W sobotę 29 lipca odbył się w Dźwirzynie XI Bieg Ku Słońcu na dystansie 10km. Start zaplanowany był na godzinę 11. W biurze zawodów usytuowanym w miejscowej szkole wystarczyło pojawić się kilkanaście minut przed 10. Ze względu na stosunkowo kameralną ilość uczestników (nieco ponad 100) i sprawną organizację, załatwienie wszelkich formalności zajęło krótką chwilę.
Po uiszczeniu wpisowego wysokości 10zł można było pieszo, bądź korzystając z podstawionego transportu udać się w kierunku miejsca startu, znajdującego się na plaży. Trasa wiodła bowiem przez pierwsze 3 kilometry brzegiem morza. Po strzale startera, w asyście 4-kołowego quada ruszyliśmy zwartą grupą wzdłuż bałtyckiego wybrzeża. Jednak bardzo szybko stawka rozciągnęła się na kilkusetmetrowym dystansie, gdyż każdy starał się znaleźć swoje miejsce na wąskim pasie ubitego piasku. Z oczywistych względów był to najcięższy fragment trasy. Oprócz dodatkowego nakładu sił związanego z sypkim i grząskim podłożem, uważać trzeba było także na pojawiające się od czasu do czasu doły wykopane przez "małych plażowych budowniczych" oraz podmywające raptownie fale. Wystarczyła chwila nieuwagi by w obuwiu zachlupotała morska woda. Mimo powyższych trudności (zresztą ciągłe pokonywanie takowych jest przecież esencją biegania) był to chyba najbardziej urokliwy fragment trasy. Pokonawszy go, na wysokości Grzybowa opuściliśmy plażę. W tym miejscu gromkimi brawami powitała nas pierwsza duża grupa kibiców złożona w większości z wypoczywających tu wczasowiczów.
Kolejny, tym razem kilometrowy odcinek biegu prowadził dla odmiany leśnym duktem. Po wcześniejszej piaskowej mordędze tu, dodatkowo w osłonie drzew, można było złapać drugi oddech. Ponadto dla tych, którzy mimo wszystko mieli problem z jego odnalezieniem przygotowana została miła niespodzianka. Na jednym z zakrętów na uczestników czekał zimny prysznic. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Strażacy obstawiający trasę, zainstalowali się tu ze swoim sprzętem, dzięki czemu można było skorzystać w biegu z orzeźwiającego prysznica prosto ze strażackiej sikawki.
Chwilę po tej krótkiej, aczkolwiek niezwykle miłej ochłodzie wbiegało się na asfaltowo-betonową drogę wiodącą z powrotem do Dźwirzyna. Jeśli ktoś odpowiednio rozłożył siły i czuł drzemiące w nim jeszcze rezerwy tu miał wręcz idealne warunki do podkręcenia tempa. Prosta, otoczona z obu stron lasem szosa zachęcała do wrzucenia trzeciego biegu.
Gdy po pewnym czasie na horyzoncie pojawiła się tablica z nazwą miejscowości, był to wiadomy znak, iż do mety już stosunkowo blisko. Należało przebiec jeszcze 3-kilometrowy odcinek główną ulicą Dźwirzyna, by móc cieszyć się z kolejnego biegowego zwycięstwa. Choć zmęczenie, jak to przeważnie bywa na ostatnich kilometrach, coraz bardziej dawało znać o sobie nie sposób było zwolnić. Teraz sił, swymi brawami i okrzykami, dodawały stojące co kilkaset metrów grupy kibiców. W tym coraz bardziej gęstniejącym szpalerze ludzi nie pozostawało nic innego jak tylko mknąć dziarsko ku mecie. Wreszcie zakręt w lewo, ostatnia prosta i meta, znajdująca się na placu przed szkołą, w której kilkadziesiąt minut wcześniej wszyscy odbierali numery startowe.
Tutaj na każdego kończącego bieg czekała tradycyjna biegowa koszulka, a także garść promocyjnych gadżetów zapewnionych przez organizatora całej imprezy - gminę Kołobrzeg. Jednak nie były to jedyne atrakcje oczekujące na zawodników. W towarzystwie przygrywającego na żywo zespołu można było posilić się darmowym żurkiem i gorącą kiełbaską. Szatnia usytuowana była we wcześniej wspomnianym stojącym obok szkolnym budynku.
Podsumowując uważam, XI Bieg Zaślubin w Dźwirzynie za bardzo dobrze zorganizowaną imprezę, godną polecenia wszystkim tym, którzy mają ochotę zmierzyć się z urozmaiconą i piękną 10-kilometrową nadmorską trasą. Jedynym zastrzeżeniem może być brak medalu, który byłby najtrwalszą pamiątką tego ze wszech miar udanego biegu.
Wojciech Biliński |