiadamy z autobusu i po 3-ch minutach marszu jesteśmy przy masywnym frontonie Plaza de Toros. Kupujemy bilety (5 euro od osoby) i zanurzamy się w atmosferę corridy. Oprócz samego obiektu zwiedzający oprowadzani są po Museo de la Corrida. Dowiadujemy się tu między innymi, że niektóre byki cieszyły i cieszą się nie mniejszą sławą, niż najznamienitsi torreadorzy. Mają swoje pomniki i pamięta się o nich bardzo długo. Robimy serię zdjęć i opuszczamy Arenę. Dziś czeka nas jeszcze jedna sesja zdjęciowa - wieczorna, miejmy nadzieję, że owocna.
Biuro maratonu i pasta party
Do biura maratonu wybraliśmy się w sobotę po południu, żeby po odbiorze numerów startowych wziąć udział w tradycyjnym pasta party. Biuro mieści się na Estadio Olimpico – nowoczesnym stadionie, odległym od hotelu o około 40 minut spaceru. Został on zbudowany w ramach (zakończonego niepowodzeniem) ubiegania się Sewilli o organizację olimpiady w 2004 r. i otwarty z okazji Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce w 1999 r.
Po załatwieniu formalności (wszystkie otrzymane materiały informacyjne były wyłącznie w języku hiszpańskim, biuro innymi nie dysponowało) i zwiedzeniu stoisk z odzieżą sportową (żadnych rewelacji, spora grupa stoisk pełniła funkcję wyłącznie reklamową, eksponując wyroby bez możliwości ich nabycia) udaliśmy się spacerkiem w stronę odległego o ponad kilometr miejsca, gdzie miała być serwowana pasta party. Po dotarciu do celu, ku naszemu olbrzymiemu zdziwieniu, zastaliśmy zamknięte bramy i ani żywej duszy w koło...
Była godzina 17... W informatorze stało wyraźnie, że pasta party rozpoczyna się o 13-tej, więc wszystko powinno być jeszcze czynne. Przypadkowa osoba, która widziała, że stoimy bezradni, nie wiedząc, co dalej spytała, na co czekamy. Po odpowiedzi, że szukamy pasta party dowiedzieliśmy się, że pasta party owszem była, ale trwała tylko godzinę i zakończyła się o 14-tej (o tej godzinie zaczyna się sjesta, która tu jest rzeczą świętą...)
Godzina zakończenia nie była podana w żadnych materiałach informacyjnych, które otrzymaliśmy a nie wpadliśmy na pomysł, żeby zasięgnąć bardziej dokładnych informacji w biurze maratonu, bo przecież każda przyzwoita pasta party kończy się o 20-tej albo i później. Okazało się jednak, że nie każda. Kolację zjedliśmy w hotelu.
XXIII Maratón Ciudad de Sevilla
Wstajemy o 6-tej. Lekkie śniadanie, strój startowy, na wierzch dresy i taksówką jedziemy na start. Wokół Estadio Olímpico roi się od biegaczy. Szukamy miejsca, gdzie można oddać torby z rzeczami na przebranie. Trudno znaleźć osobę, mówiącą po angielsku, gdyż "prawdziwy" Hiszpan używa tylko swojego języka. Mówią coś o tunelu, każą nam iść w stronę biura maratonu. Okazuje się, że przez biuro nie ma wejścia na stadion, gdzie jest start i gdzie spodziewamy się miejsca na oddanie toreb. Mówią, że to nie tu i znów pojawia się słowo tunel...
Obchodzimy naokoło cały stadion. Mamy około 10-ciu minut do startu i nadal nie bardzo wiemy, jak się tam dostać. Widzimy, ze duża część biegaczy odchodzi od samego budynku stadionu w stronę wielkiego parkingu. Do tej pory myśleliśmy, że idą tam w celu ostatniego odwiedzenia swoich samochodów, teraz Krzysiu zobaczył, że właśnie na parkingu, mniej więcej 50 m od budynku, znikają gdzieś w dole. Więc chyba tam jest ten poszukiwany tunel... Biegiem w jego stronę, tunelem około 100 m do depozytu, zdajemy torby i prze-chodzimy na start. Mamy jeszcze 5 minut, a więc można odetchnąć, chociaż przed chwilą było troszkę nerwowo...
Rys.4 - Estado Olimpico - oczekiwanie na zwycięzcę
Stoimy wśród prawie 2-ch tysięcy biegaczy i czekamy. Końcowe odliczanie do zera, oczywiście po hiszpańsku i w drogę. W bramie, prowadzącej do tunelu, który prowadzi na trasę, mały zator, ale po kilkudziesięciu sekundach truchtania w miejscu możemy normalnie wystartować. Początkowe 200 m to lekki podbieg, później trasa będzie praktycznie całkiem płaska, poza kilkoma niewielkimi "zmarszczkami", np. na mostach. Temperatura około 16-18 stopni, niebo lekko zachmurzone, prak-tycznie brak wiatru. Do 5-go km biegniemy bulwarem Avda. Carlos III z nawrotem na 3 km. Na przeciwległym pasie widzimy 8-osobową czołówkę. Wśród nich jeden o jaśniejszej karnacji, jednak nie wygląda na Europejczyka. Po jakimś czasie widzę Krzysia. Pozdrawiamy się. Witek pojawi się trochę później. Nasza wspaniała nie biegnąca dziś reszta ekipy (Grażynka i Marian) dwoi się i troi, żeby zrobić nam na trasie możliwie dużo fotek.
Spotykamy ich kilkakrotnie i to w najbardziej niespodziewanych miejscach. Na 10-tym km wbiegamy na pierwszy most – Puente de la Banqueta, potem kluczymy po mieście, wielokrotnie zmieniając kierunek. Organizatorzy zmienili w tym roku trasę maratonu z uwagi na zakrojoną na szeroką skalę budowę metra, która obejmuje praktycznie całe centrum miasta. Odbiło się to negatywnie na jej widowiskowości.
Trasa omija praktycznie 80% miejsc, wartych obejrzenia, a więc, jeśli ktoś zaplanował "zwiedzanie" Sewilli podczas biegu, zawiódł się srodze. Mniej więcej na 29-tym kilometrze zawracamy w stronę mety i wbiegamy na Avda. de La Palmera. Uwagę przykuwają wspaniałe pałace i rezydencje po obu stronach alei, siedziby ambasad i własność najbogatszych mieszkańców miasta.
Wbiegamy na most Puente del Generalisimo, żeby kontynuować bieg przez Trianę – kiedyś będącą prawdziwym rajem dla zbrodni i występku. Ta dawna enklawa Cyganów – a wśród nich licznych tancerzy flamenco – dzisiaj jest raczej spokojną dzielnicą mieszkalną, przedmieściem, zdominowanym przez bardzo zróżnicowaną mieszankę wielu narodowości. Następny most – Puente del Cachorro, bulwar Torneo, ostatni most (w kształcie liry) Puente del Alamillo i już mamy 40-ty kilometr. Na stadionie jeszcze 200 m po bieżni i upragniona meta. Macham Grażynce, która strzela mi fotkę z trybun, okrywają mnie białym ręcznikiem (zamiast tradycyjnej folii) jeszcze tylko dekoracja medalem, torba z pakietem sponsorskim i idę odebrać moje rzeczy, zdeponowane przed biegiem. Po drodze spotykam Mariana, który sobie tylko znanym sposobem zdołał wśliznąć się do części, przeznaczonej dla zawodników, co normalnie było wręcz niemożliwe. Utrudniało to w zdecydowanym stopniu wykonywanie zdjęć naszej ekipie filmowej, i odbiło się negatywnie na jakości materiału fotograficznego z mety maratonu.
Przekonała się o tym Grażynka, której porządkowi niestety nie chcieli przepuścić i wszystkie fotki była zmuszona wykonywać ze znacznej odległości. Fakt ten spowodował również trochę problemów ze znalezieniem się po biegu, ale ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie. My udaliśmy się do hotelu, Witold jeszcze został żeby poczekać na wyniki. Krzysztofa, który ukończył maraton najwcześniej z nas wszystkich, spotkaliśmy dopiero później.
Czytelników, zainteresowanych wynikami maratonu odsyłam do wcześniejszej informacji, podanej przez Krzysztofa na naszym portalu.
Rys.5 - po maratonie !
Po biegu dla wszystkich maratończyków przewidziany był posiłek. Ponieważ miejsce jego ser-wowania oddalone było od mety około kilometra, nie chciało się nam tam iść. Decyzja okazała się trafna, bo koledzy, którzy udali się na miejsce, byli całkowicie zdegustowani oferowanym daniem. Stanowiło to coś w rodzaju Frutti di Mare, ale sam zapach a dla niektórych również widok całkowicie zniechęcały do konsumpcji, chociaż "miejscowi" sprawiali wrażenie, jakby wszystko było OK. No cóż, co kraj, to obyczaj...
Niestety...
...wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Poniedziałek to pakowanie, ostatnie zakupy i lot via Barcelona do Berlina.
Podsumowując plusy i minusy maratonu i samego wyjazdu mogę stwierdzić, iż tych pierwszych było niewspółmiernie więcej:
- wspaniała pogoda i temperatura, które są cudowną odskocznią od naszej chimerycznej, tegorocznej zimy,
- niezapomniane atrakcje turystyczne, dla nich samych zdecydowanie warto było odwiedzić to miasto,
- niskie wpisowe (przy wpłacie do 15 stycznia 14,75 euro) które zwróciło się z nawiązką w pakiecie reklamowym (markowy, doskonałej jakości strój biegowy z logo maratonu, duży, pamiątko-wy ręcznik z tym samym logo) i brak kaucji za chipa,
- niskie ceny hotelu i podróży (sezon w Hiszpanii zaczyna się dopiero za dwa miesiące).
Mówiąc o mankamentach, które oczywiście istniały, lecz nie były w stanie przyćmić pozytywnych aspektów wyjazdu, należałoby wspomnieć o następujących sprawach:
- budowa metra, obejmująca całe zabytkowe centrum Sewilli utrudnia zwiedzanie i poruszanie się po cenrum, miała również wpływ na znaczne zmniejszenie atrakcyjności trasy maratonu,
- część muzeów i zabytków jest zamknięta dla zwiedzających z uwagi na to, że sezon turystyczny rozpoczyna się tu praktycznie od Semana Santa (Wielkiego Tygodnia), który poprzedza Wielkanoc. Jest to jedno z największych w Hiszpanii świąt religijnych. Po zakończeniu Semana Santa rozpoczyna się również sezon corridy.
- przysłowiowa hiszpańska mañana i totalny luz organizatorów powodują, że maraton właściwie dedykowany jest przede wszystkim grupie biegaczy hiszpańskojęzycznych. Niepełna informacja w języku angielskim na stronie internetowej i w otrzymanych materiałach (bardzo ciekawych, ale w całości po hiszpańsku), w biurze maratonu, nieznajomość języka angielskiego przez porządkowych oraz całkowicie nietypowe rozwiązania niektórych standardowych elementów, towarzyszących maratonowi (vide pasta party), powodują sporo zamieszania i problemów dla biegaczy spoza Hiszpanii.
- brak możliwości ściągnięcia pliku z indywidualnym dyplomem ze strony maratonu i wydrukowania go (za gotowy dyplom, dostępny tylko w jakości foto, trzeba zapłacić dodatkowo 11 euro). Ponadto, przysyłany pocztą przez organizatora, znając nasze, polskie realia, może przyjść do adresata w różnym stanie...
Myślę, że nie był to nasz ostatni maraton w słonecznej Hiszpanii. W kolejce czeka Barcelona z dwoma maratonami, Bilbao, Ibiza, Lanzarotte, Madryt, Valencia i jeszcze kilka innych miejsc. Kalen-darze informują obecnie o 19-tu dużych maratonach na terenie Hiszpanii.
A gdzie te Chonchity, zawarte w tytule, zapyta dociekliwy czytelnik. Otóż One towarzyszyły nam wszędzie, na skwerach, ulicach, w lokalach, które odwiedzaliśmy a także na trasie podczas biegu, powodując często gwałtowne reakcje oraz szybsze bicie serca u młodszej (i nie tylko...) części ekipy...
A więc do zobaczenia w następnym ciekawym miejscu, na następnym ciekawym maratonie, czego życzę i sobie i wszystkim maratończykom, przesyłając jednocześnie serdeczne, sportowe pozdrowienia.
|