Postaram się opisać jak z mojej perspektywy wyglądała 12 godzinna sztafeta, która odbyła się w dniu 05 marca 2005 roku w kopalni soli w Bochni na poziomie 212 metrów pod ziemią.
Na udział w biegu sztafetowym w Bochni namówił mnie Witas podczas spotkania klubowego w Śremie. Podczas luźniej rozmowy padła propozycja, że możnaby pojechać na taką imprezę, bo to dużo wyzwania, a impreza jedyna w swoim rodzaju. Na szczęście (jak się później okazało) Witas potraktował sprawę poważnie, zapisał naszą drużynę, opłacił za wszystkich wpisowe i znaleźliśmy się na liście startowej – oczywiście jako KB Maniac Poznań. W skład drużyny weszli Witas, Robaj, Jarma i ja (Wojkus). Napisałem, że na szczęście, ponieważ w krótkim czasie okazało się, że liczba chętnych do udziału w imprezie przewyższa możliwości organizacyjne i powierzchniowe (lokalowe) kopalni soli w Bochni.
W piątek 4 marca, spotkaliśmy się na dworcu Poznań Główny i rozpoczęła się podróż na zawody. Pociąg, którym jechaliśmy był strasznie zatłoczony. Niemalże całą podróż odbyliśmy w przedziale w 8 osób – z czego 4 pasażerowie to żołnierze jadący na przepustkę. Prawdopodobnie irytowało ich nasze zachowanie, ponieważ oni chcieli spać, a my przy piwku, winku domowej roboty i naleweczce rozpoczęliśmy omawianie taktyki na bieg, planów udziału w innych imprezach i rozmowy na tym podobne tematy – jak na biegaczy przystało. Jeszcze tylko krótki sen nad ranem, gdy tłok w pociągu trochę się zmniejszył, i o 7:28 dojechaliśmy do Bochni. Przy dworcu spotkaliśmy drużynę, która przyjechała na zawody ze Świnoujścia (oni to dopiero mieli długą podróż !!!) i razem udajemy się do kopalni. Prawie bez problemów trafiamy na miejsce i zostajemy wpuszczeni przez organizatorów i obsługę na teren kopalni. Wszyscy miejscowi okazują się bardzo mili, nawet pani która prowadzi bufet otwiera go o godzinę wcześniej, więc przy gorącej herbatce, kawce i śniadaniu czekamy na otwarcie biura zawodów i zjazd na dół do kopalni. W między czasie rozmawiamy z ludźmi poznanymi podczas innych zawodów oraz znajomymi z dyskusji na forach.
Wreszcie biuro zostaje otwarte – Witas jako kapitan pobiera numery startowe, gadżety i chipy (bez kaucji) i szykujemy się do zjazdu na dół. Wioząca nas winda jest teoretycznie 4 osobowa – jednak my nie jesteśmy najmniejsi, dodatkowo mamy ze sobą plecaki i torby, więc obsługujący windę ledwo nas do niej upycha. Dość długo, nic dziwnego bo to 212 metrów, zjeżdżamy w ciemnościach w dół – dla niektórych to duże przeżycie (Robaj). Na dole pan z obsługi kopalni informuje nas, że mamy iść prosto korytarzem i ruszamy. Gdzieś mniej więcej po 10 - 15 minutowym marszu tunelami docieramy do wielkiej sali wykutej w skale. Ponieważ jesteśmy na dole jako jedni z pierwszych, mamy możliwość wybrania sobie łóżek. Nocleg jest co prawda na dużej sali, ale warunki na tyle komfortowe, że niepotrzebne okazały się nawet zabrane przez nas karimaty. Próbujemy się jeszcze chwilę przespać, ale przybywa coraz więcej ludzi, gwar staje się coraz głośniejszy i spanie można sobie wybić z głowy. Powoli przebieramy się i szykujemy do zawodów. Atmosfera staje się coraz bardziej gorąca.
Bieg odbywa się na pętli o długości około 2420 metrów w tunelach, które momentami są tak wąskie, iż niemożliwe jest wyprzedzanie na „trzeciego”. Na końcu tuneli są nawroty z rozłożonymi matami do chipów. Okazuje się, iż sama trasa znajduje się na poziomie wyższym niż sale noclegowe o 40 m. Wszyscy zawodnicy udają się na start, po drodze należy pokonać różnice poziomów. 40 metrów to niby niewiele, ale jak ktoś policzył to 306 schodków (stopni) – za pierwszym razem nie miało to znaczenia, ale każda wizyta podczas trwania zawodów na dole (WC, przebieranie, drzemka itp.) wiązała się ze schodami. O ile schodzenie, a właściwie zjeżdżanie było bardzo przyjemne (140 metrowa zjeżdżalnia, zjeżdża się na poduszkach podszytych specjalnym plastikiem) o tyle wspinanie się po kilku godzinach biegu było po prostu wykańczające.
Wszyscy zawodnicy przechodzą do kaplicy – tam odbywa się jeszcze krótki instruktarz jak będzie wyglądał bieg oraz wręczenie certyfikatów rekordu Guinnessa uczestnikom zeszłorocznego półmaratonu, który także odbył się w kopalni. Na start honorowy udają się kapitanowie drużyn – w naszym przypadku to Witas, którzy rozpoczną bieg. Po starcie honorowym, czas na start ostry – reszta zawodników czeka już w strefie zmian na sygnał startu. Nie usłyszeliśmy sygnału, a przed nami przebiegli zawodnicy (w tempie sprinterskim) – okazało się, że atmosfera była tak napięta, iż dzwonek telefonu wywołał falstart. Niektórzy zdążyli przebiec niemalże pół okrążenia zanim zostali zatrzymani. Chwilę później jeszcze raz następuje start – tym razem wszystko w porządku – impreza rozpoczęta, a przed nami 12 godzin biegania.
Od początku (i prawie do samego końca) biegamy w kolejności : Witas, Robaj, Jarma, Wojkus. Przychodzi wreszcie kolej na mój start. Tempo trochę mnie wystraszyło – nie należę do sprinterów, wolę raczej biegania niezbyt szybko długich dystansów. Ustalamy niezbyt odpowiadająca mi taktykę, że biegamy po jednej pętli, ma ona jednak to do siebie, że gwarantuje szybszy bieg – przynajmniej na początku. Ale jestem przecież członkiem drużyny – ku mojej uldze koledzy zapewniają mnie, iż nie zostanie mi urwana głowa jeśli nie pobiegnę tak szybko jak oni. Wreszcie zmieniam Jarmę i zaczynam biec – tempo dość ostre, ale prawie wszyscy (tak mi się wydawało) biegną równie szybko, albo jeszcze szybciej. Krętymi korytarzami dobiegam do nawrotu, okazuje się, że położony jest on przy tunelu przez który prawdopodobnie odbywa się pompowanie świeżego powietrza. Niestety powoduje to, że na tym odcinku wieje bardzo mocno zimny wiatr. Po nawrocie, zaczyna wiać jednak w plecy i biegnie się zdecydowanie lżej. Biegnę do następnego nawrotu, po drodze mijając strefę zmian, przebiegam przez kaplicę, później jeszcze tylko lekki podbieg i już prawie kolejny nawrót. W powietrzu unosi się mnóstwo kurzu (obsługa kopalni uświadomił mnie później, iż to nie kurz lecz pył soli), który przeszkadza mi lekko w oddychaniu- zwłaszcza, że nie wyleczyłem do końca zapalenia oskrzeli. Dobiegam do strefy zmian i przekazuje szarfę czekającemu tam Witasowi. Biegło mi się świetnie i co dziwne (jak na mnie) dość szybko – około 9:45. Przez głowę przechodzą mi tylko myśli o tym jak świetni mi się tu biegło. W czasie odpoczynku i oczekiwania na swoją zmianę powoli dociera do mnie, że będę biegał tak 12 godzin !!!. Z tempa biegu wynika, że po każdej zmianie, mamy prawie 30 minut na odpoczynek. Można w tym czasie skoczyć do WC lub napić się gorącej herbatki (ale wraca się po 306 schodach).
Przez pierwsze 4 godziny, bieganie wygląda podobnie. Najszybciej z naszej drużyny biega Robaj, a Witas poprawia swoje czasy na każdym okrążeniu. Pojawiają się pierwsze wyniki po 3 godzinach biegu i tu mały szok (w pozytywnym sensie) zajmujemy wysoka 14 pozycję. Krótka chwila radości. Niedługo później następuje pierwsze zwątpienie. Biegamy od 4 g
odzin, jesteśmy już lekko zmęczeni, tempo troszkę siada a tu zostało jeszcze do końca zawodów 8 godzin !!!. Po krótkich konsultacjach i dyskusjach postanawiamy przejść na tryb 2 okrążeń. Daje to więcej czasu na odpoczynek oczekującym na zmianę. W międzyczasie wycofuje się ekipa „MINT” Warszawa, która do tej pory prowadziła.
Mijają kolejne godziny biegu. Odzywa się moje nie wyleczone przeziębienie, każda zmiana powoli staje się dla mnie męczarnią. Staram się jednak każdorazowo dać z siebie wszystko – jestem przecież częścią drużyny. Niezmordowany Robaj prowadzi kalkulacje, że jakbyśmy trochę przyśpieszyli to jest szansa przesunąć się na 13 lub nawet 11 pozycję – bo różnice pomiędzy poszczególnymi drużynami są naprawdę niewielkie. Same rozważania napawają mnie niemalże przerażeniem – cholera skąd on bierze na to siły ???
Jestem coraz bardziej wykończony (chyba najbardziej z naszej drużyny), ale nie jako jedyny z biegających zawodników. Udaje mi się nadal od czasu do czasu wyprzedzić kogoś na trasie, jednocześnie podziwiam zawodników (niejednokrotnie dużo starszych ode mnie), którzy wyprzedzają mnie biegnąć w tempie, jak mi się wydaje, prawie pociągu Intercity. Najlepiej komentuje to tempo zawodnik innej drużyny z którym czekam w strefie zmian – „cholera, oni wyglądają jakby dopiero zaczęli” – pomijam milczeniem fakt, że po tych kilku godzinach biegają szybciej niż ja na początku. Powoli zbliżamy się do końca imprezy – dzięki zgraniu i wyrozumiałości nie zdarzają się w naszej drużynie tarcia, które są widoczne w innych drużynach i wynikające prawdopodobnie ze zmęczenia, gdzie np. na zawodnika kończącego pętlę nie czeka zmiennik – co zostaje bardzo dosadnie skomentowane przez biegnącego. Przechodzimy z powrotem na system 1 okrążenia. Jestem tak zmęczony, że jest mi to właściwie obojętne. Wcześniej po każdej mojej zmianie, przebieram się w suche ciuchy i na kilkadziesiąt minut wskakuje do śpiwora – jeśli tego nie zrobię dostaję mocnych dreszczy i cały się „telepie”.
Ponieważ w systemie 1 pętli nie ma czasu na zejście na dół (sama myśl, że powrót odbywa się po tych długich schodach napawa mnie wstrętem) jedyne do czego jestem zdolny po zakończeniu pętli to zakładam polar, zaciągam kaptur na głowę i po prostu siedzę. Podziwiam resztę naszego składu, który mimo, że zmęczony nadal wygląda (i chyba się czuje) dużo lepiej niż ja.
Gdy do końca pozostaje około 1 godziny – wiemy, że będzie już dobrze – niemożliwe abyśmy spadli niżej niż 20 miejsce. A to oznacza, że osiągnęlibyśmy świetny wynik czyli uplasowanie się w pierwszej połowie startujących drużyn. Jeszcze tylko omówienie, jak biegniemy ostatnie okrążenia – na szczęście Robaj deklaruje się, że może pobiec jedna pętlę za mnie. Ostatni na trasę wybiega Witas, i na sygnał syreny zawodnicy zatrzymują się na trasie. Podsumowanie wyników nie trwa bardzo długo i okazuje się, że utrzymaliśmy 14 miejsce !!!.
Najbardziej cieszy nas jednak fakt, że nie trzeba już biegać. Jest już po 2 w nocy, pobieramy darmowy bigos i piwo. Siadamy przy stoliku, jemy, pijemy, rozmawiamy o biegu, dzielimy się wrażeniami między sobą oraz z ekipa przy sąsiednim stoliku (drużyna z Wałbrzycha), która zajęła 4 miejsce. Robaj, który wyglądał na najmniej zmęczonego, zasypia nagle przy stole w trakcie pisania wyników. W końcu udajemy się do łóżek. Ekipa z Wałbrzycha częstuje nas szampanem – tylko Witas (i chyba Jarma) ma się siłę z nimi napić. Nie wiem kiedy zasypiam twardo jak głaz.
Budzę się o 7 rano, nawet wszystko mnie tak strasznie nie boli (zaczyna dopiero w poniedziałek), ponieważ większość ludzi jeszcze śpi idę pod prysznic. Nie ma kolejki, za to jest cudowna kąpiel w gorącej wodzie. Zjawia się pani, która otwiera bufet, więc można sobie zafundować zestaw śniadaniowy – po śniadaniu piwko i świat staje się jakby troszkę piękniejszy, a ciało mniej bolesne. Pakujemy powoli rzeczy, chcemy jak najszybciej wydostać się z kopalni bo o godzinie 12 mamy pociąg do Poznania. Okazuje się, że trzeba poczekać na dekorację. Każda drużyna (licząc od tej która zajęła ostatnie miejsce) jest wywoływana na podium i tam dekorowana medalami oraz otrzymuje dyplomy. W końcu pora na nas – bardzo przyjemne uczucie. Wypijamy jeszcze po piwku i pora zbierać się do wyjazdu. Jeszcze tylko podróż winda na górę (Robaj już nie odczuwa dużego strachu, bo dobrze znieczulił się browarkiem) i jesteśmy na powierzchni. Robimy zakupy, idziemy na dworzec i po ciekawej podróży zakrapianej piwkiem i urozmaiconej ciekawymi rozmowami dojeżdżamy do Poznania. Jest 23:11.
Podsumowując : byliśmy na wspaniałej i niepowtarzalnej imprezie. Zajęliśmy 14 miejsce na 40 startujących drużyn, w sumie przebiegliśmy 168,503 km. Robaj przebiegł 19 okrążeń, Witas i Jarma 17 – ja najskromniej tylko 16. Wspaniały pomysł biegu, niesamowita sceneria. Organizatorzy wykonali wspaniała robotę, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Bardzo mili ludzie z obsługi kopalni, którzy każdemu starali się cierpliwie pomagać.
Dziękuje bardzo Robajowi, Witasowi i Jarmie, że miałem niewątpliwą przyjemność z nimi biegać. Dzięki chłopaki za wyrozumiałość i pomoc w chwilach kryzysu. Jeśli będzie kiedyś możliwe uczestnictwo w podobnych imprezach – to tylko z wami w drużynie (Witas myśl o tej 24 godzinnej sztafecie
).
Jak wyglądał nasz udział w sztafecie można obejrzeć na http://www.wojkus.fr.pl/bochnia/page_01.htm