Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Bigfut
Krzysztof Grzybowski
Gorzów Wlkp.
Lubuski Portal Biegowy

Ostatnio zalogowany
2024-05-06,12:17
Przeczytano: 714 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:7.5/4

Twoja ocena:brak


Wspomnienia z Maratonu - Poznań 2006
Autor: Krzysztof Grzybowski
Data : 2007-01-05

Znajdując trochę więcej czasu postanowiłem napisać wspomnienia z Poznań Maratonu, który odbył się w dn. 15.10.br. Do podjęcia tej decyzji sprowokował mnie fakt małej ilości sprawozdania z przebiegu 7 Maratonu Poznań, pomimo że w nim wzięło tak duża liczba uczestników. Drugim powodem było to, że maraton ten zakończył się dla mnie dość w nietypowy sposób w porównaniu do moich poprzednich. Przebiegłem już ich 60, ale żadego z nich nie udało się mi przebiec w ten sposób, choć stosowałem różne taktyki treningowe i startowe. Maraton ten z pewnością przejdzie do historii mojego biegania i spowoduje zmianę taktyki przygotowania i pokonywania dystansów biegów długich w tym maratonów.



Rys.1 - start do Maratonu Poznańskiego - na starcie tłum!



Swoje sprawozdanie rozpocznę od krótkiego opisu przygotowań. Jest to dość istotne, ponieważ cały trening nie był tylko podporządkowany w starcie w maratonie. Na początku września po upewnieniu się, że Supermaraton w Kaliszu odbędzie się dwa tygodnie po Poznańskim Maratonie postanowiłem wystartować w obu biegach. Najważniejszym celem był oczywiście Kalisz, pozostałe zawody były "po drodze" i tylko wykładnikiem formy jaką uzyskuję. Pierwszym poważnym sprawdzianem był Półmaraton w Pile, gdzie planowałem uzyskać czas poniżej 1:30. Plan się nie udał, ponieważ do tego zabrakło mi 30 sekund. Faktem tym się nie przejąłem. Wychodząc z przysłowia "pierwsze koty za płoty" i wziąłem się za dalszą realizację swojego planu przygotowań. Drugim tak poważnym sprawdzianem przed Kaliszem był właśnie Poznański Maraton. Przed startem w nim zaliczyłem 4 treningi po 20 km i parę 15 km, przeplatając je krótszymi treningami i dwoma startami w zawodach na 5 km ( Gorzów Wlkp. i Skwierzyna ). Ostatni tydzień przed maratonem lekkie rozbieganie i byłem gotowy do startu. Cel był jasny: poniżej 3:30 i ukończenie go w miarę dobrej kondycji. Gdyby wynikły jakiekolwiek problemy zdrowotne na trasie, to mam tempo biegu odpuścić i nie dopuścić do typowego "zarżnięcia się". Za krótki jest czas na regenerację organizmu przed Kaliską setką. A ona jest najważniejsza.



Rys.2 - na całej trasie obowiązuje uśmiech :-)



Do Poznania pojechałem już tradycyjnie pociągiem w dniu biegu w raz kolegami klubowymi: Grzegorzem Miłotą i Tomkiem Jałowskim. Na Malcie byliśmy przed godz. 9. W pobliżu sekretariatu biegu było sporo uczestników maratonu, a po krótkich rozmowach z spotkanymi tam znajomymi i kolegami, udaliśmy się do sekretariatu zawodów. Po wejściu spodziewaliśmy się kolejek, ale nasze obawy okazały się płonne Załatwienie wszystkich formalności związane z startem w zawodach ( odpowiednie sektory dla poszczególnych numerów ) i wydawania chipów i koszulek pamiątkowych przebiegała szybko i sprawnie. Trwało to raptem parę minut.

Jak w poprzednich latach obok sekretariatu był ustawiony duży namiot. Przy ustawionych tam stołach z ławami można było bez problemu usiąść i skonsumować posiłek. Tam tez, jak mi powiedzieli koledzy, odbyło się w przeddzień maratonu Pasty Party. Do dyspozycji biegaczy były czynne wszystkie szatnie i z przebraniem się nie mieliśmy problemu. Podzielenie przechowalni rzeczy uczestników maratonu według numerów startowych na sektory jest bardzo dobrym pomysłem. W ten prosty sposób skończyły się kolejki przed i po maratonie, a po biegu wydawanie torb odbywały się bardzo szybko.

Po przebraniu musieliśmy się udać na start oddalony prawie o 1000 m. Potraktowaliśmy ten odcinek jako rozgrzewkę i udaliśmy się tam wolnym truchtem. Co raz bliżej było do startu maratonu. Czuło się podniosłą atmosferę, że bierze się udział w historycznym wydarzeniu - biciu rekordu frekwencji. W tym momencie jak poprzednim starcie przypomniały mi się maratony Warszawskie z połowy lat 80, kiedy tez starowało tam tylu uczestników.



Rys.3 - czołówka biegnie swoim tempem...



Po odliczaniu ostatnich 10 sekund, nastąpił start do biegu. Dźwięki bramki chipowej, oznajmił mi ze rozpoczęła się moja walka z trasą i czasem. Pogoda do biegu maratońskiego była wręcz idealna - było około 10 stopni C, lekki wiatr i niebo umiarkowanie zachmurzone. Początek oczywiście biegło się mi dobrze w duecie z kolegą Tomkiem. Mijały kilometry, a my z czasem na 3 godz. 30 min. byliśmy do przodu. Można było to w prosty sposób sprawdzić: Pacemakerzy w raz towarzysząca im ekipą biegnąca na na nasz czas byli parę metrów za nami. Czyli było wszystko pod kontrolą. Było tylko pytanie - jak długo. Trwało to tak do 15 km. Tam tez - albo my zwolniliśmy, lub Pacemakerzy przyśpieszyli, bo w pewnym momencie nasz ta grupa do siebie wchłonęła. Biegnąc w w tyle grupy przyszedł na mnie mały kryzys. Nie było to jakieś wielka niedogodność - po prostu biegło się mi dość ciężko, tak jakby mi na plecy założono jakieś obciążenie. Tak trzymając się grupy dotarłem do półmetka. Uzyskany tam czas 1:45:17 ( według mego zegarka ) nie napawał optymizmem.

Z własnego doświadczenia wynikało, że bardzo trudno będzie uzyskać wynik w maratonie poniżej 3:30. tym bardziej że zawsze w historii mojego biegania drugą połowę maratonu biegłem wolniej. Było to często parę minut, ale w tym wypadku powodowało to ze wynik byłby powyżej zakładanego czasu. Tym bardziej, że w tym momencie moja forma wskazywała, iż nie będzie inaczej. I tu się bardzo pomyliłem. A dlaczego - o tym późnej. Po minięciu półmetka dalej biegło się mi nie ciekawie, lecz całą siła woli nie odpuszczałem i trzymałem się "mojej" grupy, a szczególnie tych baloników z napisem 3:30 i pacemakera niosące je - Artura Kujawińskiego. Jego pobudzające hasła ( w stylu wojskowym ) do równego biegu, mobilizowała mnie do większego wysiłku i z pewnością pozostałych członków grupy, gdyż z ochotą Mu odpowiadali. Zbliżaliśmy się do końca ul. Warszawskiej, co znaczyło, ze zaraz miniemy 30 km. Biegło się mi co raz lepiej i czułem ze kłopoty z kondycją mam za sobą. Lekko przyspieszyłem i wyszyłem na czoło grupy. Prowadziłem ją w raz Arturem. Biegło mi się wręcz super, lecz wiedziałem ze może to być tylko chwilowe. Mijały kilometry, a ja zamiast słabnąc, dopiero zacząłem czuć "blusa do biegania".



Rys.4 - a końcówka swoim...



Cały czas kontrolowaliśmy międzyczasy i wychodziło ze jesteśmy z czasem do przodu ( około minuty ) Dobiegamy do nie dużego wzniesienia na 35 km. Było one tez na pierwszej pętli ( 15 km ), ale o nim nie wspominałem, bo nie było o czym - pokonałem je bez problemów. Zdawałem sobie sprawę z tego ze pokonanie jego pokaże mi w jakiej formie jestem obecnie. Pewne obawy co do mojej formy okazały się płonne - było super. Wzniesienie pokonałem w bardzo dobrej formie i jako jeden z pierwszych naszej grupy. W tym czasie kryzys dosięgną kolegę z klubu, Tomka, który niestety musiał się z nami pożegnać. Mijaliśmy następne kilometry, a tempo biegu było cały czas pod kontrolą wycelowany niemal idealnie w nas zaplanowany czas.. Do mety było już dość blisko.

Po minięciu 40 km, na punkcie odżywiania lekko zwolniłem i wtedy grupa biegnąca w równym rytmie oddaliła się mi na parę metrów. Musiałem zwiększyć tempo i to na odcinku który wznosił się lekko pod górę. Musiałem jednak to szybko zrobić, gdyż później następował dłuższy odcinek zbiegu na którym już mogłem jej nie dogonić. Udało się - dogoniłem ją na samym wierzchołku wzniesienia. Ostatnie póltora kilometra mogę opisać w ten sposób: po rozpędzeniu się na zbiegu, moje tempo zdecydowanie wzrosło, co spowodowało ze oderwałem się od grupy, Rozpocząłem finisz, a pokonanie ostatniego kilometra było samą przyjemnością. Tak rozpędzony wpadłem na metę. Byłem trochę zmachany finiszowym tempem, ale bardzo zadowolony. Uzyskany czas 3:29:11 ( netto 3:29:04 ) wprawił mnie w bardzo dobry nastrój.



Rys.5 - w Poznaniu biegają tez prawdziwe anioły... meta!



Za długo nie mogłem się cieszyć z wyniku, gdyż na metę wbiegł kolega Tomek. Chcieliśmy jeszcze poczekać na kolegę Grzegorza, ale mogło to trwać jakiś czas, a czułem ze organizm pomału stygnie i robi mi się zimno. Podczas mycia się i przebierania się dołączył do nas Grzegorz. Byliśmy w komplecie. A czasu na dotarcie na dworzec PKP mieliśmy mało, więc udaliśmy się w podróż powrotną nie czekając na zakończenie imprezy. Podróż przebiegła bez kłopotów i do domu dotarliśmy w dobrych humorach i w planowanym czasie.

Nasze wyniki:
Grzegorz Miłota - 3:45:59 ( netto - 3:45:42, półmetek - 1:39:34 )
Tomasz Jałowski - 3:38:30 ( netto - 3:30:23, półmetek - 1:45:11 )
Autor artykułu - 3:29:11 ( netto - 3:29:04, półmetek - 1:45:14 )

Powodem opisania mego udziału w tym maratonie było tez utrwalenie na "papierze" tego historyczny dla mnie biegu. Był on dlatego nie typowy, ponieważ po raz pierwszy w historii mojego biegania udało mi się w maratonie drugą część dystansu pokonać szybciej niż pierwszą. Różnica miedzy oboma częściami wyniosła: brutto - 1 min i 17 s (półmetek był mierzony w brutto). Mógłby mi ktoś zarzucić, ze się na pierwszej części biegu obijałem, a później przyspieszyłem i wyszła taka różnica czasowa. Od razu to zdementuję - byłem przygotowany na pokonanie maratonu w czasie w okolicach 3 godz. 30 min i każda próba szybszego pokonania pierwszej części maratonu mogłaby się skończyć całkowitą porażką, co nie raz w przeszłości bywało. Zresztą po uważnym przeczytaniu mego opisu z pokonywania tego dystansu, można wyczytać, ze moje tempo, które sobie narzuciłem w pierwszej fazie biegu było już optymalne.

Opisanie tej imprezy jest tez hołdem dla organizatorów i kibiców za atmosferę jaką stworzyli w czasie maratonu. Punkty odżywiania były dobrze zaopatrzone ( nie wspomnę już o punkcie na mecie ), a doping na trasie w tym roku był jeszcze lepszy niż latach poprzednich. System oddawania chipów, depozyt i szatnia działały sprawnie, więc nie było specjalnie na co narzekać. Widać że maraton rozkręca się organizacyjnie z roku na rok. W tym roku nie udało się pobić rekordu frekwencji uczestników, ale jak organizacja maratonu będzie na tym samym poziome to z pewnością w 2007 roku w końcu padnie rekord, który pachnie już "myszką" I aby się tak stało, bo organizatorom i kibicom się to należy. Za co - za włożone serce w to co robią.

Krzysztof Grzybowski
Gorzowskie Towarzystwo Miłośników Biegania
AMATOR
www.amator.fc.pl
bigfut@poczta.onet.pl
korespondent Maratonów Polskich
www.maratonypolskie.pl
Strona Rodzinna
www.grzybowscy.republika.pl



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Rabarbar
13:03
FEMINA
12:29
zsuidakra
12:09
gpnowak
12:04
akatasz
12:01
bobparis
11:52
klewiusz
11:14
lukasz_luk
11:12
wojmic
11:02
1223
11:01
Personal Best
10:59
fit_ania
10:47
Goniusia13
10:31
Raffaello conti
10:20
Arasvolvo
09:50
uro69
09:43
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |