Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 436 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9/1

Twoja ocena:brak


Maratonski Walc z gwozdziem w bucie - Dębno 06
Autor: Jacek Karczmitowicz
Data : 2006-04-12

Czy może kiedyś stojąc na starcie nie zastanawiałeś się czy poprawisz życiówkę, tylko o ile ją poprawić? Więc tym razem będzie o tym.
Maraton w Debnie w 2006 roku był dla mnie wyjątkowy z kilku powodów. Miał to być mój mały jubileusz oraz próba generalna przed czerwcowym szwajcarskim tryptykiem. Przygotowania więc podporządkowałem tylko temu celowi. Rzopocząłem przygotowania już pod koniec pażdziernika. Od grudnia natomiast już w 100% wszedłem w cykl treningowy, adekwatny do celów jakie sobie założyłem i aktualnych moich możliwości. Nie były to łatwe przygotowania, jak wiadomo w tym roku zima utarła nosa tym wszystkim wspominającym, że “kiedyś to były zimy” dość powiedzieć, że miesięcznie plan treningowy realizowałem na poziomie 95% jeśli brać pod uwagę objętość, natomiast jeśli zważyć intensywność tu nie pozwalałem sobie na żadne ulgi. Jakoś pod koniec stycznia zauważyłem u siebie pewien regres, jednak nie dokonywałem żadnych zamian i jak się okazało już w marcu, moja forma rosłą jak cisto drożdżowe w rękach wytrawnej gospodyni. Wszelkie sprawdziany realizowałem w zakresie lekko ponad plan i z dużą swobodą. Na tydzień przed startem w Dębnie w czasie wspólnego treningu z Przemkien “Bliźniakiem” nie zastanawiałem się czy poprawię życiówkę, a tylko o ile. Z moich wstępnych obliczeń wychodziła wartość ok 20 minut. I muszę się przynać, że bałem się takiego biegu. Dlatego ostrożnie założyłem, że poprawa o 7-10 minut będzie wystarczająca. Zakładałem pobiegnięcie pierwszej połówki w czasie zbliżonym do aktualnej życiówki, a drugą połowę miałem pobiec zgodnie z planem, co miało mi dac owe 8-10 minut bonusu na mecie.
Przyjeżdżając do Dębna w niedzielny poranek czułem się wyśmienicie, a rozmowy z kolegami stanowiły dla mnie tylko dobrą zabawę, miałem czyste sumienie i byłem przygotowany na dużo więcej niż ktokolwiek mógł mnie podejrzewać. Butnie, choć wiedziałem, że tak nie będzie obiecałem Kaziowi Kordzińskiemu pokazać plecy na 95 metrów przed metą. Przed startem lekka rozgrzewka, 10 minut rozciągania i start. Bez szaleństw, w tempie rozbiegania. Nogi mnie same niosły i musiałem dużo uwagi poświęcić na to żeby nie biec zbyt szybko. Ok 13 km lekko puściłem wodze i mnie “nogi zaczeły nieść” tempo mi wzrosło o 10 sek na km co spowodowało, że niemal natychmiast zobaczyłem Jang'a, a w dalszej peryspektywie ukochanego, niezawodnego rywala Kazia. Janga minąłem spokojnie na początku Dargomyśla, natomiast z Kaziem troszkę się pobawiłem. Półmetek zbliżał się nieubłaganie i sobie pomyślałem, że fajnie by było pokazać mu ile może do mnie stracić tylko na połowie maratonu, dlatego prowadząc go oczyma pozwoliłem dobiec mu do półmetka przed sobą. Zaraz za półmetkiem skoczyłem jeszcze “na bok” i w chwilę potem minąłem Kazia, nie bez satysfakcji. Na półmetku miałem kilka sekund straty w stosunku do planu, jednak była to strata spowodowana zabawami. Należy się nawet czasami maratończykowi chwila satysfakcji. Jednak teraz już pozwoliłem aby nogi bez żadnych hamulców robiły swoje, wykonywały pracę do jakiej przez ostatnie 5 miesięcy, w śniegu i błocie je przygotowywałem. Dodatkową mootywację dawała mi świadomość demonstracji siły oraz tylniego numeru startowego ukochanemu rywalowi z biegowych tras. Naprawdę czułem się wyśmienicie. Złapane kolejne międzyczasy, oraz tętno średnie wskazywały jednoznacznie, że plan jest realizowany, a ja mam jeszcze sporą rezerwę na ewentualne zmaganie się z wiatrem.
Dziś nie mogę tego w żaden racjonalny sposób uzasadnić, zawsze odcinek między Cychrami i Dębnem pokonywałem środkiem drogi, tym razem idąc za wężykiem biegaczy również zaczełem biec lewym pasem drogi. Biegłem niewielki odcinek za zawodnikiem z Kenii, który mnie zdublował jego “śladem”. W pewnym momencie nastąpiła eksplozja!!!
Nie mogłem do końca zrozumieć co się stało, jednak za wszelką cenę chciałem biec dalej. Niestety!
Pierwsze wrażenie jakie odnotowałem do myśl, że wpadłem w sidła. Nonsens, skąd na drodze sidła. Potem, że mi mina oderwała nogę. Nie to też nie to. Już leżąc zlokalizowałem źródło bólu. Z podeszwy mojego buta wystawał drut zbrojeniowy średnicy3-4mm. Chciałem go wyjąć, niestety tkwił w stopie. Jeszcze się zastanawiałem ile on mógł mi wejść. Rzuciłem okiem na wierzchnią część buta. Nie było śladów krwi, więc nie przeszedł na wylot. Dobiegły do mnie Panie z punktu medycznego, które myślały, że mam skurcz. Jednak pokazując im stopę nie musiałem niczego wyjaśniać. Nie chciałem pozwolić, aby wyjęto mi tego pręta. Jednak jedna z Pań uparła się to zrobić i dość sprawnie obracając lekko go wyłuskała. Teraz z peryspektywy czasu wiem, że to był błąd. Drut był lekko zakrzywiony i Pani mi porozrywał dodatkowo tkanki w stopie, ponadto obracając drutem resztki rdzy zostały wtarte we wenętrze rany. Karetka pojawiła się nadspodziewanie szybko. Zostałem przewieziony do izby przyjęć szpitala powiatowego w Dębnie. Tam mnie opatrzono i zaszczepiono przeciw tężcowi. I to już był mój koniec maratonu.
Czy wypada zadawać pytanie dlaczego? Takie rzeczy się zadarzają. Nie mogę uwierzyć żeby ktoś z kibiców mógł się zdobyć na taki pomysł. Zdarzenie miało miejsce w pewnej odległości od Cychr i nie widziałem nikogo, kto budziłby podejrzenia napawając się moim wypadkiem. Nie potrafię sobie wyobrazić aby któryś z zawodników zdobył się na tego typu akt barbarzyństwa. Nie mam wątpliwości, że organizatorzy starannie zabezpieczyli trasę, mając na uwadze obce elementy leżące na nawierzchni. Abstrahując od mojego wypadku dobrze, że ten drut znalazł się w mojej stopie a nie np. W stopie R. Wójcika. Mój bilans strat jest zaledwie ułamkiem strat jakie musiał by ponieść ww.
Zawsze wybierając impreze biegową kieruję się zasadą, że chcę tam miło spędzić czas. Niestety Marton w Dębnie nie spełnił w tym roku tego kryterium. Miał być miły, mały jublieusz, a tak przyjdzie mi wypić szampana na mecie maratonu w Chur na wysokości 2850mnpm. Miała być życiówka, niestety ustanowię ją w Warszawie. Szkoda mi tylko nowych butów,w których pierwszy raz startowałem i skarpet. No i cóż, w tym roku Kaziu mi uciekł na mistrzostwach Polski, jednak już chyba wie, że na mistrzostwach WP w Warszawie wszystko wróci do naturalnego porządku.
Podsumowując ten maraton muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Pierwszy raz nie ukończyłem biegu i to jest to, co najbardziej boli. Nie zawsze było tak lekko, jak kilka dni temu w Dębnie, jednak nigdy nie wyobrażałem sobie swojego zejścia z trasy. Jeśli mogę coś poradzić biegaczom to, trenujcie tak, żeby nigdy wam się coś takiego nie przytrafiło. Ja nie chcę już nigdy powtorzyć “takiego wyczynu”. Choć przeglądając lisŧę zawodników, którzy nie ukończyli maratonu w Dębnie powinienem czuć się zaszczycony takim towarzystwem Jednak nie jestem.

ps.
W czasie obrad kapituły “ZŁOTEGO BIEGU” za 2005 chwaląc maraton w Dębnie publicznie ogłosiłem Go najnudniejszym maratonem na świecie. Maratonem, gdzie nic złego, a tym samym ciekawego nie może się zdarzyć, bo wszystkie zagadnienia są dopięte na osta

Czy może kiedyś stojąc na starcie nie zastanawiałeś się czy poprawisz życiówkę, tylko o ile ją poprawić? Więc tym razem będzie o tym.
Maraton w Debnie w 2006 roku był dla mnie wyjątkowy z kilku powodów. Miał to być mój mały jubileusz oraz próba generalna przed czerwcowym szwajcarskim tryptykiem. Przygotowania więc podporządkowałem tylko temu celowi. Rzopocząłem przygotowania już pod koniec pażdziernika. Od grudnia natomiast już w 100% wszedłem w cykl treningowy, adekwatny do celów jakie sobie założyłem i aktualnych moich możliwości. Nie były to łatwe przygotowania, jak wiadomo w tym roku zima utarła nosa tym wszystkim wspominającym, że “kiedyś to były zimy” dość powiedzieć, że miesięcznie plan treningowy realizowałem na poziomie 95% jeśli brać pod uwagę objętość, natomiast jeśli zważyć intensywność tu nie pozwalałem sobie na żadne ulgi. Jakoś pod koniec stycznia zauważyłem u siebie pewien regres, jednak nie dokonywałem żadnych zamian i jak się okazało już w marcu, moja forma rosłą jak cisto drożdżowe w rękach wytrawnej gospodyni. Wszelkie sprawdziany realizowałem w zakresie lekko ponad plan i z dużą swobodą. Na tydzień przed startem w Dębnie w czasie wspólnego treningu z Przemkien “Bliźniakiem” nie zastanawiałem się czy poprawię życiówkę, a tylko o ile. Z moich wstępnych obliczeń wychodziła wartość ok 20 minut. I muszę się przynać, że bałem się takiego biegu. Dlatego ostrożnie założyłem, że poprawa o 7-10 minut będzie wystarczająca. Zakładałem pobiegnięcie pierwszej połówki w czasie zbliżonym do aktualnej życiówki, a drugą połowę miałem pobiec zgodnie z planem, co miało mi dac owe 8-10 minut bonusu na mecie.
Przyjeżdżając do Dębna w niedzielny poranek czułem się wyśmienicie, a rozmowy z kolegami stanowiły dla mnie tylko dobrą zabawę, miałem czyste sumienie i byłem przygotowany na dużo więcej niż ktokolwiek mógł mnie podejrzewać. Butnie, choć wiedziałem, że tak nie będzie obiecałem Kaziowi Kordzińskiemu pokazać plecy na 95 metrów przed metą. Przed startem lekka rozgrzewka, 10 minut rozciągania i start. Bez szaleństw, w tempie rozbiegania. Nogi mnie same niosły i musiałem dużo uwagi poświęcić na to żeby nie biec zbyt szybko. Ok 13 km lekko puściłem wodze i mnie “nogi zaczeły nieść” tempo mi wzrosło o 10 sek na km co spowodowało, że niemal natychmiast zobaczyłem Jang'a, a w dalszej peryspektywie ukochanego, niezawodnego rywala Kazia. Janga minąłem spokojnie na początku Dargomyśla, natomiast z Kaziem troszkę się pobawiłem. Półmetek zbliżał się nieubłaganie i sobie pomyślałem, że fajnie by było pokazać mu ile może do mnie stracić tylko na połowie maratonu, dlatego prowadząc go oczyma pozwoliłem dobiec mu do półmetka przed sobą. Zaraz za półmetkiem skoczyłem jeszcze “na bok” i w chwilę potem minąłem Kazia, nie bez satysfakcji. Na półmetku miałem kilka sekund straty w stosunku do planu, jednak była to strata spowodowana zabawami. Należy się nawet czasami maratończykowi chwila satysfakcji. Jednak teraz już pozwoliłem aby nogi bez żadnych hamulców robiły swoje, wykonywały pracę do jakiej przez ostatnie 5 miesięcy, w śniegu i błocie je przygotowywałem. Dodatkową mootywację dawała mi świadomość demonstracji siły oraz tylniego numeru startowego ukochanemu rywalowi z biegowych tras. Naprawdę czułem się wyśmienicie. Złapane kolejne międzyczasy, oraz tętno średnie wskazywały jednoznacznie, że plan jest realizowany, a ja mam jeszcze sporą rezerwę na ewentualne zmaganie się z wiatrem.
Dziś nie mogę tego w żaden racjonalny sposób uzasadnić, zawsze odcinek między Cychrami i Dębnem pokonywałem środkiem drogi, tym razem idąc za wężykiem biegaczy również zaczełem biec lewym pasem drogi. Biegłem niewielki odcinek za zawodnikiem z Kenii, który mnie zdublował jego “śladem”. W pewnym momencie nastąpiła eksplozja!!!
Nie mogłem do końca zrozumieć co się stało, jednak za wszelką cenę chciałem biec dalej. Niestety!
Pierwsze wrażenie jakie odnotowałem do myśl, że wpadłem w sidła. Nonsens, skąd na drodze sidła. Potem, że mi mina oderwała nogę. Nie to też nie to. Już leżąc zlokalizowałem źródło bólu. Z podeszwy mojego buta wystawał drut zbrojeniowy średnicy3-4mm. Chciałem go wyjąć, niestety tkwił w stopie. Jeszcze się zastanawiałem ile on mógł mi wejść. Rzuciłem okiem na wierzchnią część buta. Nie było śladów krwi, więc nie przeszedł na wylot. Dobiegły do mnie Panie z punktu medycznego, które myślały, że mam skurcz. Jednak pokazując im stopę nie musiałem niczego wyjaśniać. Nie chciałem pozwolić, aby wyjęto mi tego pręta. Jednak jedna z Pań uparła się to zrobić i dość sprawnie obracając lekko go wyłuskała. Teraz z peryspektywy czasu wiem, że to był błąd. Drut był lekko zakrzywiony i Pani mi porozrywał dodatkowo tkanki w stopie, ponadto obracając drutem resztki rdzy zostały wtarte we wenętrze rany. Karetka pojawiła się nadspodziewanie szybko. Zostałem przewieziony do izby przyjęć szpitala powiatowego w Dębnie. Tam mnie opatrzono i zaszczepiono przeciw tężcowi. I to już był mój koniec maratonu.
Czy wypada zadawać pytanie dlaczego? Takie rzeczy się zadarzają. Nie mogę uwierzyć żeby ktoś z kibiców mógł się zdobyć na taki pomysł. Zdarzenie miało miejsce w pewnej odległości od Cychr i nie widziałem nikogo, kto budziłby podejrzenia napawając się moim wypadkiem. Nie potrafię sobie wyobrazić aby któryś z zawodników zdobył się na tego typu akt barbarzyństwa. Nie mam wątpliwości, że organizatorzy starannie zabezpieczyli trasę, mając na uwadze obce elementy leżące na nawierzchni. Abstrahując od mojego wypadku dobrze, że ten drut znalazł się w mojej stopie a nie np. W stopie R. Wójcika. Mój bilans strat jest zaledwie ułamkiem strat jakie musiał by ponieść ww.
Zawsze wybierając impreze biegową kieruję się zasadą, że chcę tam miło spędzić czas. Niestety Marton w Dębnie nie spełnił w tym roku tego kryterium. Miał być miły, mały jublieusz, a tak przyjdzie mi wypić szampana na mecie maratonu w Chur na wysokości 2850mnpm. Miała być życiówka, niestety ustanowię ją w Warszawie. Szkoda mi tylko nowych butów,w których pierwszy raz startowałem i skarpet. No i cóż, w tym roku Kaziu mi uciekł na mistrzostwach Polski, jednak już chyba wie, że na mistrzostwach WP w Warszawie wszystko wróci do naturalnego porządku.
Podsumowując ten maraton muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Pierwszy raz nie ukończyłem biegu i to jest to, co najbardziej boli. Nie zawsze było tak lekko, jak kilka dni temu w Dębnie, jednak nigdy nie wyobrażałem sobie swojego zejścia z trasy. Jeśli mogę coś poradzić biegaczom to, trenujcie tak, żeby nigdy wam się coś takiego nie przytrafiło. Ja nie chcę już nigdy powtorzyć “takiego wyczynu”. Choć przeglądając lisŧę zawodników, którzy nie ukończyli maratonu w Dębnie powinienem czuć się zaszczycony takim towarzystwem Jednak nie jestem.

ps.
W czasie obrad kapituły “ZŁOTEGO BIEGU” za 2005 chwaląc maraton w Dębnie publicznie ogłosiłem Go najnudniejszym maratonem na świecie. Maratonem, gdzie nic złego, a tym samym ciekawego nie może się zdarzyć, bo wszystkie zagadnienia są dopięte na osta



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Sypi
14:18
42.195
14:14
ATT Sport
14:13
Raffaello conti
13:48
fit_ania
13:26
waldekstepien@wp.pl
12:55
arturM
12:50
kos 88
12:12
Leno
11:39
STARTER_Pomiar_Czasu
10:54
Rabarbar
10:49
Benek.Garfield
10:44
conditor
10:39
UKS ATOS WoĽnice
10:28
Personal Best
10:27
ProjektMaratonEuropaplus
10:12
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |