Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 486 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Pobiegłem w Midwinter Marathon Apeldoorn
Autor: Łukasz Panfil
Data : 2006-02-09

33 „Midwinter Marathon Apeldoorn” przeszedł do historii. Cieszy mnie fakt, iż w jakiś sposób w tej historii zapisałem się. Zwycięstwo w tym maratonie jest dla mnie życiowym sukcesem, czas który uzyskałem jest wynikiem wielomiesięcznej, ciężkiej pracy. Cóż, nie jestem talentem, zawodnikiem któremu łatwo przychodzi osiąganie dobrych wyników. Przede wszystkim praca! Był to mój drugi maraton w karierze, jakże różniący się od debiutu jesienią w Warszawie. W stolicy atmosfera wielkiego miasta, doping, trasa płaska i szybka sprzyjały osiąganiu dobrych rezultatów.

Tutaj trasa wiodła poza miastem, a znaczna jej część asfaltowymi alejkami po lesie. Zaskoczył mnie poziom trudności tego maratonu, w niektórych miejscach był to wręcz cross. Panowała świetna atmosfera, którą tworzyli nie tylko organizatorzy, ale wszyscy niesamowicie życzliwi Holendrzy. Jestem pełen podziwu jak w niewielkim około 100tysięcznym miasteczku można stworzyć z rozmachem, wielką imprezę biegową. Oprócz maratonu odbywały się biegi na 7, 18 i 27km. Maraton i bieg na 27km ruszały ze startu wspólnego, przy czym 27km stanowiły pierwszą pętlę maratonu, druga liczyła sobie 15km. Wspominałem już o organizacji, dodam jeszcze iż trasa była świetnie zabezpieczona, nie było mowy o pomyłce. Punkty odżywiania co 5km, również co 5km duży zegar informujący o czasie.

Opiszę trochę moich prywatnych wrażeń z maratońskiej trasy. Zacząłem dość asekuracyjnie, przy rekordzie życiowym 2.29, pierwsze 5km pokonałem w tempie na 2:34. Nie miałem rozeznania kto biegnie przede mną, czy maratończycy, czy zawodnicy z krótszego dystansu. Numerki nasze różniły się kolorem, organizator rozdał dwie sztuki, jadnak większość założyła tylko jeden z przodu. Starałem się dotrzymywać kroku Jarkowi Janickiemu, jednak zachowywałem pewną pokorę, mając na uwadze fakt iż jest to wytrawny i bardzo doświadczony maratończyk. Do 10km biegliśmy 5-osobową grupą, po czym oderwaliśmy się z Jarkiem i biegliśmy już samotnie. Przed nami widać było około 8 biegaczy, z czego trójka którą mneliśmy stanowiła zawodników z biegu na 27km. Po 15km, gdzie tempo wskazywało na wynik 2.32 coś się ruszyło. Kolejne 5km pokonaliśmy już znacznie szybciej, bo w 16.57, zegar na połowie wskazywał 1:14:32.

Około 23km ośmieliłem się „podnieść rękę na mistrza” i spróbowałem oderwać się od Janickiego. Stopniowo moja przewaga zaczęła rosnąć, jednak biorąc pod uwagę zawodników przede mną znajdowałem się gdzieś na 5-6 pozycji (co zresztą mnie bardzo satysfakcjonowało). Jakieś 2km dalej nastąpił dla mnie nieoczekiwany zwrot akcji, rozdzielały się drogi dla obydwu dystansów. Ku mojemu zaskoczeniu pojawił się przedemną samochód z tabliczką „marathon” i zegarem wskazującym czas.

Poza tym czterech pilotów na rowerach i jeden motor. Z potężnym dreszczem emocji zdałem sobie sprawę z faktu iż prowadzę!

Starałem się zachować spokój, bałem się iż fantazja i fantastyczny doping kibiców zgubnie mnie poniesie. Cóż, przyznam się, że trochę tak właśnie było. Po 27km przebiegało się przez miejsce startu i mety, można więc sobie wyobrazić tłumy ludzi i tą wspaniałą atmosferę... która jednak przygasła kilometr później w momencie wbiegnięcia do lasu. No i tutaj zaczęły się schody, w Warszawie nie miałem w ogóle kryzysu, a tutaj nieuchronnie się on zbliżał. Czułem sztywniejące mięśnie prawej nogi, zwłaszcza czworogłowy sprawiał, iż noga zaczęła się robić wręcz bezwładna! Zdałem sobie sprawę, że to może być koniec biegu, że przesadziłem i zaraz za to zapłacę.

Wiedziałem, że gdzieś za plecami jest Jarek Janicki który tak łatwo nie odpuści! Robiłem co mogłem, pęcherze na stopach sprawiały iż czułem się jakbym miał pod sobą poduszki które jednak sprawiały ogromny ból. Czas zaczął się niesamowicie dłużyć, nie dawałem za wygraną, aż w końcu poczułem jak kryzys ustępuje i zaczynam znowu łapać właściwy rytm. Prawdziwy „drugi oddech” przyszedł po 35km, kolejny km pokonałem już w 3.15. Ostatnie 6km pokonywałem równo w granicach 3.27. Cały czas jednak zerkałem do tyłu kontrolując przewagę nad Jarkiem. Ostatni km to już uczta w towarzystwie kibiców i innych biegaczy kończących pierwsze okrążenie.

Upragniona meta, euforia, ręce w górze i oto zwycięstwo! Rekord życiowy poprawiłem o 43sek, jednak biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu wynik ten bardziej szanuję.

Za rok 34-ta edycja zimowego maratonu w Apeldoorn. Jeśli zdrowie pozwoli nie odmówię sobie przyjemności startu z numerem „1”. A zdrowie jest najważniejsze, przekonał się o tym mój brat, któremu choroba przeszkodziła w kolejnym, trzecim jego występie w przyjaznej Holandii. Dla niego bardzo przyjaznej, gdyż wygrywał tam w dwóch ostatnich latach. Myślę więc, że podtrzymałem jego dobre tradycje i nazwisko na liście zwycięzców będzie widniało 3-krotnie.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Andrea
00:23
Jerzy Janow
23:46
Wojciech
23:37
Volter
23:25
VaderSWDN
23:25
Artur z Błonia
23:18
szakaluch
22:30
gibonaniol
22:28
timdor
22:08
malicha
22:06
Namor 13
21:42
Agusia151
21:08
Pablo_run
20:51
uro69
20:51
Pawel63
20:39
grzybq
20:34
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |