Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 379 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


XII Bieg Solidarnosci w Gorzowie Wielkopolskim
Autor: Waldemar Krzysztof
Data : 09-03

Po opublikowaniu na niniejszych łamach mojej narcystycznej relacji ze Szczecińskiego Półmaratonu Gryfa, za pośrednictwem internetu nawiązałem kontakt z Gorzowskim Towarzystwem Miłośników Biegania „AMATOR”, a dokładniej z Krzysztofem Grzybowskiem. Krzysztof poinformował mnie o planowanym XII Biegu Solidarności w Gorzowie. Postanowiłem zatem w nim wystartować, gdyż nominalnie wciąż jestem mieszkańcem Gorzowa i mogłem liczyć na doping rodziny. Przerażał mnie trochę dystans biegu, na „sprinterskim” dystansie 10 km jeszcze nie biegałem. Podczas treningu w parku kolega weteran biegacz, z którym spotykamy się od czasu do czasu na trasie, „przetestował” mnie na dwóch sześciokilometrowych pętlach i stwierdził, że złamię 40 minut. Było to dosyć zabawne bo na pierwszej luźniejszej pętelce powiedziałem, że będę zadowolony gdy pobiegnę poniżej 45 minut. Zostałem za to natychmiast wyśmiany. „Pobiegniesz poniżej 43.... albo 42”, powiedział mi. Na drugiej szybszej pętli okazało się, że 41 minut nie powinno stanowić dla mnie problemu a po dwu ostatnich finiszowym kilometrach moje notowania poszły jeszcze w górę. Chciałem w to wierzyć ale jakoś trudno mi było....
W nocy przed biegiem przyszło załamanie pogody. Rano zimnawo i siąpi deszczyk. Nie jest więc źle pod warunkiem, że nie rozpada się na dobre. Mimo, że moja siostra, u której się zatrzymałem, mieszka dość blisko startu, nie bez problemu znalazłem Zespół Szkół Technicznych i Ogólnokształcących przy ul. Czereśniowej 1, ta część Gorzowa wyparowała mi trochę z pamięci, a i zmieniła się trochę. W szkole mieści się biuro zawodów, a zaraz obok start. Zostaję szybko zapisany do biegu (nie ma wpisowego) i dostaję numer 137. Z pogodą mamy szczęście gdyż mżawka zmienia się w całkiem miłą mżaweczkę. Jest może tylko ociupinę zbyt parno. Robię małą rozgrzewkę. Przed samym biegiem osobiście poznaję swojego ‘imiennika’ Krzysztofa Grzybowskiego. Okazuje się nawet, że z AMATORem miałem już wcześniej kontakt gdyż z Grzegorzem Miłotą rozpoznajemy się z biegu Gryfa. Nie wiem jeszcze, że stoczymy pasjonujący pojedynek na ostatnim kilometrze biegu....ale nie będę uprzedzał wypadków.
Po części oficjalnej następuje ostry start. 200 może 300 metrów próbuję trzymać się końca peletonu, tempo jest jednak dla mnie zabójcze i wyraźnie zwalniam. Próbuje znaleźć tempo, które będę mógł w miarę znieść. Wyprzedzają mnie jeszcze trzy osoby. Dwóch młodych chłopaków i jeden weteran (M60) w żółtej koszulce. Obiecuje sobie, że z nimi powalczę. Czuję się jednak słaby i bez woli walki. Na główną grupę już nie patrzę, a rzeczona trójka odskakuje mi na kilkadziesiąt metrów. Walczę tylko by ten dystans nie rósł. Jest ciężko.
Trasa prowadzi po ulicach o uspokojonym ruchu. W newralgicznych punktach policjanci i obsługa biegu zatrzymuje samochody. Pomimo ich wysiłku w jednym miejscu kierowca „ucieka” i slalomem jedzie między zawodnikami, nie stwarza jednak żadnego ryzyka. Więcej kłopotów mają organizatorzy z utemperowaniem zawodników (w tym niżej podpisanego), którzy nie trzymają się umówionej prawej strony ulicy.
Trasa nie ma oznaczonych kilometrów więc do nawrotu w połowie trasy biegnę na wyczucie. Mój dystans do „trójki” zaczyna się powoli zmniejszać. Przy nawrocie jeden z biegaczy upada ale na szczęście zaraz wstaje i biegnie dalej. Sprawdzam czas - 19:27. W tunelu pojawia się światełko. Okazuje się też, że nie jestem tak całkiem ostatni, mijam kilkanaście osób biegnących jeszcze w przeciwnym kierunku. Zaciskam zęby (tak w myślach) i chyba przyspieszam. Na odcinku pół kilometra po nawrocie wyprzedzam całą trójkę. Weteran (tylko niecałe dwa razy starszy ode mnie....) w żółtej koszulce siada mi ‘na koło’, tupot jego butów dodaje mi sił. Podobnie jak w Szczecine okazuje się, że na podbiegach radzę sobie nieźle a podbiegów jest na trasie kilka. Tupot butów zostaje z tyłu, a o dziwo sylwetki trzech biegaczy z przodu wydają się przybliżać. Po chwili już wyraźnie się do nich zbliżam. Doganiam ich na ostatnim kilometrze, wspomnianego powyżej Grzegorza wyprzedam na podbiegu ale na równym dogania mnie i biegnie tuż za mną. Zmusza mnie do największego wysiłku, tracę nadzieję, że się przed nim utrzymam. Widzę jednak już sylwetkę kościoła, przy którym jest zakręt na ostatnią prostą i podkręcam tempo na ile mogę. Uciekam Grzegorzowi, a wychodząc na ostatnią prostą (200 - 300 metrów przed metą) widzę, że jest jeszcze jeden zawodnik, z którym mogę powalczyć. Nie wiem skąd wziąłem siły ale finiszuję i kilkadziesiąt metrów przed metą wychodzę „na prowadzenie”. Podobnie jak w Szczecinie, pomimo ogromnego zmęczenia, dogoniłem wszystkich zawodników w zasięgu wzroku. Mijam metę i zmęczenia mija. Czas na moim zegarku 39:01. Przewidywania Kolegi Weterana sprawdziły się idealnie. Mam nadzieję, że także w przypadku maratonu (poniżej 3:30) będzie miał rację!
Okazało się, że niebiosa nam sprzyjały gdyż dopiero po biegu zaczyna padać mocniej. Zawodnicy gromadzą się pod daszkiem przy wejściu do szkoły i zaczyna się najprzyjemniejsza część zawodów. Atmosfera panuje wspaniała, prawdziwie koleżeńska. Jestem chyba jedynym „obcym” na biegu. Reszta zna się doskonale ze wspólnych biegów na ziemi lubuskiej. Następuje ceremonia nagradzania zwycięzców w klasyfikacji generalnej i poszczególnych kategoriach wiekowych oraz zwycięzców wcześniej rozegranego biegu towarzyszącego na 2600 m. Wszyscy, którzy zmieścili się ‘na pudle’ otrzymują nagrody rzeczowe, a wśród wszystkich pozostałych uczestników rozlosowane zostały nagrody. Jest ich tak dużo, że prawie każdy coś wylosował, łącznie ze mną. Otrzymałem ładny album na zdjęcia, który bardzo mi się przyda, gdyż towarzyszył mi kolega uwieczniający mój start fotograficznie. Uhonorowani zostają także najstarszy i dwoje najmłodszych uczestników biegu, którzy wspólnie ustawią się do pamiątkowego zdjęcia na najwyższym stopniu podium. Jest to miły dowód na to, że biegać każdy może!
Byłem tak zaaferowany losowaniem nagród, że niestety zapomniałem odebrać dyplom ukończenia biegu. Zabrałem za to komunikat końcowy biegu, który już w godzinę po biegu rozdawany był wszystkim uczestnikom. W komunikacie końcowym organizatorzy nie ustrzegli się błędu i mój „oficjalny” czas ukończenia biegu jest o 40 sekund lepszy od rzeczywistego – na moje oko czasy są przesunięte o jednego zawodnika.
Bieg bardzo mi się podobał, a szczególnie miła atmosfera po biegu. Dotychczas uczestniczyłem w większym imprezach i ta „domowa” atmosfera sprawiła mi dużą przyjemność. Organizacja samego biegu była OK., brakowało mi tylko oznaczenia przynajmniej pierwszego kilometra na trasie aby „nastawić” tempo.
Według komunikatu końcowego w XII Biegu Solidarności sklasyfikowano 46 zawodników i zawodniczek. Zwycięzcą został Mariusz Gąsiorek z czasem 31:41:63, drugi był Józef Podberewski (31:53:06), a trzeci Adam Musiał (32:34:21). Wśród pań zwyciężyła Maria Kawiorska z czasem 36:52:27.
Niżej podpisany z oficjalnym czasem 38:19:52! zajął miejsce 21.

Ps. Zgodnie z obietnicą złożoną po mojej „piwnej” r

elacji z Gryfa pominąłem w opisie aspekty poza sportowe co przyczyniło się do znacznego skrócenia i ugrzecznienia tekstu.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Henryk W.
14:40
42.195
14:38
kostekmar
14:04
maratonczyk
13:51
gpnowak
13:34
benfika
13:33
kubawsw
13:17
VaderSWDN
13:02
BOP55
12:40
bobolo500
12:39
bolo_biega
12:20
fit_ania
12:15
ikswopil@onet.pl
12:11
StaryCop
12:02
pawko90
12:02
INVEST
11:28
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |